33 (cz.2)

253 15 4
                                    

VICTORIA PAMLICO :
CZTERY MIESIĄCE PÓŹNIEJ :
Studio było w końcu gotowe i wszystko znalazło się na swoim miejscu. Cameron wykonał fantastyczną robotę i nie mogłam być bardziej szczęśliwa. Powiesiłam zdjęcia Megan i dziewczynek i parę zdjęć wrestlerów. Co do walki, do której tak zachłannie przygotowywał się Roman i Bayley... Muszę przyznać, że było ciężko, ale ostatecznie Samoańczyk wygrał. Giselle i Amanda często wpadały i pomagały mi wszystko zorganizować. Za kilka dni studio miało otworzyć swoje podwoje.
Tego wieczoru Roman wrócił później niż zwykle. Wszedł i od razu wyczułam, że jest w złym humorze.
- Co się stało? - Spytałam, kiedy podszedł i dał mi buziaka.
- Miałem zły dzień. McMahon jak zwykle zaszedł mi za skórę, ale dam sobie z nim radę. Nie pierwszy i nie ostatni raz muszę się z nim rozliczyć.
- Przykro mi. Ale nie zrób mu nic złego. Chcąc nie chcąc to twój szef i na dodatek starszy mężczyzna.
Podszedł do lodówki i wziął piwo. Rzucił kapsel na blat i spojrzał na mnie.
- Kochanie. Tego starego cymbała nikt w życiu nie zniszczy. Głupi ma więcej szczęścia niż rozumu w głowie.
- Barbarzyńca z ciebie.
- Nieprawda. Gdybym nim był, musiałbym zaciągnąć cię do łóżka za włosy, a przecież...
- A tylko byś spróbował! - oburzyłam się. - Od razu wyprowadziłabym się od ciebie.
Reigns się zaśmiał, spojrzał na mnie uwodzicielsko, po czym wyszeptał:
- Może jednak spróbujemy?
Odstawił piwo i podszedł do mnie.
- Joe, nawet się nie waż! Uprzedzam, że jeżeli to zrobisz, wyjdę stąd tak, jak stoję!
- Viki, Viki. Nie zaciągnę cię za włosy. Kulturalnie wezmę na ręce i będę się z tobą namiętnie kochał.
- No... teraz mówisz jak mój kochany Big Dog.

Po upojnym seksie usłyszałam dźwięk mojego telefonu komórkowego, informującego o nadejściu esemesa od Amandy.
   "Giselle zaczęła rodzić i
    trafiła do szpitala. To zbyt
    wcześnie, Viki. Nie
    wygląda to dobrze, a ona pyta
    o ciebie."
   "Przyjadę najszybciej, jak będę
    mogła. Powiedz jej, że jestem
    w drodzę. "
Nie mogłam uwierzyć, że Giselle zaczęła rodzić. Zostały jej jeszcze trzy tygodnie, a mu nie przygotowaliśmy jej nawet przyjęcia z okazji urodzin dziecka.
- Kochanie, zbieraj się - powiedziałam do Reigns' a, ubierając się w pośpiechu. - Amanda do mnie pisała i mówiła, że Giselle zaczęła rodzić. Jest w szpitalu.
- O cholera! - krzyknął, biegnąc do łazienki.
Kiedy wsiedliśmy do auta, nie mogłam przestać się niepokoić. Obawiałam się o Giselle. Oby tylko było wszystko w porządku. Drzwi windy się otworzyły, a my natknęliśmy się na Dean'a. Wysiadłam i objęłam go mocno.
- Jak ona się ma?
Wyglądał inaczej. Na twarzy można było wyczytać zatroskanie, a nawet depresję, której do tej pory nie widziałam u niego. Powaga z niego emanująca zaniepokoiła mnie jeszcze bardziej.
- Jest przerażona, tak samo jak ja. Dziękuję, że przyjechaliście. Giselle pytała o ciebie, Viki. Jeszcze jej takiej nie widziałem. Zawsze jest taka silna i pewna swego. Ale teraz jest naprawdę przerażona i zdenerwowana.
- Nie martw się. Na pewno wszystko będzie dobrze. Pójdę się z nią teraz zobaczyć. A ty dokąd idziesz?
- Kupić coś do jedzenia.
- Pójdę z tobą, stary. - Powiedział Roman i poszedł z Dean'em.
Poszłam do pokoju Giselle, a kiedy weszłam, spojrzała na mnie i się rozpłakała.
Nagle wszystkie moje myśli uleciały, a jedynym celem stała się moja najlepsza przyjaciółka, która mnie potrzebowała.
Podeszłam do jej łóżka, usiadłam na brzegu i przytuliłam ją, mając łzy w oczach.
- Tak się cieszę, że przyjechałaś - zapłakała. - Viki, tak się martwię. Lekarz nie jest pewien, co się stanie. Robią różne testy i dają jakieś leki.
- Cii. Lekarze wiedzą, co robią, a z dzieckiem wszystko będzie w porządku.
Do pokoju weszła Amanda.
- Cieszę się, siostro, że tak szybko przyjechałaś - przytuliła mnie.
- Gdzie jest Dean?
- Poszedł po coś do jedzenia. Niebawem wróci. Lepiej, żeby traktował cię właściwie - zapewniłam.
- Traktuje. Martwi się - odpowiedziała Giselle i zamknęła oczy.
Dean wszedł do pokoju i od razu skierował się do łóżka Giselle. Stałam i obserwowałam go, jak trzyma ją za rękę i pociera kciukiem w tę i z powrotem.
- Idę po kawę.
- Barek w tej chwili jest zamknięty, ale na końcu korytarza jest automat z kawą. Możesz wierzyć bądź nie, ale kawa jest nawet nie zła - powiedziała siostra.
Kiedy wyszłam z pokoju, spojrzałam w lewo i zobaczyłam Reigns' a stojącego kilka metrów dalej. Podeszłam do niego.
- Skarbie, czemu nie wejdziesz do środka? - Spytałam, przytulając się do niego.
- Szpitale źle mi się kojarzą. Nie przepadam za nimi, ale chyba do niej wejdę. - Pocałował mnie w czubek głowy.
Poszliśmy razem po kawę i wróciłam do Giselle.

ROMAN REIGNS :
Usiadłem na krześle przed salą. Nagle zjawił się Seth.
- Brachu, wszystko w porządku? - spytał, siadając obok mnie.
- Chyba nie za dobrze. Z tego, co opowiadała Viki wynika, że Giselle do porodu ma jeszcze trzy tygodnie. Za szybko tu trafiła.
- A jak Dean?
- Jakoś się trzyma, ale nie jest z nim najlepiej.
- W takim razie chodź - powiedział, kładąc mi rękę na ramieniu - zobaczymy, jak się mają.
Weszliśmy z Seth'em do pokoju, a mój wzrok powędrował prosto w stronę Viki, która siedziała na brzegu łóżka i trzymała Giselle za rękę.
- Cześć, Viki - przywitał się Seth, podchodząc do niej i całując ją w policzek.
- Cześć, Seth.
- Jak samopoczucie?
- W porządku. Dzięki, że pytasz.
Następnie przywitał się z Giselle.
Dean podszedł do mnie i do Seth'a i spytał, czy moglibyśmy z nim na chwilę wyjść na zewnątrz. Zaprowadził nas na podwórko i wyciągnął z kieszeni papierosa.
- Kiedy znów zacząłeś palić? - spytał Seth.
- Od kiedy to się zaczęło. Chłopaki, boję się. To moje dziecko, moja córka, i to, że nie wiem, co się dzieje, doprowadza mnie do szału. Jestem gotów coś rozwalić albo komuś obić mordę.
- Musisz zachować spokój, dla Giselle i córki - powiedziałem.
- Wiem, ale to trudne. Dzięki chłopaki, że przyjechaliście do szpitala. To dla nas wiele znaczy.
Dean nie był już typowym Dean'em. Był naprawdę przerażony i miał do tego powody. Zachowywał się teraz jak odpowiedzialny dorosły. Gdy tylko skończył palić, wróciliśmy do pokoju, gdzie pielęgniarka powiadomiła nas, że godziny wizyt już się skończyły dla wszystkich z wyjątkiem Dean'a. Obserwowałem, jak Viki całuję Giselle w policzek i mówi, że wróci jutro rano. Również się z nimi pożegnałem i wróciliśmy z Viki do domu.

VICTORIA PAMLICO :
Następnego ranka wstałam bladym świtem i zamierzałam pojechać do studia, nim zajrzę do Giselle. Właśnie kończyłam się ubierać, kiedy zadzwonił telefon. Podniosłam go i zobaczyłam, że dzwoni Dean. Odebrałam i przełączyłam na tryb głośnomówiący.
- Viki, Giselle zaczęła rodzić i lekarze powiedzieli, że to już. Pyta o ciebie. Chce, żebyś była przy porodzie.
- Powiedz jej, że już do niej jadę.
Włożyłam buty i przede mną ukazał się Reigns.
- Słyszałem rozmowę. Ubrałem się i jestem gotowy do jazdy.
- Dziękuję, kochanie. - Pocałowałam go w usta i wybiegliśmy z domu.
Weszliśmy do sali. Giselle zaczęła krzyczeć z bólu, a Dean przykładał jej chłodny okład i trzymał za rękę. Za drugą trzymała ją Amanda.
- Viki, jest za wcześnie. Nie mogę jej jeszcze urodzić. Jest za wcześnie.
- Cii, wszystko będzie dobrze, obiecuje - powiedziałam, głaszcząc ją po włosach.
Giselle krzyknęła przy kolejnym skurczu. Do pokoju wrócił lekarz i powiedział, że pora przeć. Giselle płakała i mówiła lekarzowi, że jeszcze za wcześnie. Dean starał się ją uspokoić.
W końcu urodziła córeczkę.
- Musimy zabrać ją natychmiast na oddział neonatologii - oznajmiła pielęgniarka, pokazując dziecko Giselle.
- Czy mogę jej chociaż dotknąć? - spytała.
Pielęgniarka podeszła bliżej z dzieckiem, Dean pocałował ją delikatnie w głowę, a Giselle złapała za malutką rączkę. Po chwili pielęgniarka wyszła szybko z dzieckiem z pokoju, a Giselle zaczęła niekontrolowanie płakać. Dean robił, co w jego mocy, żeby ją uspokoić.
Wyszłyśmy z Amandą z pokoju i zobaczyłyśmy Seth'a i Roman'a siedzących w poczekalni. Amanda do nich podeszła, a ja zeszłam na dół do baru kawowego.
Wzięłam kawę na zewnątrz i usiadłam na ławce z kutego żelaza. Spojrzałam na telefon i zauważyłam esemesa od mamy.
     "Cześć, córeczko. Co u ciebie?
      Chciałam się upewnić, czy
      wszystko w porządku."
     "Na tyle, na ile może być.
      U mnie w porządku, ale
      u Giselle nie. Urodziła jakieś
      trzydzieści minut temu i nie
      wiemy, co będzie dalej."
     "Przykro mi, Victorio.
      Dziewczyny są silne. Z jej
      dzieckiem będzie wszystko
      w porządku. Przyjechałabym,
      ale mam nawał pracy, wiesz
      jak to jest."
    "Dzięki, mamo. Rozumiem.
     Niebawem się odezwę."
Wzięłam łyk kawy i spojrzałam w dół.
- Hej, skarbie. Wszystko w porządku? - zagadnął Reigns, siadając obok i mocno mnie przytulając.
- Nic nie jest w porządku, Joe - zaszlochałam. - Strasznie się o nie boję.
- Cii. Z Giselle jest wszystko OK. Z dzieckiem też będzie - powiedział.
- Nie wiesz tego na pewno. Może pojawić się wiele komplikacji u wcześniaka.
- Trzeba mieć wiarę, kochanie. Jestem katolikiem i wiem, że ten gościu z góry nie da zrobić nic złego małej.
- Obyś miał rację.
- Ja zawsze mam rację. - Starł kciukiem łzy z mego policzka, po czym namiętnie mnie pocałował.

THE SHIELDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz