ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.

148 18 14
                                    

   - Panie i panowie! Zaszczyt nas w dupę kopnął! Wielki Olivier Lavelle postanowił się nawrócić! Radujmy się! Alleluja! - Śmiał się jak opętany. - Coś ci powiem - wypalił nagle. - Wiesz kto jeszcze używał tego idiotycznego słowa? - Spojrzał w podłogę, jednak uśmiech nadal nie schodził mu z ust. - Jordie Byers.

   W pierwszej chwili Olivier poczuł się tak, jakby spadał w otchłań. Wiedział, że jego przbrany, starszy brat też miał coś wspólnego z tym gangiem, ale nigdy w życiu by nie przypuścił, że Andy Baxter mógł go znać.

   - Co jest Lavelle? - Spojrzał na niego, lekko zaskoczony postawą złotookiego. Albo tylko udawał i tak naprawdę bawił się jego uczuciami jak dziecko szmacianą lalką, jak kot bezbronną myszką. Andy był do tego zdolny, sprawianie innym bólu - nie ważne jakiego - i patrzenie jak rozpacz przechodzi w złość, było czymś co kochał bezgranicznie. - Zobaczyłeś ducha? A może jakiegoś znasz? - Uśmiechnął się szerzej. Natomiast Olivier jedynie zacisnął pięści i wyszedł z domku, powstrzymując się przed uderzeniem go prosto w tą jego uśmiechniętą twarz. - Ej, ale gdzie ty idziesz!? - Krzyknął, lecz chłopak nie odpowiedział.

   Wściekły i jednocześnie roztrzęsiony, udał się do jedynego baru w całej dzielnicy. Prowadzi go niejaki Archie Richards, czyli brat Andy'ego Baxtera, bo choć noszą inne nazwiska, to i tak wszyscy wiedzą, że łączą ich więzy krwi. Ale Archie zawsze był lepszy, bywa fałszywy, ale po prostu dba o swój interes. Jak każdy tutaj.

   Otworzył drzwi z hukiem, podszedł do lady i usiadł na wysokim krześle. Wydawać by się mogło, że barman w pierwszej chwili go nie poznał, ale w końcu powiedział:

   - Jak się masz Olivier?

   - Jak widać. - Odparł. Ton jego głosu był nieprzyjemny, a żądza zemsty biła od niego na kilometr. - Archie, co wiesz o Jordie'm Byersie?

   - Dlaczego pytasz? - Brat Andy'ego speszył się, gdy chłopak spytał o jego dawnego przyjaciela. Baxter zabronił mu o nim komukolwiek wspominać.

   - Odpowiedz mi. - Syknął.

   - Dobrze - westchnął. - Ale niczego nie wiesz ode mnie, jasne?

   - Zgoda.

   - Znałem Jordiego od dziecka - zaczął, wyciągając spod lady butelkę whisky i dwie kryształowe szklanki. - Był moim, naszym, przyjacielem - nalał trochę burszytowego płynu. - Był dzieckiem miejscowej wariatki, która zmarła przy porodzie, więc wychowywał go jego ojciec, który z kolei był szefem tego samego gangu, do którego należałeś i ty - wskazał na niego palcem. - Ale mniejsza o to. Andy był zapatrzony w Jordiego jak w obrazek. Łaził za nim dosłownie wszedzie i kiedy Byers stanął na czele twojej kochanej rodzinki, Andy również zapragnął być jej częścią - wypił na raz cały trunek. - Nazywali ich diabłami z piątej dzielnicy, choć tak naprawdę nie mieli żadnej nazwy. Uważali się za rodzinę. Tylko że... W każdej rodzinie są konflikty - mówił, nalewając więcej whisky do szklanki. - Gdy mój brat trochę wydoroślał, zaczął być zazdrosny, bo jakby na to nie patrzeć, Jordie miał wszystko. Władzę, charyzmę, ludzie go lubili. Więc pewnego dnia postanowił... Postanowił zwyczajnie się go pozbyć.

   - Zastrzelił go?

   - Tak. Skąd wiesz?

   - Jordie był moim bratem - odparł. Widziałem jego śmierć - dodał w myślach. - Dzięki Archie - wypił bursztynowy trunek i odstawił kryształową szklankę.

   - Jordie miał dziewczynę. Nie pamiętam jak się nazywała, ale może znajdziesz ją u niego w domu. Powinieneś z nią porozmawiać -  dodał. - I błagam, nie rób nic głupiego.

Killer QueenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz