41 (cz.2)

237 11 4
                                    

ROMAN REIGNS :
Kiedy skończyliśmy śniadanie, odstawiłem tacę na stół i wyjrzałem przez okno. Zauważyłem, że pada.
- Pada deszcz.
- Deszcz? Jak to?
- No, nie żartuję. Serio pada.
Teraz, gdy sesja fotograficzna została odwołana, zastanawiałem się, czy to jest właściwy moment, żeby porozmawiać. Potrzebowałem tego bardzo, bo bardzo za nią tęskniłem. Nawet jeśli ostatnie dni były cudowne, musieliśmy porozmawiać.
Podszedłem do łóżka i wziąłem ją za rękę. Doskonale wiedziała, do czego zmierzam, bo zauważyłem strach w jej oczach.
- Kochanie, musimy porozmawiać i musimy to zrobić teraz.
Wzięła krótki oddech, zabrała rękę i powiedziała :
- Wiem.
- Viki, nic takiego, wtedy w barze, się nie wydarzyło. Charlotte chciała zasięgnąć porady.
- Roman, wyglądało to inaczej. To patrzenie sobie głęboko w oczy, przytulania, szeroki uśmiech na waszych twarzach... No i ten pocałunek. Gdybyś naprawdę radził jej w jakiejś bardzo ważnej sprawie, mogło obyć się bez tych paru gestów.
W jej oczach pojawiły się łzy.
- Kochanie, Charlotte zaszła w ciążę i chciała się zapytać, czy dobrym pomysłem będzie to, że powie o tym swojemu facetowi, który nie przepada za dziećmi.
- Serio, Roman? To już nie ma przyjaciółek, aby o tym porozmawiać, tylko przyszła z tym do ciebie? Nie wierzę ci, nie wierzę...
- Naprawdę mówię tak jak było. Jestem w tym momencie z tobą szczery, jak na spowiedzi... Dobra, jeżeli mówimy szczerze... Od pewnego czasu podkochiwałem się w niej. Pociągała mnie fizycznie : wysoka, wysportowana, do tego blondynka... Ale nie byłem gotowy na kolejny związek po Ricie. Gdyby Rita nie zraniła mnie tak dogłębnie, na sto procent stworzyłbym z nią szczęśliwy związek. Charlotte akceptowała mój wybór, mówiła, że zaczeka...

