ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI.

106 15 9
                                    

   Kiedy Olivier powiadomił Natalie, że Nathaniel leży w szpitalu, ta udając zmartwioną natychmiast się do niego udała. Przeokropny ból, który jej do tej pory towarzyszył został stłumiony przez gniew. Była wściekła i z wielką chęcią rozszarpałaby blondyna na strzępy za jego lekkomyślność. To z mojej ręki ma zginąć. - Myślała, starając się opanować. Przed wejściem do ogromnego, szarego budynku odetchnęła głęboko i przywdziała maskę troski oraz zmartwienia. Wbrew pozorom zielonooka była wręcz doskonałą aktorką.

   Leżeli obok siebie na wąskim łóżku w względnej ciszy. Nie potrzebowali słów, bo wystarczała im wzajemna obecność. Przynajmniej dwudziestosześciolatkowi. Ona mimo wszystko pozostawała zimna i obojętna. Chociaż może nie do końca, bo w jej sercu narodził się strach, że zacznie czuć coś do blondyna, a z tego na pewno nie wyszłoby nic dobrego. Nie dla niej.

   - Dziękuję, że przyszłaś - powiedział, tuląc ją do siebie. Czuł się dużo lepiej trzymając dziewczynę w ramionach. Kompletnie zawróciła mu w głowie.

   - Nie dziękuj - uśmiechnęła się. -Ale nigdy więcej nie rób takich głupot. - Powiedziała stanowczo.

   - Martwisz się o mnie? - Spytał jakby lekko zdziwiony.

   - Najwidoczniej - spojrzała w jego błękitne oczy. Przypominały jej te Jeffa.

   Zrobiło mu się tak jakoś ciepło w środku. Chłopakowi zależało na zielonookiej i teraz nabierał pewności, że jej również na nim zależy.

   - Niedługo powinni mnie wypisać. Co będziemy robić potem?

   - Potem, to ty powinieneś odpoczywać

   - Oh no weź - jęknął. - Przecież nic mi nie jest - na jego ustach pojawił się zadziorny uśmiech.

   - No dobrze - odparła. - Możemy iść na gorącą czekoladę - ponownie wtuliła się w klatkę piersiową chłopaka.

૪૪૪

   Niebo było zasnute szarymi chmurami, co tylko potęgowało nadchodzącą ciemność nocy. Uliczne latarnie rozbłysły nagle bladym światłem, które dopiero po dłuższym czasie stało się rzeczywiście jasne, a nie wyblakłe i słabe.

   Oni natomiast szli obok siebie, od czasu do czasu stykając się dłońmi. W pewnym momencie Nathaniela zaczęło to irytować, więc chwycił rękę Natalie. Ta nie zaprotestowała, tylko uśmiechnęła się lekko pod nosem.

   Weszli do niewielkiego lokalu, znajdującego się gdzieś na rogu dwóch ulic. W środku było przyjemnie ciepło, a słodki zapach czekolady unosił się w powietrzu. Nikogo nie było, wszystkie stoliki były puste, tylko za ladą stał mężczyzna z bujnym zarostem. Na umięśnionych rękach malowały się kolorowe tatuaże, kontrastujące ze śnieżnobiałą koszulą, którą miał na sobie. Jego ciemne oczy uważnie śledziły parę, zajmującą stolik przy oknie. Podszedł do nich powoli, a następnie powiedział cudownie niskim, gardłowym głosem:

  - Dobry wieczór. Co dla państwa? - Lekko uśmiechał się do nich; jego złota plakietka, która była przypięta do czarnego fartucha połyskiwała w świetle lamp.

   - Zwyczajną, pyszną, gorącą czekoladę - poprosiła, posyłając mu uroczy uśmiech. Nie ukrywała, że kelner wyglądał bardzo pociągająco.

   - Oczywiście - skinął głową i odszedł. Dziewczyna ukradkiem śledziła jego ruchy. Zawsze brakowało jej przyjaciółki, z którą mogłaby porozmawiać na temat chłopców. Viktoria... Ona była w tym temacie niezbyt dyspozycyjna, a Natalie nie za bardzo pałała miłością do innych dziewczyn, z którymi spotkała się podczas swojego szesnatoletniego programu nauczania.

Killer QueenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz