Rozdział 24

2K 186 265
                                    

16.02.2019r.

Loki, zgarbiony nad łóżkiem, gładzący czule palcami blady policzek Harry'ego, ściskający troskliwie drugą dłonią chudą rękę Jormunganda, zastanawiał się co dalej. Ale nie za pięć dni, miesiąc, rok... Raczej... Raczej rozważał co będzie jutro, pojutrze - lada moment.

W Anglii z pewnością zdążył zapanować chaos. Albo przynajmniej pewien kryzys. W magicznej części - bo zginął jeden z czarodziejów, w nie magicznej zaś - ponieważ jeden chłopiec i dwóch mężczyzn zniknęli bez śladu.

A w Ameryce w rzeczywistości nie był ze swoją Śnieżynką chciany.

- Obwiniasz się? - zapytał ostrożnie Fenris, wyciągając rękę. Dotknął palcami jego przegubu.

- Nie - skłamał cicho, przysiadając na brzegu łóżka, bo nachylanie się zaczęło być  wyjątkowo niewygodne. - Martwię - oznajmił wyjaśniająco, pudrując tym częściowo prawdziwym stwierdzeniem to, co powiedział wcześniej. - Okropnie się martwię.

- Powinniście wyjechać - zauważył cicho.

Laufeyson podniósł głowę. Syn wpatrywał się w niego z uwagą swoimi pewnymi, lśniącymi oczami wilka. Przesunął dłoń niżej, dotykając jego chłodnej ręki. Wiedział, co mówił. Przemyślał, co chce powiedzieć. Wyglądał jak ktoś tak bardzo zdecydowany, że nic do niego nie przemówi, choćby nawet było najbardziej sensownie brzmiącym argumentem na świecie.

- Wyjechać - powtórzył. - Planowaliśmy niedługo. Harry miał wybrać dokąd...

- Do Asgardu - oznajmił krótko. Z pewnością zakrawającą niemal na polecenie.

Westchnął, przymykając na moment powieki. Syn obserwował go nadal bacznie, niespokojnie. Patrzył i widział zmęczonego mężczyznę z podkrążonymi oczami, na których dnie, gdzieś tam w głębi spokojnego błękitu, czaiły się niepokojące szkarłatne iskry. Wiedział, że rodzic często robi różne rzeczy ponad swoje siły, ale tym razem, w tej okropnej sytuacji, gdy Harry cierpiał i Jormungand cierpiał, i Thor nie potrafił trzymać się z daleka, chociaż nikt go o bycie wtrącającym się w cudze sprawy  mięśniakiem nie prosił... Fenris był w głębi siebie taki wściekły! Niemal słyszał w swojej głowie głośny zew wilka.
Loki spojrzał w górę jakby sufit był czymś fascynującym, a później, wydał z siebie kolejny odgłos, niby westchnienie, ale wyjątkowo smutne, zmęczone.

- Podejrzewam, że masz rację.

- Powinniście z Harrym odpocząć od ludzi. Dłuższy czas.

- Podejrzewam, że masz rację - powiedział znowu, odległym głosem pełnym napięcia. Z nerwów jego twarz zaczęła powoli nabierać błękitnego odcienia, dłonie też. Fenris czuł pod palcami jak skóra robi się jeszcze delikatniejsza niż była, a przy tym chłodna, coraz chłodniejsza. Przez lata mijania się w Mitgardzie, krótkich spotkań, niezręcznych lub aż zbyt otwartych rozmów dowiedział się o swoim rodzicu wiele, wiele, jeszcze więcej... I wiedział, być może lepiej niż ktokolwiek inny we wszystkich dziewięciu światach, że nie ma rzeczy przerażającej i jednocześnie cieszącej go bardziej niż wizja powrotu na górę, do Asgardu, do domu z przeszłości, gdzie narobił mnóstwo złego, niechcący poprawiając to podwójną ilością dobrego.

- Tato - odezwał się ostrożnie, nie do końca pewien, czy powinien przerywać tę drgającą, jakby lepką powłokę ciszy, zalegającą w pokoju, łączącą ich obu niczym spiskowców szykujących plan wielkiego przewrotu. - Tato.

Loki zadrżał, tak jak zadrżał by normalny człowiek, mający dosyć wszystkiego (włącznie z samym sobą).

- Podejrzewam, że masz rację - powtórzył po raz trzeci, spoglądając mu prosto w oczy. Jego spojrzenie niemal całe było szkarłatne, a kącik ust drgał w nerwowym tiku. - Harry poczuje się lepiej i zabiorę go do Asgardu... Do domu. I tam poczekamy aż to wszystko się skończy. To w Anglii, to tutaj. Aż nie będzie już czyhających na niego czarodziejów i polujących na mnie herosów... Rok, dwa, piętnaście. Tak, tak...

ŚnieżynkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz