Ten sezon nie mógł być dla mnie bardziej udany. Wygrałem chyba wszytko, co mogłem. Byłem z siebie dumny, bo wiedziałem, że to tylko dzięki mojej naprawdę ciężkiej pracy, ale byłem też wdzięczny wszystkim tym, bez których to nie mogłoby się stać.
Po raz drugi w karierze stanąłem na podium i odebrałem kryształową kulę. Zwieńczenie tego sezonu.
To był też bardzo dobry sezon dla naszej drużyny. Całej. A szczególnie dla mojego najlepszego przyjaciela.
Byłem jednak po części zawiedziony, że nie udało mu się stanąć na upragnionym podium. A mógł nawet zdobyć medal olimpijski, który mu się po prostu należał.
Byłem jednak pewien, że jeszcze tego dokona.
Stanie na podium.
I wiem, że będę się wtedy cieszył chyba jeszcze bardziej niż z jakiegokolwiek własnego podium i medalu.
Stefan był moim największym przyjacielem, bratnią duszą. On jako jedyny rozumiał mnie zupełnie. Z nim nie musiałem nawet czasami używać słów. Wystarczyło jedno spojrzenie, a on już wiedział, w jakim jestem humorze i co chcę mu powiedzieć.
Byłem z niego niesamowicie dumny, pomimo wszystko. To był jego najlepszy w karierze sezon i miałem nadzieję, że kolejny będzie jeszcze lepszy.
Że będę mógł razem z nim stać na podium.
Cieszyć się, świętować.
On wspierał mnie w każdym momencie mojego życia, co też sam robiłem. Dlatego obiecałem mu, że w przyszłym sezonie tak będzie. Będę skakał z nim, dopóki nie będziemy razem na pudle.
Bo kochałem go jak brata. Chciałem wspierać we wszystkim. Być z nim. Wciąż się poznawać i cieszyć tym, że go mam.
Bo to na tym chyba polega piękno prawdziwej przyjaźni.
A nasza zdecydowanie taka była. Prawdziwa, niesamowita i nasza.
Dziękuję Ci, Stefan, że cię mam.