VICTORIA PAMLICO :
Mój Boże, nie mogłam tego zrobić, nie wiedziałam, co powiedzieć. Miałam ściśnięte gardło. Był załamany teraz, ale dojdzie do siebie. Kiedy nie będzie mnie musiał więcej oglądać, wyzdrowieje. Zaczęłam się trząść, a mój oddech stał się urywany. Wrzuciłam na siebie spodnie do jogi i koszulkę do ćwiczeń.
- Viki, co ty robisz?
- Nie mogę tego zrobić, nie mogę ci zaufać i wybaczyć... Nie mogę cię słuchać!
- Co masz na myśli? - krzyknął.
Otworzyłam walizkę i poszukałam swoich tenisówek. Kiedy je znalazłam, wcisnęłam w nie stopy, najszybciej jak się dało, po czym złapałam torebkę.
- Przepraszam, Roman. Dasz sobie radę beze mnie - powiedziałam, wybiegając z pokoju. Drzwi windy były otwarte, bo jakaś młoda para właśnie do niej wchodziła. Moja twarz była mokrą od łez, a z nosa mi ciekło. Ładna brunetka spojrzała na mnie i podała mi chusteczkę.
- Dziękuję.
Drzwi się otworzyły, a ja wybiegłam. Przebiegłam przez hol, aż wybiegłam na przemoknięte ulice Nowego Jorku. Widziałam Central Park.
Dojdzie do siebie. Dojdzie do siebie, powtarzałam raz za razem. Uznałam, że jeśli będę to powtarzać wystarczająco często, sama w to uwierzę. Deszcz cały czas padał, a ja byłam przemoczona, tak samo jak ludzie, którzy wychodzili z parku i próbowali znaleźć schronienie.
- Viki! - usłyszałam za sobą krzyk Reigns' a. - Nie możesz tak po prostu odejść ode mnie. Kocham cię i nie chcę żyć bez ciebie.
Zatrzymałam się na środku trawnika.
- Nie rozumiesz! - wrzasnęłam, odwracając się do niego. Był cały przemoczony i stał tam, wyglądając jak jakaś zagubiona dusza.
- To pozwól mi zrozumieć, bo nie wiem, kim się stałaś, do cholery. Kocham cię i ty kochasz mnie. Nadal mnie kochasz, prawda?
Odwróciłam się i zamknęłam oczy. Jeśli powiem mu, że nie, to skłamię, bo kocham go nad życie.
- Viki, odpowiedz mi! - krzyknął i podszedł do mnie. Złapał mnie za ramiona. - Viki, nadal jesteś we mnie zakochana?
Wyrwałam się z jego uchwytu.
- Tak. Tak kocham cię i jestem w tobie zakochana. Ale jest za późno. Nie możemy być więcej razem. Nie możemy wrócić do tego, co było.
- Dlaczego? Jaki masz z tym problem, do cholery?
Starłam wodę z czoła. Stałam tam, przemoczona, płacząc i trzęsąc się, i to nie tylko z zimna, ale także ze strachu.
- Pozwól mi zrozumieć.
- Kochanie, mówiłeś, że nie chciałeś być z Charlotte, bo nie byłeś jeszcze na to gotowy. Teraz, kiedy mi zaufałeś, możesz do niej wrócić. Przetarłam jej szlak i zburzyłam mur, którym się otoczyłeś po zerwaniu z Ritą. Jest ładniejsza ode mnie, wyższa, chudsza, pracujecie na dodatek razem... Stworzylibyście udaną i szczęśliwą parę. Ja zawsze, ale to ZAWSZE byłabym o ciebie zazdrosna... Heh, która by nie była. Może to był błąd, aby być ze sobą.
Stał tam ze łzami w oczach, kiedy patrzył na mnie.
- Mylisz się, kochanie. Nigdy nikt nie będzie ważniejszy od ciebie. Nie liczą się inne, nawet Charlotte. Ona to już przeszłość. Uwielbiam w tobie tą zazdrość, jesteś wtedy taka seksowna, jak walczysz o mnie jak lwica, chociaż to jest nie potrzebne. Zawsze będę stał u twojego boku i darzył najgłębszym uczuciem. Kiedy patrzę na ciebie, widzę pokrewną duszę i przyjaciela. Dziewczynę, która mnie uratowała przed samotnością i zakochała się we mnie. Dziewczynę, którą tak potwornie kocham, że mógłbym oddać za nią życie. Viki, nie rób tego nam. Nie rób tego mnie. Mówisz o sprawianiu bólu. Sprawisz mi ból, jedynie wtedy, gdy odejdziesz.
Podeszłam bliżej do niego i położyłam dłonie na jego piersi.
- Nie mogę. Pójdziesz dalej i znajdziesz kogoś, kto kocha cię tak samo jak ja. Robię to dla ciebie. Musisz to zrozumieć. Jesteś sławny i każda cię pożąda. Może znajdzie się taka, która nie będzie o ciebie zazdrosna, tak jak ja i nie będziesz musiał się za mnie wstydzić za takie zachowanie.
- Nie! Nigdy nie zrozumiem twoich powodów. Gratulację, Viki, właśnie sprawiłaś mi największy ból, jaki można sobie wyobrazić. Baw się dobrze - powiedział i odszedł.
Obserwując go, upadłam na kolana, łkając i chcąc za nim pobiec.
Co ja robiłam? Czy aby na pewno jeszcze wiedziałam?
Opuszczając Central Park, nie widziałam i nie słyszałam zbyt wyraźnie. Szłam ulicą, zagubiona, zapłakana i skołowana.
Powiedział, że zrezygnowałby z życia dla mnie, bynajmniej ja tak wywnioskowałam z jego wypowiedzi. Ale nie rozumiał, że ja robię to da niego. Poświęcam własne życie dla niego.
Po wędrówcę, która wydawała się trwać godziny, odezwał się do mnie jakiś człowiek.
- Proponuję, żeby schroniła się pani pod moim parasolem.
Spojrzałam pomiędzy dwa budynki i zauważyłam bezdomnego, który szukał schronienia pod dużym daszkiem domu. Siedział na ziemi i spoglądał na mnie. Jego ubranie było zużyte i podarte. Miał na sobie jasnobrązowy płaszcz, a na głowie kaptur. Dostrzegłam plamy na jego twarzy i palcach. Wyglądał na starszego, może po pięćdziesiątce. Zatrzymałam się, ponieważ ten mężczyzna, który wydawał się nic nie mieć, zaoferował mi swój parasol.
- Dziękuję - powiedziałam, wziąwszy go od niego i usiadłam na mokrej zimnej ziemi.
- Wygląda pani na załamaną. Nie widziałem pani tu wcześniej w okolicy.
- Nie jestem stąd. Mieszkam w Tampie.
- Ach, Tampa. Byłem tam kiedyś. Piękne miejsce, ale nasuwa mi wiele przykrych wspomnień. Mam na imię Philip.
- Victoria. - Wyciągnęłam do niego rękę.
Spojrzał na mnie dziwnie, jakby nie był pewien, a potem powoli włożył swoją dłoń w moją i potrząsnął nią.
- Nie przeszkadza ci podawanie ręki bezdomnemu?
- Nie. Możesz być bezdomnym, ale nadal jesteś człowiekiem.
Odwrócił wzrok.
- To chyba najmilsza rzecz, jaką ktoś mi powiedział od dłuższego czasu. Miło cię poznać, Victorio.
Deszcz przestawał padać, a mnie było zimno. Moje problemy wydawały się odległe i niewiele miały wspólnego z Philipem.
- Niedaleko widziałam małą jadalnię. Jesteś głodny? Ja naprawdę potrzebuje kawy.
- To miłe z twojej strony, Victorio, ale nie chciałabyś być widziana z bezdomnym. Dam sobie radę.
- Zaoferowałeś mi swój parasol, a ja chciałabym ci podziękować. Więc chodź, Philipie, usiądziemy w jadalni, napijemy się kawy, zjemy coś i się wysuszymy.
- Ty mówisz poważnie, prawda?
- Jak najbardziej.
- Cóż, skoro nalegasz. Kim że ja jestem, żeby odrzucać tak wspaniałą ofertę od tak pięknej kobiety. Idź przodem, Victorio.
Wstałam i poszłam za róg. Nagle poczułam silne uderzenie w tył głowy i słowa Philipa.
- Wybacz mi, Victorio.
Po czym widziałam już tylko ciemność.

THE SHIELDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz