ROZDZIAŁ PIĄTY.

210 28 3
                                    

   Letnie słońce słało ciepłe, poranne promienie, powoli budząc wszystkich do życia. Puste ulice wyglądały jak żywcem wyciągnięte z widmowych miast kreowanych przez hollywoodzkich reżyserów. Tylko jeden, dwunastoletni chłopiec szedł powolnym krokiem, mijając kolejne kamienice.

   Czuł jak burczy mu w brzuchu i choć był głodny, to miał ochotę wymiotować. Szukał jakiegoś schronienia, w którym mógłby odpocząć. Od śmierci Jordiego Byersa włóczył się tak po ulicach, starając się przeżyć.

   Zaszedł w jakieś nieznane mu strony dzielnicy, o których nie miał pojęcia. Jednorodzinne domki stały rozsiane po ogromnym polu, a każdy z nich wyglądał gorzej od drugiego. Choć było ich tam całkiem sporo, to jednak panowała tam cisza, zmącona jedynie przez oddech chłopca i delikatny szum wiatru.

   - Czego tu szukasz młody? - Ktoś nagle podniósł go za koszulkę do góry. Szarpał się, próbując uciec. Mężczyzna jednak ani trochę się tym nie przejął i zaczął nieść wychudzonego dwunastolatka ku jednemu z budynków.

   Rzucił go na stare panele, a on uderzył w nie brodą, raniąc się.

   - Co to za szczyl? - Spytał siedzący na kanapie mężczyzna.

   - Nie wiem. Pałętał się w pobliżu to go zgarnąłem.

   Chłopiec podniósł się z podłogi, ocierając krew. Patrzył na niego z wrogością w oczach, jakby w ogóle się go nie bojąc. Ciemnooki mężczyzna spojrzał na chuderlawego gościa z pogardą i wyższością, po czym uśmiechnął się do niego.

   - Co młody, uciekłeś z domu? - Spytał, ale ten nie odpowiedział. - Pytałem o coś.

   - Nie twój interes. - Mruknął pod nosem.

   - Coś powiedział? Chyba niedosłyszałem.

   - Nie twój interes. - Powtórzył, tym razem głośniej.

   - Taki jesteś? - Spojrzał nań z zaskoczeniem, po czym jedynie skinął głową. Mężczyzna, który go tu przyniósł uderzył dzieciaka mocno w tył głowy, przez co chłopiec znów wylądował na ziemi. Zakasłał jedynie, prawie natychmiast się podnosząc. - Ale z ciebie twardziel - zakpił. - Przywal mu jeszcze raz - polecił z uśmiechem na ustach.

   Poczuł kolejne, tym razem mocniejsze uderzenie. Podnosił się za każdym razem jakby nie przejmując się tym, że znów oberwie. Jego młode ciało było na skraju wytrzymałości, a dodatkowy ból wcale nie pomagał. W każdej chwili mógł odpłynąć i już nie wrócić.

   - Podoba mi się to, że jesteś taki twardy - przyznał. - Może będą z ciebie ludzie...

   - Olivier - wydusił z siebie.

   - Więc witaj w rodzinie Olivier.

૪૪૪

   - No nareszcie jesteś - zawołał blondyn, odwracając się na krześle. - Nie będę cię pouczał, ale dziś mogłeś się nie spóźniać

   - Bo?

   - Podesłał nam to jakiś facet - wręczył mu szarą, rozmazaną fotografię. - Ma lekko skrzywioną psychikę, bo podglądał swoją sąsiadkę młodszą o kilka dobrych lat, ale mniejsza o to.

   - Sfotografował sprawcę? - Wziął od Nathaniela kawałek śliskiego papieru.

   - Tak. Rysy twarzy są zbyt zamazane żeby go rozpoznać, ale - powciskał coś na klawiaturze - znalazłem to. - Powiedział z dumą, pokazując Olivierowi zdjęcie jakiegoś chłopca, który prawdopodobnie miał mniej niż osiemnaście lat.

Killer QueenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz