3.

12.1K 304 108
                                    

Leżąc wieczorem w łóżku na bieżąco myślałam o tym, co uczyniłam dzisiejszego dnia. Odpyskowałam nieznanemu przyjacielowi Wilsona. Super Olivia masz teraz przerąbane u niego. A może zapomniał? Nie no odpyskowałam mu trochę ostro, ale może ma sklerozę i nie pamięta? Tak właśnie ze mną jest. Najpierw robię - później myślę.

- Olivia! - usłyszałam skrzypiący i piszczący głos Grace. Od razu się we mnie zagotowało i zacisnęłam dłonie w pięści. Od mojej "ucieczki" z domu na noc nie odezwałam się do niej, ani słowem. Ona do mnie też. Założyłam na uszy moje złote słuchawki i puściłam muzykę. To jedyna rzecz, która potrafi mnie uspokoić.

Nagle poczułam jak ktoś wyszarpuje mi słuchawki z uszu i zachacza kilometrowymi tipsami o twarz. Nademną sterczała czerwona ze złości Grace, patrząc na mnie z nienawiścią.

- Co ty sobie myślisz gówniaro! - krzyknęła uderzając mnie w policzek. Moja głowa obkręciła się w prawą stronę na co zareagowałam złością. Nie czułam bólu bo nie raz miałam takie uderzenia na sparingach. Przywaliłam tej krowie z pięści nie zważając, że się przewróciła od siły uderzenia.

- Nigdy więcej mnie nie dotykaj! - krzyknęłam jej prosto w twarz, a ona dotykała tylko swojego nosa.

Nagle do pokoju wparował Alfie. Najpierw spojrzał na mnie, później na Grace.

- Co tu się do cholery dzieje! - krzyknął i podbiegł do mnie dotykając delikatnie mojego policzka.

- Zapytaj się tej zdziry! - krzyknęłam patrząc na podnoszącą się krowę.

- Liv spokojnie! - powiedział stanowczo brat i złapał mnie za nadgarstki, abym nie mogła zrobić żadnego ruchu.

Oddychałam głęboko, odliczając w myślach do dziesięciu. Nie powinnam, a wręcz nie mogłam się denerwować. To mogłoby skończyć się tragedią. Albo gorzej.

- Co za szmata! - krzyknęła w moją stronę ta tleniona blondyna, a ja zaczęłam się szarpać. Właśnie stało się to czego najbardziej się obawiałam. Miałam napad agresji.

***

Po raz kolejny siedziałam w biało-szarym gabinecie pani psycholog. Pachniało tu tak jak w szpitalu. Chorymi, lekami i białymi kitlami lekarzy. Ubrana w czarną koszulę w kratę i białe jeansy pani Brown siedziała przy lakierowanym, nieskazitelnie wyczyszczonym biurku, przyglądając mi się zza okularów.

- Skąd dzisiejsza złość pani Moore? - Zapytała lekarka wyjmując z szuflady notes, a ja założyłam ręce na piersi.

- Grace Wattson-Moore. Mówi to coś pani? - zapytałam z ironią patrząc w lustro które zajmowało całą ścianę za Panią Brown.

Moje zazwyczaj szeroko otwarte brązowe oczy, były teraz przymrużone i wyblakłe. Naturalny róż na policzkach zniknął, a zastąpił je odcień startej kredy. Zaciskałam wargi myśląc nad tym co Alfie sobie teraz myśli, siedząc na korytarzu i czy Adien już tu jest. Nie lubiłam ciągać go tutaj czy w inne rejony miasta. Ladowałam tu przeważnie dwa-trzy  razy na miesiąc, ale i tak po wizycie rzygałam tym pomieszczeniem.

- Twoja macocha? - Zapytała dalej notując. Prychnęłam.

- To zwykła szmata, a nie macocha! - powiedziałam dosadnym tonem nie przejmując się wyzwiskiem, którego użyłam.

- Nie mów tak. Napewno jest w niej jakaś dobra cecha. Ale ty jej nie odkryłaś. Najwidoczniej twój ojciec zobaczył w niej to coś - uśmiechnęła się lekko, a ja wybuchnęłam kpiącym śmiechem.

- Ona widzi w ojcu tylko kasę, a za jego plecami bzyka się z innymi facetami - przewróciłam oczami, a lekarka westchnęła ciężko.

- No dobrze zejdźmy z tego drażliwego - odchrząknęła - tematu. Co ci się stało w policzek? Jest cały czerwony i widać na nim ślady paznokci - kobieta zamrszczyła brwi patrząc świdrującym spojrzeniem na mój policzek.

He Loves That Bad Princess Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz