Nigdy nie dostrzegałem w nim kogoś więcej niż demona.
Którym rzecz jasna był.
Pod przykrywką lokaja spełniał wszystkie moje zachcianki.
To miało swoją cenę.
Moją duszę.
Moja zemsta tak zasłoniła mój obiektyw, że zapomniałem, iż z roku na rok miałem więcej wiosen za sobą.
Czasem nawet zapominam,że mnie i Sebastiana łączy kontrakt.
W naszych dniach nie ma nic nadzwyczajnego.
A raczej nie bylo.
Dopóki nie zrozumiałem,ze chyba zaczynam dojrzewać.
Chyba? Na pewno.
W mojej głowie,z dnia na dzień, myśl o zemście bladła.
Za to coś. A raczej ktoś ,brutalnie tkwił w mojej podświadomości i nie chciał jej opuścić.
To on.
-Paniczu? - z przemyśleń wyrwał mnie ten głos. Głos który jest ze mną od tylu lat. Głos którego chce słuchać codziennie. Od świtu aż do..
Nie.. Nie aż do. Chcę go słuchać, słyszeć cały czas.
Spojrzałem na drewniane drzwi.
Wiem,ze tam stoi. Zaraz odprawimy naszą standardową rozmowę i znów zniknie z mojego pola widzenia.
-Wejść-rzuciłem.
Drzwi zaskrzypialy, a w progu pojawił się, nikt inny, jak po prostu on.
CZYTASZ
Kontrahent.
FanfictionTo historia nie mająca prawa bytu. Ale co ma sie zrobić gdy serce pragnie kogoś bardziej niż płuca tlenu?