Rozdział 14

2.4K 230 31
                                    

10.05.2018r.

Spławienie Pepper trwało jeszcze dwadzieścia minut po tym jak już ustalili, że nawet najstarsze dokumenty jakie mogli zdobyć  traktowały o domu stojącym w rzeczonym miejscu, w którym go szukali (a wedle najnowszych informacji posesje całkiem niedawno kupił niejaki Loki Laufeyson).
Także dom stał tam, gdzie stał zanim zniknął z czytników Starka.
Całkiem materialny, ze ścianami w ładnym, wyraźnym (chociaż nie kojarzącym się najlepiej w świetle ostatnich wydarzeń) kolorze i uroczą werandą pełną po brzegi donic z kwiatami, których kolorystyka płatków była tak rozbierzna i obfita, że określić ją można było tylko nie najdłuższym, ale uroczym w brzmieniu określeniem psychodeliczna. Dom uprzedzał ładny ogródek będący prawdopodobnie drobną zapowiedzią czegoś podobnego tylko dużo większego z tyłu. Nikt nie był zainteresowany zbadaniem czy kwiaty za budynkiem są równie niebezpieczne dla otoczenia jak te przed nim.
- Wchodzimy? - zapytała Natasza, zaciskając palce na pistolecie zatkniętym za pas.
- Oczywiście, że nie - Stark wkroczył na werandę. - Nie jesteśmy tutaj jako herosi. Chcemy tylko porozmawiać z małym chłopcem, prawda? - zapukał w drewno, spoglądając jednocześnie w tył na ich twarze.
Wyglądali na sfrustrowanych, zagniewanych i ogólnie jakby chcieli go udusić.
Nie planowali żadnej rozmowy, chcieli przecież schwytać Lokiego!
Zanim którekolwiek z nich zdołało przelać myśli w czyny i zrobić Anthonyemu coś złego... Zamek zatrzeszczał, a potem drzwi stanęły otworem. W progu stanął chłopak, który nie był dzieciakiem przez nich poszukiwanym. Był to dosyć urokliwy rudzielec z niebieskimi oczami, ubrany w t-shirt z czaszką i poprzecierane na kolanach jeansy. Miał w ręce kubek znad którego unosiła się powoli para.
- W czym mogę pomóc? - zapytał, poprawiając wymiętą garderobę nieznacznie. - Akwizytorów nie przyjmujemy - dodał, lustrując ich uważnie. - Sprzedajecie broń czy nienawiść?
- Słuchaj, chłopcze, jesteśmy tutaj w sprawie...
Rudzielec zmrużył powieki, patrząc przez chwilę na Starka urażony i wyraźnie rozzłoszczony.
- Jestem Christian. Christian Thorson - poinformował poważnie. - I nie życzę sobie mówienia do mnie "chłopcze". Wiem czemu tu jesteście. Ale nie mam pojęcia czy mogę was wpuścić. Nie wyglądacie na kogoś, kto byłby tu mile widziany.
- Thorson? Dlaczego wokół mnie roi się ostatnio od porąbanych nazwisk... - Stark potarł skronie palcami.
- To nie jest porąbane nazwisko! - zaprotestował urażony Thor, wszak mimo wszystko mowa była o przydomku, który miał w przyszłości przysługiwać jego dzieciom.
- To nie nazwisko - rudzielec zmarszczył brwi. - Nie zgadzam się na wpuszczenie was.
- Ty mały..! - Natasza ruszyła gwałtownie do przodu, wyraźnie mając już dosyć tej zabawy. - W tym domu ukrywa się przestępca, a ty...!
- Christian, wpuść ich - rozległo się nagle i zanim Natasza chwyciła chłopca, który otworzył drzwi, ten zdążył się cofnąć o kilka kroków. Kobieta potknęła się o próg i gdyby nie Stark, który złapał ją za przegub, z pewnością zapłaciłaby solidnymi siniakami za swoje frustracje.
- Jesteś pewien, Harry? Nie zapowiadają się na problem mniejszy niż ci z Anglii - oznajmił wyraźnie nieprzekonany niebieskooki, odwracając się na chwilę za siebie.
Na końcu, gdzie korytarzyk przechodził w salonik, stał drobny brunet i patrzył uważnie na przybyszy, których był w stanie dostrzec. Przy jego nodze siedział mały wilk, węsząc czujnie w powietrzu.
- Nie wywiozą mnie i nie zamkną w magicznym sierocińcu, a gorszego scenariusza chyba dla mnie nie ma, prawda? - zapytał gorzko.
Christian, który doskonale wiedział jak okrutnie są traktowane często  utalentowane i urocze, ale przy tym inne od pozostałych, dzieci w sierocińcach, przełknął ciężko ślinę, a potem ruszył w głąb domu.
- Niech będzie. Wejdźcie. - Rzucił krótko.
Dom był dobrze urządzony. Przytulnie. W salonie czekał na nich ciemnowłosy chłopiec. Na stole stały kolorowe filiżanki, dzbanek z herbatą i talerz z ciastkami.
- Wyglądasz jak Loki gdy był mały - wyjąkał Thor, wbijając w niego niebieskie spojrzenie pełne tęsknoty. Harry speszył się, czując je na sobie, a wilczek, który nie zdążył jeszcze nauczyć się "obsługi ludzi" zauważając to coś nerwowego w swoim panu, natychmiast się zjeżył, szczerząc ostre zęby.
- Jestem jego spadkobiercą - powiedział spokojnie, siadając na kanapie. - Czy to nie oczywiste, że więcej nas łączy niż dzieli?
Christian patrzył na niego zafascynowany.
Dzień wcześniej Harry nie mógł się pozbierać, bardzo spięty i przerażony wizją konfrontacji z przybyszami z Anglii, a jednak teraz stał dumny i pewny siebie przed wcale nie mniej zagrażającymi mu herosami Ameryki.
Christian był gotów udzielić mu swojej pomocy w każdej chwili, gdyby tylko tego potrzebował, ale czuł, że to nie będzie konieczne.
Harry zebrał się w sobie, odzyskał zapał i upór.
...być może dlatego, że ze strony Avengers coś groziło Lokiemu, a nie jemu osobiście?
- Porwał cię? Wyprodukował w jakimś słoiku? - Hawkeye spojrzał nieufnie na dzbanek z herbatą. Pożałował swoich pytań gdy poczuł nieprzyjemny chłód i jedna z jego nóg przywarła do podłoża skuta lodem.
- Nie życzę sobie takich insynuacji - oznajmił pewnie Harry. - Przyszliście jako goście, czyż nie? Usiądźcie więc, tak jak goście i napijcie się ze mną oraz Christianem herbaty. Chyba się nie boicie, że została zatruta przez dwóch chłopców? - przechylił głowę w bok, mrużąc lekko jasne powieki.
Odziedziczył nie tylko spryt i siłę z krwi Lokiego, ale też wygląd. Czarujący, niewinny wygląd wiecznie niewinnego chociaż trochę niesfornego łobuza, po którym jednak nikt nigdy nie oczekiwałby nic złego. Patrzył tymi lśniącymi oczami do złudzenia przypominającymi oczy Lokiego i Thor jako pierwszy usiadł przy stole, gotów podjąć wyzwanie w tym, co uznał za grę, jakich wiele prowadził przez wieki jego brat. I zwyciężyć w niej.
Nie miał pojęcia, że Harry w tej właśnie chwili nie wprowadzał w życie wielkiego planu, a naprawdę jedynie zapraszał ich na herbatę i ciastko.
Podobieństwo nie oznaczało, że powinno się ich porównywać w każdym aspekcie.
- Dalej, Stark, siadaj - Natasza popchnęła w stronę stołu Anthonyego, który ich w ten bajzel wpakował swoim pukaniem, chociaż mogli zrobić nalot jak siły specjalne szukające narkotyków i mieć z głowy wszelkie zabawy we współpracę z dziwnymi dzieciakami.
Clint spojrzał na swoją nogę, ale nic na niej nie było. Zmrużył powieki jeszcze czujniej, siadając jednak.
- Pozwólcie, że zacznę nasze spotkanie od początku, ponieważ nauczono mnie, że wypada się przedstawić rozmówcy jeśli nie zamierza się już za krótką chwilę ściągnąć na niego kataklizmu - zachichotał. Tak po prostu, całkiem niewinnie zachichotał. - Jestem Harry Lokison, a to mój bliski przyjaciel Christian Thorson. Domyślamy się powodów waszej wizyty, jednakże miło będzie jeśli uprzejmości stanie się za dość i sami go podacie, razem ze swoimi nazwiskami.
- A co? Potrzebne ci wiedzieć jak się nazywam, żeby namieszać mi w głowie?!
- Clint - zaniepokojony Bruce, który czuł się zadziwiająco dobrze w obecności sympatycznego bruneta, przedstawiającego się przecież jako syn Lokiego, chwycił przyjaciela za ramię. - Spokojnie. To wciąż dwóch chłopców, a nie szaleni psychopaci z nożami.
- Skąd mam wiedzieć czy któryś z nich nie jest Lokim w przebraniu?!
- Tata czuję się bardzo źle. Absolutnie nie może do nas dzisiaj dołączyć - Harry przyjął od Christiana filiżankę w kwiatki, pełną aromatycznej herbaty. Uśmiechnął się w podziękowaniu. Kompletnie zapomniał o tym, aby nalać sobie napoju zanim usiądzie, a używanie magii w aż tak szerokim zakresie mogłoby zanadto przerazić "gości".
- Jestem Anthony Stark - zaczął ten, który wpakował siebie i przyjaciół w ten teatrzyk. - To Bruce Banner, Clint Barton, Natasza Romanoff, Steve Rogers i Thor... Jesteśmy tu z powodu twojego... Opiekuna - chrząknął cicho. - Przypuszczamy, że nie znalazł się w tym kraju przypadkiem i woleliśmy to sprawdzić, tak jak gdyby planował  sprowadzić kolejną inwazję obcych na naszą planetę albo szykował następne przejęcie cudzego tronu.
Brew Harry'ego drgnęła nieznacznie. Przez pewien czas milczał, pijąc powoli herbatę i głaszcząc wolną dłonią łebek wilka. Stworzenie cały czas łypało na Thora jak na najgorszego wroga.
- Nie jesteśmy tu z powodu żadnej kosmicznej inwazji, ani nic takiego - stwierdził poważnie. - To tylko kolejny krok w mojej edukacji - dodał. - Tata stwierdził, że muszę nauczyć się koegzystować z rówieśnikami i społeczeństwem, ponadto, miał tutaj kilka wielkich wykładów na uczelniach.
- Wykładów? - powtórzył Bruce.
- Od kilku lat tata jest słynnym znawcą mitologii - potwierdził miękko. - Potrafi godzinami snuć wywody na temat poszczególnych wierzeń, bożków, bóstw, duchów, rytuałów... Najczęściej ludzie chcą słuchać o mitach nordyckich w końcu w Ameryce po ulicach chodzi we własnej osobie facet strzelający piorunami z młotka, ale zdarzają się też całe spotkania dotyczące Chin, Indii, Grecji, Rzymu i tak dalej - napił się swojej herbaty.
- I mamy uwierzyć, że jesteście tu, bo on ma wykłady, a ty się uczysz? - zapytała Natasza z niedowierzaniem, wbijając w niego przeszywające spojrzenie.
- Nie. Możecie mi uwierzyć w tę prawdę, ale możecie też dalej snuć swoje wymysły, spędzające wam sen z powiek i przyprawiające o zgryzoty. Może poczęstujecie się ciasteczkami? Sam upiekłem.
- I tego też nauczył cię mój brat? -
spytał z niedowierzaniem Thor.
- Christian - sprostował sprawę brunet. - Umie doskonale piec.
Omawiany właśnie dolewał sobie herbaty do kubka, cały czas tak samo czujny i nieufny jak wilczy szczeniak.
- Miło szykować jedzenie z krewnymi - powiedział tylko.
- Zatem jesteście spokrewnieni? - zainteresował się Steven Rogers, cały czas próbujący zgadnąć czy dziecko mówi prawdę, czy kłamie.
Harry wyglądał na pewnego swoich racji. Albo tak doskonale łgał w tak delikatnym wieku, albo to oni faktycznie byli przewrażliwieni.
O ile nie było tak, że chłopiec wiedział pewną część rzeczy, a całą resztą  Loki zajmował się wtedy, gdy nie miał go w pobliżu.
- Tak, jesteśmy.
- Bracia? - Thor spróbował przyłączyć się do tego, co wciąż brał za gierkę między swoim bratankiem i nimi.
- W pewnym sensie - odpowiedział Harry, uśmiechając się miękko. - Ale nie całkiem.
- To znaczy?
- Musisz zgadnąć - rozpogodził się, całkowicie tracąc z postawy rozpraszającą dumę i swoistą stanowczość. Stał się w ich oczach, wszystkich bez wyjątku, małym podekscytowanym dzieckiem, któremu nie dało się odmówić niczego, bo jakże by tak mówić nie, czując na sobie jego piękne, zielone spojrzenie...? - Wujku Thorze - dokończył miękko. - A wtedy powiem ci, czy to właściwa odpowiedź.
Christian zachichotał, przekładając na mniejszy talerzyk kilka ciastek i wracając na kanapę.
- Po prostu ich wszystkich zaaresztujmy - mruknęła Natasza, odwracając wzrok w stronę dużego zawalonego książkami regału, aby tylko nie patrzeć w hipnotyzujące, dziecięce ślepia.
Nie przywykła do tego, aby jakiekolwiek dziecko wyglądało dla niej aż tak niewinnie i czuła, że nie może temu ulec.
Chłopiec niedawno zamroził połowę parku i prawie zabił kilka osób!
- Nie możecie - oznajmił radośnie młodziutki gospodarz. - Jeśli to zrobicie złamiecie zasady; przyszliście tutaj jako goście. A jeśli złamiecie zasady i znarnujecie ciastka, które specjalnie upiekłem, będę bardzo zły...
- I co? Znów zrobisz się niebieski, a potem nas zamrozisz? - zapytał szybko Clint (nim Bruce go powstrzymał), licząc na to, że uda mu się sprowokować do ataku dziecko tego mężczyzny, który grzebał mu w głowie i prawie zrujnował życie.
- Wtedy powiem wszystkim, że  bohaterowie próbowali mnie skrzywdzić - oznajmił pewnie Lokison. - Że przyszli do domu, gdzie mieszkam z tatą, który został poważnie ranny, a potem chcieli nam zrobić coś złego. I wszyscy mi uwierzą.
- Niby czemu mieliby kupić tę bajeczkę?
- Nie lekceważ tego ostrzeżenia, przyjacielu Stark. Jeśli jego umiejętności są zbliżone do Lokiego także poza kwestią Jotunheimu, byłby w stanie sprawić, że cały świat uwierzy w jego opowieści. Nawet gdybyś miał argumenty na swoją obronę.
- Jestem spadkobiercą Boga Kłamstw - przypomniał mu uprzejmie Harry. - Smakuje wam herbata? Zaparzyłbym truskawkowej ponieważ dzień jest piękny i ciepły, ale pomyślałem, że nie wszyscy lubią herbaty owocowe i lepsza będzie zwykła.
- Bardzo dobra - zapewnił Bruce Banner, w pewien sposób czując, że brunet wcale nie ma złych zamiarów i mimo własnych oporów, dopiero co opowiedział im całą swoją część prawdy. Jakkolwiek by to nie brzmiało... Nawet Hulk w ogóle nie próbował reagować na obecność Lokisona, a to musiało coś znaczyć. - To był naprawdę wspaniały pomysł.
- Dziękuję. A ciasteczka?
- Mnie smakują - stwierdził lekko Stark, mimo wszystko nie specjalnie przerażony zjedzeniem kilku łakoci zaoferowanych im przez dziecko czarownika.
Natasza zastanawiała się, z jakiej planety - do jasnej cholery - urwał się miliarder, który wpakował ich w przyjęcie herbaciane, chociaż powinna być strzelanina i pojmanie.
I jeszcze najwyraźniej stracił całe zainteresowanie w kwestii Lokiego i stanu wszechświata, gdy usłyszał, że Loki został nauczycielem i tak po prostu żył w ostatnich latach zajmując się dzieckiem.
Dlaczego zachowywał się jakby był aż taki naiwny?
- Powiedz mi, Harry, jak podoba ci się w tym kraju?
- Jest ciekawy - chłopiec podniósł z talerzyka Christiana ciastko. - Ale bardzo głośny i zatłoczony. Trochę nie mogę się doczekać aż wyruszymy z tatą w następną podróż.
- Następną?
Gdyby ktokolwiek inny rozmawiał z tymi ludźmi i mówił im tak dużo, Christian miałby to gdzieś, ale Harry był Harrym.
Był wyjątkowy i groziło mu wielkie niebezpieczeństwo... A jednak grał na zwłokę i zorganizował coś, co organizowały raczej małe dziewczynki niż chłopcy w tarapatach.
Herbaciane przyjęcie.
Z jednej strony dobrze, że nie zażyczył sobie ubrania sukienek i nie posadził przy stole pluszaków, z drugiej... Jak wiele mogła dać ta gra na zwłokę w jego sytuacji, gdy miał przed sobą kilku niebezpiecznych ludzi?
- Dotychczas całe moje życie jeździliśmy po świecie - powiedział wesoło. - Zwiedziliśmy już wiele bardzo starych miejsc.
- To dlatego tak dobrze ci poszło na eliminacjach do konkursu - domyślił się Stark.
- Tak. Tata jest znawcą i badaczem kultur oraz mitologii od kiedy pamiętam, zawsze zabierał mnie ze sobą na swoje wyprawy. Z nich składają się wszystkie moje wspomnienia. Na jego wykładach też przesiadywałem. Póki nie zacząłem tutaj nauki - odstawił na bok pustą filiżankę. - Cokolwiek myślicie po tym, co stało się w parku. Przyjechaliśmy tu pobyć chwilę i dalej pojechać. Nie interesuje nas już żadna inwazja, ani los ludzi.
Christian nie przejął się tym ogłoszeniem.
Już wiedział przecież, że nie jest człowiekiem. Chociaż ukłuł go jednak w serce  żal na myśl, że Harry któregoś dnia znów odejdzie.
- Dotychczas nie narobiliscie syfu i później, gdy Loki wyzdrowieje, dalej nie zamierzacie. Tak? - zapytał Stark.
- Dokładnie tak. Od początku planowaliśmy tylko odpocząć odrobinę i wywędrować dalej.
- Mówisz nam "prawdę" bardzo chętnie jak na dziecko Lokiego - zauważył nieufnie Thor, łypiąc na niego znad filiżanki z resztką herbaty, którą pił bardzo niechętnie i powoli.
- Zatem odsłonie przed wami jeszcze jeden jej, całkiem niedaleki, kawałek. Zanim wyjdziecie. Zasiedzieliście się bowiem odrobinę i nadchodzi godzina, o której każdego dnia zaczynam się uczyć. W przyszłym tygodniu jest sprawdzian z historii.
- O jakim kawałku prawdy mówisz? - zaciekawił się Banner, uprzedzając Thora.
- Urodziłem się w Anglii, a moi biologiczni rodzice byli cudowni. On był z ziemi, ona była córką Lokiego - przechylił lekko głowę. - Przepowiedziano, że będą stanowić zagrożenie dla pewnego człowieka, który pragnął zrujnować kraj. Przyszedł żeby ich zamordować gdy miałem rok. Jego zabił na dole, ona miała uciec ze mną drugimi drzwiami, ale pobiegła do dziecinnego pokoju. Chciała użyć magii i oddać życie za mnie - skrzywił się mimowolnie, ale nie ze złością. Z odrobiną żalu. - Tata był tam z nami bo sprowadził go chaos. To wtedy dowiedział się, że jesteśmy spokrewnieni. Uratował mnie, ale im nie mógł już pomóc. Zmarłych nie sprowadza się z powrotem. Nawet on tego nie robi. W Anglii było przyjemnie. Tata wziął mnie pod opiekę i nie było czym się martwić. Ale nadal wierzono, że zły człowiek w jakiś sposób odnajdzie drogę albo przynajmniej, że ja będę taki jak moi rodzice. Szukało ich we mnie spojrzenie każdego, kto był im bliski. Ich. Ale nie mnie. Opuściliśmy Anglię i zaczęliśmy podróżować, ale oni nie odpuścili. Bo zostało przepowiedziane i jak przepowiedziano... przeżyłem śmierć swoich rodziców, ale ośmieliłem się nie być ich substytutem. Nie chcemy mieć problemów z wami, mamy ich dosyć z tymi, którzy mówili, że byli przyjaciółmi moich biologicznych rodziców, a teraz chcieliby mieć mnie przy sobie, żebym był taki jak moi rodzice, bo nie mogą pogodzić się z ich odejściem. Nie fair. Dorośli ludzie są bardzo nie fair. I nie rozumieją. Nigdy niczego nie rozumieją.
- Czas na was - stwierdził Christian, którego naprawdę zmartwiło to jak daleko sięgnęła opowieść Harry'ego. W znajomych zielonych oczach czaiło się znów to, co zadręczało bruneta dzień wcześniej.
Strach przed Anglią i czarodziejami z przeszłości.

Gdy tylko Anthony Stark wyszedł z domu na werandę, jako ostatni, drzwi zamknęły się za jego plecami.
- To było... Ciekawe - skomentował zamyślony.
- Same bzdury - uznała od razu Natasza w czym zresztą poparł ją Clint.
- Nie jestem tego pewien - Bruce'a z kolei wsparł Steve. - Kłamstwo we krwi kłamstwem we krwi, ale Harry Lokison wcale nie brzmiał jak Loki. Brzmiał jak zwykłe, przyparte do ściany, dziecko.
- Może łatwiej byłoby gdyby pomówił z nim ktoś, kto ma jego zaufanie - westchnął Rogers.
- Albo ktoś potrafiący robić podobne rzeczy - wtrącił się Stark, który najwyraźniej na coś wpadł. - Mamy przecież jedną czarodziejkę pod ręką, nie?

ŚnieżynkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz