Cass
Dwudziesty tydzień nadszedł bardzo szybko. Jeszcze tylko dwa tygodnie i będę mogła odetchnąć z ulgą. Ryzyko poronienia nie będzie mnie prześladowało. Koniec zbliżał się wielkimi krokami, a ja zamiast być bardziej podekscytowana stałam się zła i rozgoryczona. Nie chodzi o to, że przestałam chodzić do pracy choć to może również miało wpływ na mój nastrój. Jednakże główną przyczyną była ONA. Andrea Marano. Dokładnie ta sama kobieta, której miałam nadzieję już nigdy nie spotkać. Teraz natomiast stała się częścią mojego, a właściwie naszego życia. Uczestniczyła w życiu moim, Colina i naszego nienarodzonego synka, którego postanowiliśmy nazwać Thomas. Od razu zaznaczę, że decyzję te podjęliśmy tylko we dwoje. Najgorsze byłą to, że tak naprawdę nie miałam za co jej nie lubić. Andrea była aż przesadnie miła i wspierała mnie w najdrobniejszych rzeczach. Pomogła urządzić mi pokój dla małego. Choć niezupełnie był taki jak go sobie wymarzyłam, Andrea twierdziła, że takie panują trendy. Dla mnie białe firanki były po prostu białe. Dla niej już nie koniecznie. Wspomniała coś o stopniu nasycenia czy czymś takim. Więc się zgodziłam i zostawiłam jej wolną rękę. Zobaczyłam go dopiero gdy był gotowy. Moja nowa niby przyjaciółka zadbała o wszystko wraz z dekoratorką. A Colin... hmmm... pracował coraz więcej. Momentami wydawało mi się, że ma dwie twarze. Inaczej zachowywał się gdy byliśmy sami, a inaczej gdy towarzyszyła nam Andrea. Nie wiedzieć czemu zależało mu na tym, abyśmy się zaprzyjaźniły. A co więcej nie sprzeciwiał się gdy wtrącała się w sprawy naszego dziecka. Zachowywała się jakby to ona miał być jego matką. Co było przecież kompletną bzdurą. Nie rozumiałam go, ale widocznie miał ku temu powody. Przystałam na to. Robiłam się coraz bardziej uległa co nie specjalnie mi się podobało.
Ale wracając do początku cała ta dziwna sytuacja zaczęła się następnego dnia po wizycie u pani doktor, na której poznaliśmy płeć dziecka. Mieliśmy wyjechać z Colinem na kilka dni. Jednak nasz wyjazd nie doszedł całkowicie do skutku. Zamiast tego pojechaliśmy na weekend za miasto. Nie mogę zaprzeczyć było bardzo... miło. Praktycznie nie wychodziliśmy z łóżka. Jedynym minusem było to, że tak szybko musieliśmy wrócić do rzeczywistości. Następnego dnia rano Colin poszedł do pracy, a gdy wrócił był dziwnie milczący. Pocałował mnie w policzek i od razu udał się pod prysznic. Na odchodne rzucił mi tylko, iż wieczorem będziemy mieć gości. Potem okazało się, że była nim Andrea. Przyszła jak niby nic dzierżąc w ręku butelkę wina. Poruszała się po mieszkaniu jakby była u siebie. Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Po godzinie miałam ochotę go jej zetrzeć za co winiłam rzecz jasna hormony. Skapitulowałam gdy zaczęła wspominać ich wspólne wakacje. Tłumacząc się zmęczeniem udałam się prosto do sypialni.
Dzisiejszego wieczora sytuacja miała znów się powtórzyć. Colin zaprosił Andree na kolacje lub sama się wprosiła. Jak zwał tak zwał. Ale dla mnie było jasne to, że nie chciałam tego przeżywać ponownie. Tak więc tłumacząc się tym, iż w wcześniej umówiłam się z Sandi usprawiedliwiłam swoją nieobecność Colinowi. Obiecałam, że postaram się wrócić ale chyba oboje wiedzieliśmy, że było to kłamstwo.
Sandi była moją najbliższą przyjaciółką jaką miałam kiedykolwiek. Mieszkała w niewielkim mieszkanku w dość nowej kamienicy. O dziwo znajdowała się zaledwie kilka minut drogi od siedziby fundacji. Odkąd przyszłam do jej mieszkania minęły już dobre dwie godziny. Andrea z pewnością jest już u nas. Sama. Z Colinem. Wiem, że ja doprowadziłam do takiej sytuacji i nie powinnam czuć zazdrości ale było inaczej. Z rozmyślań wyrwał mnie głos mojej przyjaciółki.
- Martwisz się tym co oni robią gdy cię nie ma, prawda?- Westchnęłam.-
- To aż tak widać?
- Mhm.
- Ehh...- Ukryłam twarz w dłoniach. Nie chciałam pokazać jak bardzo mnie to dręczy. Jednak bezskutecznie.-
- Cassie moim zdaniem...- Wstałam tak gwałtownie aż Sandi zaniemówiła. Chodziłam w kółko wyrzucając z siebie wszelkie obawy.-
- A co jeśli ona go teraz uwodzi, przekonuje, że powinien mnie zostawić. Spójrz jak ja teraz wyglądam. Przy niej prezentuje się jak jakaś uboga krewna. - Nagle zatrzymałam się i spojrzałam na przyjaciółkę.- A co jeśli oni już się pieprzą i to w naszym łóżku?
- Dość! Cassie powinnaś przestać. To nie jest dobre ani dla ciebie ani dla dziecka. Moim zdaniem powinnaś tam pojechać. Wtedy sama się przekonasz. Może już dawno jej tam nie ma, a Colin wykopał ją zaraz po kolacji. On jest przecież twoim facetem nie jej.- Przytuliła mnie, a ja uspokoiłam się. Miała rację. Moje podejrzenia mogły być tak na prawdę bez postawne.
***
Po kilkunastu minutach byłam już pod drzwiami mieszkania. Otworzyłam je za pomocą kluczy, które miałam przy sobie. W środku panowała cisza, a światła były pogaszone. Pozostawiłam torebkę w przedpokoju i ruszyłam holem w głąb mieszkania. Usłyszałam przytłumione głosy. Należały do Colina i niestety Andrei. Byli w salonie. Ich sylwetki oświetlały tylko płomienie świec i kominek. Stali tyłem do mnie i przyglądali się płonącym kawałkom drewna. Na szczęście nie byli zbyt blisko siebie. Miałam już się odezwać i ujawnić swoją obecność, gdy Andrea zwróciła się do Colina.
- Rozmawiałam z moim ojcem. Porozmawiał z kim trzeba więc będziemy mogli wziąć ślub w tym pięknym, starym kościele na obrzeżach. Nie było łatwo ale mu się udało.- Ślub? Jaki ślub? Czy ona planowała wyjść za Colina? Dlaczego on nic jej nie powiedział, a zamiast tego przytaknął?-
- Super.- Ledwo go słyszałam z miejsca, w którym stałam.-
- Powinieneś wykazać trochę więcej entuzjazmu. To na prawdę świetna wiadomość. Oczywiście poczekamy aż urodzi się dziecko. Wtedy będziemy już rodziną w komplecie.
- Mieliśmy już o tym nie rozmawiać. Chyba wyraziłem się jasno!.- Zagrzmiał i nawet we mnie wzbudziło to niepokój. Stałam i słuchałam dalej licząc na to, że wszystko co mówią okażę się jakiś kiepskim żartem. Niestety się przeliczyłam gdyż później było tylko gorzej.-
- Przecież musimy wszystko ustalić tak, aby potem nie było żadnych problemów.- Andrea brzmiała na złą i zirytowaną.-
- Andreo!- Upomniał ją.- Odwróciłam się plecami i oparłam o ścianę.-
- Co?!
- Weźmiemy ślub tak jak chciałaś, ale nie możemy odebrać dziecka Cassandrze.- O. Mój. Boże.-
- Przecież taki był plan od samego początku! Nie możesz się teraz wycofać!- Miałam już dość. Usłyszałam i tak za wiele. Po policzkach ciekły mi łzy. Oderwałam się od ściany i ruszyłam na oślep do drzwi. Po drodze potrąciłam wazon, który upadł z hukiem i rozbił się na podłodze. Teraz już z pewnością domyślą się, że nie byli sami. I dobrze. Zjechałam windą na dół. Po drodze nikt jej nie zatrzymywał więc na zewnątrz znalazłam się bardzo szybko. Szczęście mi sprzyjało gdyż udało mi się złapać taksówkę, z której akurat wysiadał jakiś starszy mężczyzna. Poganiałam go w myślach. Jednak nim zdążył wysiąść usłyszałam w oddali głos Colina, który mnie wołam. Obejrzałam się. Biegł w moją stronę. W tym momencie mężczyzna mnie minął zwalniając pojazd. Wsiadłam najszybciej jak się dało i pogoniłam taksówkarza karząc mu jechać przed siebie. Ostatni raz spojrzałam na mężczyznę moich marzeń. Klęczał na chodniku i patrzył na odjeżdżającą taksówkę. Poczułam ciepło między nogami. Myślałam, że zrobiłam siku jednak się myliłam. To była krew. To tyle jeżeli chodzi o moje szczęście.
CZYTASZ
Surogatka
RomanceGra, w której pionkiem jest mężczyzna. Pieniądze nie mają znaczenia, są bezużyteczne. Co zrobisz gdy demony przeszłości znów się pojawią i zażądają zapłaty? Każda podjęta decyzja nieść będzie za sobą nie odwracalne konsekwencje. ,,(...) wszystko się...