ROZDZIAŁ SZÓSTY.

202 28 8
                                    

   Obudził ją głośny hałas, który od razu postawił dziewczynę na równe nogi. Przez chwileczkę nasłuchiwała, a potem pewna, że ktoś chodzi po domu, chwyciła swój miecz i cicho zeszła na dół. Kryzys został zażegnany, gdy okazało się, że to tylko pijany Jeffrey.

   - Miałeś się pilnować - mruknęła. Nie tylko z powodu incydentu ze zdjęciem, ale i z powodu alkoholu. Dwudziestoczterolatek czasem topił swe smutki i żale w kilku, kilkunastu butelkach. Topił je jednak ledwie na krótką chwilę.

   Chwyciła go za rękę i zaprowadziła do łazienki. Morderca był dziś wyjątkowo potulny i milczący, gdy sadzała go na krześle. Wyglądał jeszcze gorzej niż zwykle, bo jego rany na policzkach znów zostały siłą otwarte, znów spływała z nich krew.

   - Tak ładnie się goiły - skomentowała, a on zasyczał z bólu. - Nie ruszaj się. - Nakazała, delikatnie zmywając ciecz. Gdyby mieli coś, czym można byłoby odkazić rany na twarzy Killera, to zapewne zrobiłaby to. Czasem była w stanie wykrzesać z siebie tę iskrę dobroci, która zalegała tam na dnie. Dziwiło ją, że potrafi to zrobić nawet dla niego.

   Pod wieloma względami byli podobni. Ona i on. Różniła ich tylko przeszłość, która była niczym lustro; po jednej stronie stała ona, zaś po drugiej - on. I patrzyli na siebie pustym wzrokiem, jednak każde z nich widziało w drugim swoje odbicie. Byli różni, a jednak tacy sami. Może dlatego czasmi - nieświadomie - Natalie Mitchell starała się być wsparciem dla Jeffrey'a Woods'a.

   Zaprowadziła go do jego pokoju, w którym panował największy bałagan, bowiem chłopak nie zawracał sobie głowy sprzątaniem. Żadne z nich tak naprawdę tego nie robiło. Chyba tylko Viktoria się tym zajmowała, ale jej dawało to ukojenie, poczucie normalności, którego potrzebowała.

   Kiedy zielonooka chciała już opuścić pomieszczenie, ten złapał ją za rękę. Uścisk nie był mocny, ale przekazywał zbyt wiele emocji, które kłębią się w Jeffie od dawna. Nie powiedział nic, po prostu pociągnął dziewczynę na siebie, a ona nie protestując została przy nim, pozwalając mu się do niej przytulić. Robiła to - poniekąd - nieświadomie.

   Często dręczyły go koszmary, mary z przeszłości. Ona to słyszała, niemy krzyk, szepty, a przede wszystkim szloch. Nie często zdarzało się to ostatnie, ale bywały takie chwile. To dowodziło tylko tego, jak bardzo rozchwiany emocjonalnie jest Jeff The Killer. Odgarnęła więc kosmyk jego kruczoczarnych włosów i zamknęła oczy.

૪૪૪

  Rankiem Ana Ivers wyszła do pracy, tak jak zawsze. Olivier mówił, że może ją podwieźć, ale ona dziś chciała się przejść. Musiała się przewietrzyć, zaczerpnąć porannego powietrza. Nie chciała myśleć, o nie. Gdyby zaczęła, natychmiast by się rozpłakała, bo to, co przeżył Olivier było dla niej okropne.

   Blondynka nigdy nie była osobą strachliwą, ani taką, którą boli krzywda innych. Znaczy, bolała, owszem, ale nie tak jak niektórych. Współczuła ludziom, którzy doznali tragedii, ale nie użalała się nad nimi. Od najmłodszych lat była uczona, że ludziom przydarzają się złe rzeczy i należy im z tego powodu współczuć, ale nie należy ronić łez. Tak jak mówiło ulubione zdanie jej matki: człowiek to rzeczownik, a rzeczownikami żądzą przypadki.

   Właśnie. O tyle, o ile obcy byli mało ważni, to tragedia w rodzinie... Czasami miała wrażenie, że ona przeżywała je najbardziej. Nie byli idealną rodziną, ale kochali się, a ona nie chciała, by coś złego im się przytrafiło. A teraz jej rodziną był Olivier. Jej złotooki anioł.

    Nie śpieszyła się, miała czas, specjalnie wyszła wcześniej, by móc spacerkiem dotrzeć do biurowca, w którym pracowała. Wpatrywała się w chodnik, licząc kroki. Nagle zatrzymała się gwałtownie, tym samym unikając zderzenia z mężczyzną, który stał na jej drodze.

Killer QueenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz