Day: 25 (2/2)

4.3K 408 98
                                    

Camila's POV

Oczy Lauren szeroko się otworzyły, gdy przy wynajętym domku zaraz obok jeziora zobaczyła samochód mojego taty. Od razu go poznała. To właśnie tym wozem zachwycała się w garażu. 

Patrzyła na mnie ze złością wymalowaną na twarzy. Nic dziwnego. Nie spodziewała się tego. 

- Camila. - odezwała się ostrzegawczo. 

- Nie złość się, kochanie. - próbowałam załagodzić sytuację. 

- Nie mów tak do mnie. - burknęła. - Dlaczego mi nie powiedziałaś, że będą tu też twoi rodzice? 

- Ponieważ nie chciałabyś jechać. 

- No co ty nie powiesz! - lekko się uniosła. - Już wiem! Nie powiesz prawdy, bo kłamanie i zatajenie istotnych faktów tak ci weszło w nawyk, że nie odróżniasz. 

- Spokojnie, dziewczynki. - znikąd pojawił się mój tata. - Kłótnia małżeńska? - zaśmiał się łagodnie. 

Lauren poczerwieniała jeszcze bardziej. O tym też jej nie wspomniałam. Jej rodzice byli przekonani, że jesteśmy razem, więc moi też musieli się dowiedzieć. 

- Miło pana poznać. - opanowała nerwy i z uśmiechem podała mu rękę. - Lauren Jauregui. 

- Alejandro. - odwzajemnił gest. - Zaniosę wasze torby, a potem zamówimy coś do jedzenia. 

- Dziękuję, tato. 

Gdy zostałyśmy same, Lauren na powrót przybrała ostry wyraz twarzy. Muszę wymyślić coś, co załagodzi sytuację między nami. 

- Nie wierzę. - mruknęła. - Myślałam, że chociaż ten jeden weekend spędzimy bez udawania. 

- Przepraszam. - niepewnie chwyciłam ją za dłoń. - Wynagrodzę ci to. 

- Owszem. - nieznacznie uniosła kąciki ust. 

Splotłam nasze palce i powoli ruszyłam w stronę domku. Na dworze zaczynało się ściemniać, więc pewnie resztę dnia spędzimy w pokoju. Swoją drogą, bardzo lubię to miejsce. Gdy byłam mała, rodzice dość często mnie tu zabierali. Tata łowił ryby, mama opalała się przed domem, a ja zbierałam liście i gałązki. Wieczorami wklejałam je na czyste kartki i dorysowywałam im nóżki i rączki. To dobre wspomnienia. Takie beztroskie. Obecnie moje życie nadal nie jest skomplikowane, ale to już nie to samo. Dojrzałam i inaczej postrzegam pewne sprawy. Wtedy oczywiste było, że rodzice mają pieniądze. Teraz wiem, że muszą na nie ciężko pracować, przez co widuję ich rzadziej. 

- Lauren! - zawołała radośnie moja mama, gdy weszłyśmy do środka. - Jaka ty jesteś śliczna! 

- Dzień dobry. - lekko się zarumieniła. 

- Nie to, co ten cały Chris. - zakpił mój tata. 

- To mój brat. - zaśmiała się cicho, przez co ojciec od się speszył. 

- Chodź, dziecinko do salonu. Usiądziemy sobie wygodnie, a Camila zrobi nam herbatę, prawda? - mama spojrzała na mnie z uśmiechem. 

- Oczywiście. - odwzajemniłam gest. 

Chwilę później zostałam sama w kuchni, pilnując dzbanka z gotująca się wodą. Zerkałam co chwilę w stronę drugiego pomieszczenia, sprawdzając czy Lauren czuje się komfortowo w towarzystwie moich rodziców. Już wystarczająco poznałam jej mimikę, żeby wiedzieć, kiedy jest zakłopotana, zirytowana czy zawstydzona. 

Udałam się do salonu, nie mając pewności, na jaką herbatę Lauren na ochotę. Stanęłam za kanapą, na której siedziała i pochyliłam się w jej stronę. Ramionami oplotłam jej szyję, krzyżując je na mostku dziewczyny. 

- Zielona? - zapytałam, układając podbródek na jej ramieniu. 

Czułam na policzku, jak się uśmiecha i lekko kiwa głową w geście potwierdzenia. 

- Alejendro, no zobaczy tylko, jak one uroczo razem wyglądają. 

- Uroczo, nie uroczo, i tak śpią osobno. - odparł z udawaną powagą, po czym parsknął śmiechem. Jednak ja doskonale wiedziałam, że nie żartuje. Nie ważne czy mam chłopaka czy dziewczynę, zasada jest ta sama. 

- Zaraz wracam. - cmoknęłam ją przelotnie w policzek. 

Gdy wróciłam do kuchni, woda już była gotowa. Włożyłam do kubków odpowiednie torebki, po czym zalałam i posłodziłam właściwą ilością cukru. Tata sypie cztery, nie ważne czy jest to kawa czy herbata, mama tylko dwie, a Lauren wcale. 

Ułożyłam kubki z wrzącymi napojami na tacce i bardzo powoli ją uniosłam. Znając moją koordynację ruchową, a raczej jej brak, istnieje duże prawdopodobieństwo, że wywalę się po kilku krokach. 

Na szczęście dotarłam do salonu bez powitania z podłogą. 

- Chodź do mnie. - szepnęła dziewczyna, rozkładając ramiona. 

Nie jestem pewna, czy złość całkowicie jej przeszła, ale bardzo odpowiada mi jej zachowanie. Usiadłam obok niej, a ona mnie objęła. Wtuliłam się w jej ciepłe ciało i wsłuchałam w opowieść ojca. 

- Stanęła prosto, skrzyżowała ramiona, uniosła wysoko brodę i powiedziała, że co jak co, ale marchewki jeść nie będzie. - dokończył. 

- Naprawdę, Camz? - zaśmiała się głośno. - Na środku restauracji? 

- Jak mnie nazwałaś? - szepnęłam jej na ucho. 

Nic nie odpowiedziała, tylko oblała się rumieńcem. Coś czuję, że użyła tego zdrobnienia nieświadomie i nie zaprzeczę, bardzo mi się to podoba. 

Fake | CAMREN |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz