Rozdział 26

1.8K 179 122
                                    

15.04.2019r.

Bardzo cicho westchnął, a później nachylił się, biorąc Harry'ego na ręce. Przygarnął go do siebie, gładząc po ciemnych włosach. Pstryknięciem palców sprowadził do siebie wszystkie rzeczy, które posiadali, umieszczając je wygodnie w pojedynczej, ciemnej walizce na zamek szyfrowy, która zamknęła się w akompaniamencie dziwnie głośnego trzasku.

- Poradzimy sobie, nie martwcie się o nas - powiedział ostatni raz jego syn, bardzo łagodnie, wynosząc z pustej, wyglądającej na nie używaną, sypialni bezwładnego Jormunganda. Długie, jasne włosy spływały mu mieniącą się kaskadą po ramieniu.

Loki z całego serca chciał potrafić zawołać go, a później pożegnać z czułością na jaką zasługiwali jego starsi synowie, ale nie był w stanie. Zaklął bezgłośnie, przymykając na chwilę powieki.

Oni rozumieli.

Ale nadal czuł się na siebie w jakiś sposób zły.

Był ich ojcem. Nie powinni go rozumieć - to on powinien robić, co należy, aby czuli, że tworzą rodzinę. A jednak, za każdym razem to on czuł spokój mogąc ich zobaczyć żywych, całych i spełniających się w jakiś sposób w tej dziwnej zmechanizowanej współczesności Midgardu, a nie na odwrót.

Następnym razem, powiedział w duchu, powoli schodząc po schodach. Przy kolejnym spotkaniu powiem im jak bardzo ich kocham... Albo chociaż jaki jestem dumny. Następnym razem...

Stanął przed budynkiem, zerknął ostatni raz na miejsce, które było domem jego i Harry'ego w ostatnim czasie. Czuł, że będzie mu brakować wielu przeciętnych, ludzkich rzeczy. Włącznie z samą budowlą, tak niepozorną i niemal ubogą w porównaniu z domami Asgardu, a jednak... W jakiś sposób wystarczającą, aby w jej wnętrzu rodzina czuła się bezpiecznie. Nie mając żadnych straży.

- Haimdall! - uniósł spojrzenie w kierunku błękitnego nieba i obłoków. - Chcę wrócić.

Gdzieś niedaleko słyszał jeszcze dławienie się starego, zdezelowanego samochodu Fenrisa. Rozległ się znajomy szmer, a później rozbłysło, gdy bifrost objawił mu się tak wyraźny jak od dawna nie. Przenosząc się w otoczeniu migotania, tęczowej opalizacji i jakiegoś rodzaju luminescencji w górę, do Asgardu, zazdrośnie i nerwowo tulił syna, oglądając się co i rusz, czy na pewno nie grozi mu żaden kontakt ze swoistymi ścianami tunelu.

Wylądował na przeciwko Heimdalla. Mężczyzna zlustrował go uważnym wzrokiem, od stóp do głowy. Westchnął, skupiając dłużej uwagę na niewielkim ciałku Harry'ego.

- Dużo się zmieniło, Loki.

- Tak - przyznał krótko. - Tysiące rzeczy.

- Nie ufam ci.

- Gdybyś ufał, nie śledziłbyś każdego mojego kroku w ciągu ostatnich lat - zauważył. - Matka jest w pałacu, zgadza się?

Heimdall mruknął głucho, ale przepuścił go. Długo jeszcze patrzył na oddalającą się tęczowym mostem w stronę Asgardu postać, coraz mniejszą i mniejszą aż stała się jedynie niewielką plamką. I wreszcie zniknęła. Nie wytężył swego widzącego wszystko wzroku, aby śledzić mężczyznę dalej. Frigg oczekiwała syna, a on musiał patrzeć w inne miejsca. Stał w końcu na straży.

Loki szedł tą samą drogą co Thor bardzo niedawno, ledwie kilka godzin wcześniej. Jednakże między reakcjami asgardczyków na jego, a na brata, była dosłownie przepaść. Ludzie, którzy go rozpoznawali odwracali głowy, ci mający odwagę patrzeć lustrowali go z drwiną albo niechęcią... Nie lubili go. Był Lokim, ojcem potworów, piewcą i piastunem kłamstwa, zdrajcą... Zapewne fakt, że wcześniej był nieobecny czynił ich najszczęśliwszymi we wszechświecie.

ŚnieżynkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz