Rozdział 29

2.3K 200 81
                                    



„Chciałbym cię nienawidzić. Chcę cię nienawidzić. Próbuję cie nienawidzić. Byłoby o wiele łatwiej, gdybym cię nienawidził. Czasami myślę, że cię  nienawidzę, a potem cie spotykam i.."

~ Cassandra Clare, Dary Anioła : Miato Kości 




Lekcje dobiegały końca, w zasadzie została nam ostatnia lekcja, ale od niej dzieliła nas przerwa obiadowa. Byłam smutna, czysto po ludzku. On mnie unikał i robił to celowo. Nawet teraz, kiedy szłam na stołówkę, specjalnie poszedł innym wejściem. Zajęłam swoje miejsce obok dziewczyn i spojrzałam pustym wzrokiem na tackę przede mną. 

— Wszystko dobrze? — zapytała Raven, kładąc dłoń na moich plecach.

— Colin mnie ostrzegał. — powiedziałam cicho. — Mogłam go posłuchać. — oparłam głowę o blat.

— Ale...

— Cześć poziomki! — zawołał radośnie. Tym razem to przywitanie nie sprawiło, że na mojej twarzy namalował się uśmiech. Jedyne na co miałam ochotę, to na zamordowanie go. Czułam się jak szmata.

— Nie jedzcie sałatki. — powiedział Colin.

— Dlaczego? — zbulwersowała się Erica.

— Po pierwsze, to widziano w niej karaluchy, a pod drugie, od jedzenia sałatki nie będziesz mieć twojej wymarzonej figury, jeśli nie przyłożysz się do tego również ruchowo. — dam sobie rękę uciąć, że blondyn właśnie rzucił jej złośliwy uśmiech.

— FUJ! — krzyknęła Lottie, wywalając tackę. Podniosłam głowę i zaśmiałam się, a potem zaczęłam przeglądać coś w telefonie.

— Dodatkowe białka Charlotte. — puściłam jej oczko. Udawałam, że nic się nie stało mimo, że w środku umierałam.

— Nawet mnie nie dobijaj. — jęknęła. — Co z tą szkołą jest nie tak?

— Nie tylko szkołą... — mruknęłam pod nosem.

— East chora. — oznajmiła nagle Sophie.

— O losie, czemu jesteś dla nas taki dzisiaj dobry? — zapytała Raven patrząc w górę. — Możemy sobie iść. — dźgnęła mnie łokciem.

— Zróbmy to teraz. Nie mam ochoty patrzeć na niektóre twarze. — wycedziłam przez zęby i razem z Raven wstałam. Szłyśmy szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie.

— Nie sądziłam, że on to zrobi. — powiedziała do mnie dziewczyna, a w jej głosie słyszałam współczucie. Nie odpowiedziałam. — Lil, tego kwiatu jest pół światu. — zatrzymała mnie.

— To nie takie proste. — to zdanie ledwo wydobyło się z mojego gardła.

— Clarke! Chodź na chwilkę! — zawołała Watson do brunetki. Spojrzała na mnie przepraszająco i posłuchała profesorki. Oparłam plecy o ścianę i założyłam ręce na krzyż, a potem skupiłam się na swoich stopach, wlepiając w nie gały.

— Hej. — usłyszałam. Podniosłam głowę, a przede mną stał Luke. Uśmiechał się tak samo jak wtedy, kiedy pierwszy raz z nim rozmawiałam.

— Dlaczego mnie unikasz? — zapytałam prosto z mostu. Mina mu zrzedła.

— Co...? — zaśmiał się kręcąc głową. — Nigdy nie rozmawiam z dziewczyną, kiedy już ją przelecę.

Ała.

Powstrzymywałam łzy resztką sił. Zaczęłam nawet gryźć policzki, aby się nie rozpłakać.

— Naprawdę liczyłaś na coś więcej, znając mnie? — w tym pytaniu zawarł coś w stylu pogardy, której nie potrafiłam zrozumieć. — Przykro mi, że narobiłem ci jakieś nadzieje. Myślisz, że starałem się tak, żeby potem z tobą być, czy coś? — zakpił, a po moim policzku spłynęła łza. — Nie, ja tylko chciałem wreszcie to z tobą zrobić, a że nie jesteś taka łatwa, to musiałem się trochę pomęczyć no, ale cóż, udało mi się. Dawno nie byłem z siebie tak dumny.

— Ty dupku. — zdzieliłam go z liścia i włożyłam w to tyle siły, że chłopak aż się zachwiał. Zszokowany trzymał się za obolałe miejsce.

— Jak śmiałeś? — zapytałam zrozpaczona. — Jak śmiałeś robić to wszystko tylko po to, aby się ze mną przespać. Jesteś oszustem, grasz na uczuciach! — powoli zaczynałam płakać. — Mogłam nie słuchać serca, tylko Colina.

— Oh, przecież to on w tej dwójce jest tym mądrzejszym. Mogłaś. — prychnął.

— Zdajesz sobie sprawę z tego co mi zrobiłeś? Na cholerę się tak angażowałeś?! Doskonale wiedziałeś, że mnie zranisz! Zrobiłeś to specjalnie... Masz teraz pewnie wielką satysfakcję, zresztą sam to przed chwilą powiedziałeś. — byłam zrozpaczona. — Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to zrobiłeś... Jestem głupią idiotką, że w ciebie wierzyłam.

— Uspokó... — złapał moje ręce, ale się wyrwałam i odepchnęłam go gwałtownie.

— Nie, nie... — opuściłam na chwilę głowę, po czym znowu ją uniosłam i spojrzałam mu prosto w oczy. — Lucasie Evans. Złamałeś mi serce na milion kawałków, nie jestem Sherlockiem, więc szukać będę ich bardzo, bardzo długo i choć tak bardzo chciałabym zrobić z twoim to samo, wiedząc, że mogłabym, to nigdy bym tego nie zrobiła. — szlochałam. — A wiesz dlaczego? — obraz zaczynał mi się rozmazywać przez łzy. — Bo ten upadający anioł się w tobie zakochał. A wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? Nie wiesz. — prychnęłam. — Bo nigdy cię najwyraźniej nie obchodziłam, ale ja ci to powiem. Pluję sobie w twarz, Boże zabij mnie za to, ale po tym wszystkim co z tobą przeszłam ja... wciąż cię kocham. — ostatnie zdanie powiedziałam tak cicho, że nawet nie wiedziałam czy to usłyszałam. Jedno było pewne. Zamurowało go, bo nie mógł się ruszyć. Bo gdyby mógł, dawno by już to zrobił.

— Śpiewałeś „Just say you won't let go"*. Szkoda, że to były puste słowa. Szkoda, że zmuszasz mnie abym odeszła. — otarłam mokrą twarz. Jego oczy były szklane. — Mam nadzieję, że te słowa zadały ci choć trochę tego samego bólu, co ty mnie. Mogę to porównać z tym, co robił mi mój ojciec. — złapałam za broszkę i ją odpięłam. — Nie chcę nosić niczego, co będzie mi przypominać o tobie. — rzuciłam nią w niego. — Niczego. — zaczęłam nerwowo szukać kokardy w torbie. — Zabrałeś mi jedną z najcenniejszych rzeczy jaką miałam.

— Lil...

— Więc to też powinieneś wziąć. — wcisnęłam kokardę w jego ręce. — Chciałabym cię nienawidzić, ale nie potrafię. Zapamiętaj mój głos, bo słyszysz go ostatni raz skierowany do ciebie. — odwróciłam się na pięcie i wyszłam ze szkoły, nadal płacząc, aby poczekać tam nas Raven i przede wszystkim się opanować. Na szczęście wyszła chwilę po mnie.

— Co się stało? — wskazywała kciukiem za siebie. — Oboje... płaczecie. Różnisz się tylko tym, że nie rozwaliłaś szafki.

— Powiedzieliśmy sobie wszystko. To się stało. — zaczęłam pędzić w kierunku domu.

— Na pewno powiedzieliście sobie wszystko? — dogoniła mnie. Była zmartwiona.

— Tak. — syknęłam.

— A to, że się kochacie? — poprawiła pasek z etui aparatu.

— Ja jemu tak. On mnie nie, bo mnie nie kocha i nie kochał.

Wydawało mi się, że tak było. 


————————


* Tylko powiedz, że nie odejdziesz 

Twój dotykOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz