„Miłość jest pełna pułapek. Kiedy chce dać znać o sobie - oślepia światłem i nie pozwala dojrzeć cieni, które to światło tworzy."
~ Paulo Coelho
Każda minuta biologi była ja kara za grzechy. Profesor wymyślił pracę w parach i przydzielił mnie do największej idiotki w tej dziedzinie - Eriki. Musiałam wszystko za nią robić, podczas gdy ona świeciła piersiami, próbując zwrócić uwagę Luke'a, który niestety był obok nas. Ciągle spoglądałam za zegar i w upragnieniu czekałam na dzwonek.
- Możesz się skupić? - skarciłam ją.
- Wyluzuj... - przewróciła oczami i zaczęła udawać, że coś robi.
Westchnęłam zdenerwowana i pracowałam dalej. Nie tylko biologia była czynnikiem wpływającym na mój nastrój. Dzisiaj czwartek, a to oznaczało imprezę. Nie mogąc się skupić, przecięłam sobie palec.
- Ałć! - odruchowo włożyłam go do ust, a w tym samym czasie wszyscy na mnie spojrzeli.
- Wszystko w porządku, panno Olson? - Profesor zapytał zmartwiony. Wyglądał jak mój dziadek i tylko to sprawiało, że darzyłam go sympatią. Wysoki, szczupły siwy i brodaty z okularami na nosie. Czasami zastanawiałam się, czy nie jest może bratem Watson.
- Tak. - podniosłam głowę.
- Uważaj, bo się wykrwawisz. - zażartowała Erica, ale tylko dla niej było to śmieszne.
- Proszę. - Profesor Robinson wręczył mi plaster.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się serdecznie.
- Podziękujesz, sprzątając po lekcji. - również się uśmiechnął.
- Ugh. - jęknęłam.
- Sprzątanie jest relaksujące. - Luke puścił mi oczko.
- Evans, pomożesz jej. - jego uśmieszek zniknął. W tym momencie najmniej miałam ochotę na spędzenie kilku minut w jednej klasie sam na sam z Lucasem. Kiedy magiczny dźwięk dzwonka rozbrzmiał w moich uszach, a uczniowie się ulotnili, zbierałam wszystkie papierki po niciach medycznych w milczeniu.
- Nie chciałem się z nią całować. - wypalił nagle. Nie odpowiedziałam. - Naprawdę.
- Nie musisz mi się tłumaczyć. - Nie wierzę ci.
- Chciałem, żebyś wiedziała.
- Nie rozumiem, po co mi to mówisz? - wpakowałam śmieci do worka.
- Bo widzę, że jesteś zirytowana. - oparł ręce na blacie. - Rzekłbym nawet, że zazdrosna.
- Po prostu mam zły humor. Nie myśl sobie, że to przez ciebie. - spojrzałam w jego ciemne oczy. - Gdybym miała być smutna za każdym razem, kiedy jesteś z inna dziewczyną, każdy mój dzień byłby zepsuty.
- Odkąd z tobą rozmawiam, nie spotykam się z żadnymi dziewczynami. - przygryzł dolna wargę.
- Rozmawiasz ze mną o moich problemach. - prychnęłam. - To się nazywa litość. - tak do końca nie mówiłam mu prawdy. Dobra, kłamałam.
- Nie miałem tego na celu, żeby tak to wyglądało. - uśmiechnął się słabo. - Rozmawiam z tobą, bo cię lubię. Bardzo. - przełknął gulę śliny.
- Długo jeszcze? - do sali wszedł Robinson.
- Nie, już skończyliśmy. - oznajmiłam i wyszłam.
- Hej! Zaczekaj. - Lucas dogonił mnie, ściągając z siebie fartuch. Poczułam satysfakcję.
- Wiem, że nie lubisz bezpośredniości, ale nie o to mi chodziło... - szedł za mną jak pies za swoim właścicielem. - Na przykład Charlotte aż tak nie lubię, jest irytująca. - podrapał się w kark. Doszliśmy do mojej szafki, a w tym czasie zrozumiałam, że on traktuje mnie tylko i wyłącznie jak przyjaciółkę, a nie kogoś, z kim mógłby być.
CZYTASZ
Twój dotyk
RomanceLily była Aniołem, który upadł w jego ramiona. I wbrew temu, w co wierzyła, nie żałowała. *Jest to kontynuacja poprzedniej części ,,Jedna noc"*