{ 2218 słów }
To już typowo wiosenny poranek. Kiedy idziemy chodnikiem, promienie słońca ogrzewają moją twarz, a dookoła słychać ćwierkanie ptaków. Trzymam mocno moją córeczkę za ręke, powoli zbliżamy się do budynku przedszkola.
Na pożegnanie schylam się do małej i całuje ją w oba policzki.
- Tatusiu, odbierzesz mnie dzisiaj po obiedzie?
- Nie, kochanie. Mamusia dzisiaj cię zabierze. Pamiętasz jak ci mówiłem, że muszę jechać w góry? Na specjalną okazję. Ale pamiętaj, że już pojutrze będę w domku... obiecaj, że będziesz grzeczna.
- Ale tatusiu... aż tyle czasu? Będę tęsknić - mała wtula się w moje nogi, a ja delikatnie głaszczę ją po głowie.
- Ja też kochanie, ale pamiętaj, że ty i mama możecie w każdym momencie zadzwonić. A, teraz już leć do koleżanek.
Odpalam silnik i ruszam z parkingu. Automatycznie na GPS odpala mi się jeden adres, dobrze mi znany. Prawda jest taka, że przemierzałem tę trasę tyle razy, że nie potrzebuje żadnych wskazówek jak dotrzeć do celu.
Na zestawie głośnomówiącym wybieram numer swojej żony.- Hej, jesteś już w drodze? - jej głos zawsze potrafi chociaż trochę polepszyć mi nastrój.
- Tak, mała już w przedszkolu... nie chciała mnie wypuścić - oboje się śmiejemy.
- Dobrze, ja też zaraz zbieram się do pracy. A ty, jedź ostrożnie i proszę cię kochanie żebyś za dużo się nie zadręczał.
- Dobrze, Lara. Dam znać jak będę na miejscu.
Do odtwarzacza wrzucam swoją ulubioną płytę i pogłaśniam. Droga z Planicy do Zakopanego zdecydowanie nie należy do tych najkrótszych. A nie planuje zbyt długich przerw w trasie, aby maksymalnie wykorzystać kilka dni wolnego.
Myślę sobie o tym, że nigdy nie lubiłem poranków. Aż pojawił się Kamil i zmienił dla mnie znaczenie wszystkiego. Kiedy budził mnie pocałunkiem, a następnie podawał kawę do łóżka, kiedy zmuszał mnie do wstawania o zbyt wczesnych porach bo wymyślał różne wycieczki. Sprawił, że stałem się większym optymistą niż kiedykolwiek byłbym w stanie się do tego przyznać.
Polska... Polska dawno temu stała się dla mnie drugim domem i wciąż ma specjalne miejsce w moim sercu. Kiedy parkuję pod domem, Krystyna czeka na mnie na ganku. Wita mnie z uśmiechem, uśmiechem, dokładnie takim samym jaki miał jej syn. Przytulamy się mocno, po czym kobieta zaprasza mnie do salonu.
Stół jest zastawiony mnóstwem polskich potraw i moich ulubionych smakołyków. Pomimo upływu tylu lat, wciąż czuję się tutaj jak w domu, a mama Kamila zawsze pamięta, które z polskich dań smakuje mi najbardziej. Państwo Stoch przeszli w zeszłym roku na emeryturę i pomagają teraz w opiece nad swoimi wnukami, dziećmi swoich córek.
- Jak minęła podróż, synku? Powiedz mi, że nie jechałeś tutaj bez żadnej przerwy... córcia zdrowa? - mama Kamila od zawsze traktuje mnie jak swojego drugiego syna.
- W porządku, młoda nie chciała mnie wypuścić z przedszkola. Powiedziała, że na zbyt długo wyjeżdżam.
- Następnym razem przyjeżdżacie do nas razem. Nie ma innej opcji, Peter - kobieta ściska moją dłoń - a twój pokój stoi już przygotowany, także idź odpocząć. Ja wychodzę załatwić parę spraw, a Bronisław powinien wrócić za jakąś godzinkę.
- Dobrze mamo, dziękuje.
Zabieram walizkę ze sobą i idę do pokoju. Za każdym razem kiedy siadam na tym łóżku, to czuje jakby wracały do mnie wszystkie wspomnienia. Rodzina Kamila nigdy nie wyprowadziła się z ich rodzinnego domu, pielęgnowali tradycje. To w tym pokoju dorastał mały brunet o wielkich marzeniach.