42 (cz.2)

246 11 6
                                    

ROMAN REIGNS :
Wróciłem do hotelu i jak tylko wszedłem do pokoju, wziąłem prysznic. Oparłem ręce na gładkiej ścianie i rozpłakałem się. Kompletnie się załamałem. Moja głowa była przepełniona wszystkimi rodzajami emocji. Jak ona mogła zrobić to nam? Powiedziała, że nadal mnie kocha, ale nie możemy być razem. Myliła się. Śmiertelnie się myliła. Przecież, do kurwy nędzy, jej nie zdradziłem! Podjęła decyzję, a ja nie mogłem już nic więcej zrobić, by to zmienić. Próbowałem, ale już nie mogłem. Kiedy wrócę do Pensacoli, wyprowadzę się z naszego domu. Nie mogłem być blisko niej. Tak cholernie martwiła się o moje cierpienie, gdy na nią patrzę. N cóż, miała rację. Teraz tak będzie, ponieważ kocham ją i patrzenie na nią ze świadomością, że nie mogę jej mieć, będzie zbyt raniące.
Po prysznicu włożyłem suche ciuchy i położyłem się na łóżku. Powtarzałem sobie naszą rozmowę raz po raz, aż w końcu zasnąłem.

VICTORIA PAMLICO :
Ktoś wołał mnie po imieniu. Ktoś, kogo znałam bardzo dobrze.
Z trudem otworzyłam oczy i ujrzałam przede mną zapłakaną Giselle.
- Co ty tu robisz? Gdzie jestem? - wyrwał mi się ciąg pytań.
- Viki, kochana, nie wiem, gdzie jesteśmy, ani o co chodzi, ale jedno jest pewne : ktoś nas porwał! Zostawiłam Isabelle samą w domu! Boję się! - zaczęła płakać.
- Jak to? Kto to zrobił? - nic jeszcze do mnie nie docierało.
- Byłam z córką sama w domu. Byłyśmy w salonie, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zostawiłam Isabellę na macie edukacyjnej, a sama poszłam sprawdzić, kto to. Przed drzwiami stał młody, przystojny szatyn. Przedstawił się jako kurier. Mówiłam mu, że nic nie zamawiałam. Powiedział, że na mój adres została nadana paczka, którą zostawił w aucie i poprosił, abym z nim po nią podeszła. Otworzył drzwi od strony pasażera, czegoś długo szukał w środku, a mi akurat zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu ukazało się zdjęcie Dean'a, więc już odebrałam i miałam przystawić aparat do ucha, gdy owy kurier przyłożył mi do nosa szmatkę nasączoną dziwną substancją, po której straciłam przytomność. Komórka wyleciała mi z dłoni, a moja kochana córeczka została sama w domu... - trzęsła się ze zdenerwowania jak i strachu.
- U mnie było inaczej. Pokłóciłam się z Reigns' em, ale to żadna nowość. Wyszłam w deszczu z hotelu i natrafiłam na bezdomnego. Philip miał na imię. Użyczył mi swojego parasola, przysiadłam się do niego, po czym miałam ochotę na kawę. Postanowiłam także zaprosić Philipa na jakiś lunch czy coś. Zgodził się z ociąganiem i poprosił, abym szła pierwsza. Gdy się od niego odwróciłam, poczułam uderzenie w tył głowy, no i... znalazłam się tutaj... Ale zaraz, zaraz... Czemu jesteś w Nowym Jorku, a nie w Cincinatti?
- Nie wiem, Viki. Najgorsze jest to, że nasz kochany Seth widział moje porwanie, bo akurat wychodząc z domu, zauważyłam go w samochodzie, i nawet mi nie pomógł! Nawet palcem nie kiwnął! Ja...
Nie dokończyła. Drzwi od opuszczonego magazynu z dużą ilością starych obrazów, tablic rejestracyjnych i tym podobne otworzyły się i stanął w nich... O nie! Braun Strowman! Boże, miej nas w swojej opiece...

ROMAN REIGNS :
Siedząc na brzegu łóżka ze stopami mocno opartymi na podłodze, westchnąłem i ukryłem twarz w dłoniach. Sprawdziłem telefon, ale nie było żadnych wiadomości. Pokręciłem głową, wstając i wrzuciłem rzeczy do walizki. Trochę za długo spałem i czas na powrót do domu. Sprawdziwszy dokładnie, że nic nie zostawiłem, zjechałem do recepcji i się wymeldowałem. Pakując walizkę do auta, usłyszałem dźwięk swojej komórki. Wyciągnąłem ją szybko z kieszeni, myśląc, że to Viki, ale dzwonił Dean.
- Co tam, stary? - zacząłem.
- Kurwa, Roman, nie wiem, co robić! Porwali Giselle! Isabella była sama w domu, gdy wróciłem z gali i płakała w niebogłosy! Nie wiem, co robić! - krzyknął przejęty do słuchawki.
- Dean, co ty, do cholery, mówisz?
- Nie chcę gadać o tym przez telefon. Kiedy mógłbyś u mnie być?
- Właśnie wsiadam do samochodu. Nie wiem... Może za dwie godziny?
- Postaraj się być szybciej, bo już nie wiem, co robić...

- Teraz mi powiedz, skąd w tej twojej głupiej głowie zrodziła się myśl, że Giselle została porwana? - usiadłem na kanapie obok śpiącej na kocyku Isabelli.
- Dzwoniłem do niej, gdy wyszedłem z gali. Odebrała połączenie, ale nie usłyszałem jej głosu. Usłyszałem upadek telefonu i odgłosy szamotaniny... męski pomruk... Kurwa! Gdzie ona jest? Kto to mógł, do cholery, zrobić!? - krzyczał na cały głos.
- Stary, uspokój się, obudzisz swoją córkę.
- Wiem, ale nie umiem nad sobą zapanować. Dzwoniłem do mamy, aby...
Ktoś właśnie otworzył drzwi domu i do środka weszli rodzice Ambrose'a.
- Jonatan, co to za telefon? Co się stało? - dopytywała pani Good.
- Mamo, ktoś porwał Giselle. Muszę zacząć jej szukać, po to was wezwałem. Chciałbym, abyście na jakiś czas zabrali Isabelle do siebie.
- Jasne, synu. Tylko informuj nas na bieżąco, jak się sprawy mają. Gdybyś czegoś jeszcze potrzebował, dzwoń natychmiast.
Dean wręczył swoim rodzicom walizkę z ubraniami i potrzebnymi artykułami Isabelli, pani Good wzięła śpiącą Isabelle na ręce, pożegnała się z nami i opuścili dom Dean'a.
Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, dostałem esemesa na telefon. Przyszła wiadomość multimedialna z nagraniem, na którym... O, Boże, znajdowały się Victoria i Giselle, zapłakane, zakneblowane i związane.
- Kurwa! - wrzasnąłem na cały głos.
- Co jest? - zapytał Dean.
- Sam zobacz - wręczyłem mu aparat, a jego oczy zrobiły się dość wilgotne.
- Jasna cholera! Jadę na policję!
Zabrał swoje klucze od auta z blatu kuchennego i szybko wybiegł z domu. Naturalnie ja za nim.

VICTORIA PAMLICO :
- Wreszcie cię mam - wyszeptał mi do ucha.
- O co ci chodzi? Co ty, w ogóle, robisz? - Odezwała się Giselle. Ja jakoś nie mogłam się zdobyć na wypowiedzenie jakichkolwiek słów.
- Jesteś taka śliczna... - usiadł na krześle naprzeciwko mnie.
- Jesteś obsesyjny - wydukałam z trudem.
- Nie jestem!
- Jesteś! Po co mnie porwałeś!? Zostawiłam małą córeczkę samą w domu! - wrzeszczała Giselle.
- Teraz to się nad tym zastanawiam, ale to taki mój kaprys. Niech lunatyk się pomartwi, może się zmieni. Zastanawia mnie tylko jedno : jakoś Seth tobie, Giselle, nie pomógł, a widział porwanie. Co ty na to?
- Nie obchodzi mnie to! Chcę tylko wrócić do swojej córki!
- Wrócisz, jak Dean się postara, to może już niedługo. Dostali nagranie, na którym tu siedzicie i jeżeli mają dużo rozumu w głowie, zaczęli już was szukać.
- Jesteś chory psychicznie - podsumowałam.
- Nie, Victorio. Jestem w tobie zakochany i jeżeli nie zechciałaś mnie po dobroci, zechcesz mnie siłą.
- Nigdy w życiu!
- Wiesz, słyszałem o waszej kłótni z Reigns' em i zdaje mi się, że nie jesteście razem.
- Jesteśmy nadal. Każdy w związku się kłóci, ale co ty możesz na ten temat wiedzieć.
- Dowiem się tego. Z tobą. - Uśmiechnął się obleśnie i zawarczał, jak tygrys szykujący się do ataku.
Zadrżałam.
- Powiedz mi, ten kurier, bezdomny i wypadek Amandy i Seth'a to twoja sprawka, tak? - zapytałam wprost.
- Tak, i ten koleś w klubie też, chociaż nie uśmiechało mi się, aby mógł cię dotykać.
- Powaliło cię, koleś! Znajdź sobie kogoś w swoim typie, a nie będziesz rozwalał cudzy związek! - pouczyła go Giselle.
- Kobieto, tego związku już nie ma, jasne? Powstanie nowy, i to z nami, Viki, w roli głównej. - Wstał z krzesła, przejechał swoją dłonią po moim policzku i wyszedł.
- Po moim trupie! - Krzyknęłam za nim.

THE SHIELDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz