lose

707 68 0
                                    




- Chciałeś odjechać - mruknęła gdy usiedliśmy w ogrodzie z kawą, chłopcy grali w piłkę, a my musieliśmy ich obserwować.

- Nie oczekuj ode mnie fajerwerków Jude. Nadal nie jestem zbytnio towarzyski - upiłem łyk napoju, a ona parsknęła.

- Tak, tak zauważyłam wczoraj. Żadnych fajerwerków - przewróciła oczami i odwróciła wzrok w stronę Andersonów.

- Kiedy wraca Frank? - nie skomentowałem jej zaczepki. Ona liczyła na to, że jestem skrytym, zagubionym chłopcem i uda jej się to zmienić pewnością siebie.

- Jutro wieczorem, a Martha wróci tydzień przed moim odjazdem - kiwnąłem głową, nie wiedziałem jak z nią teraz rozmawiać - nie powiedziała, mi dużo. Nie chciałam poznać cię w ten sposób, ale jestem dość wścibska - była zawstydzona i czekała na moją reakcję.

- Tak zdążyłem zauważyć - uśmiechnąłem się, bo wyglądała w tym momencie jak mała dziewczynka.

- Nie gniewasz się? - uniosła brew, tak ja też się zdziwiłem.

- Wczoraj dostałem wynagrodzenie - zaśmiałem się, a Jude uderzyła mnie w ramię.

- Jesteś dupkiem - pokręciłem głową, powtarzała mi to cały czas i już w żaden sposób mnie to nie dotykało. Byłem dupkiem, ale wciąż zbliżała się do mnie.

- A ty jesteś wkurzająca - poczochrałem jej włosy, a blondynka zaśmiała się głośno. Jej śmiech nie był idealnym chichotem. Jej śmiech to rechot, ale uroczy, który nie krzywdzi uszu.

- Musisz porozmawiać z chłopakami, wasze dwie poprzednie płyty były dobre, ale nie odbiły się echem. Jak je wydaliście i dlaczego manager wam nie pomógł? - zapytała po chwili ciszy, widać było, że chce nam pomóc i zależy jej na tym.

- Nie mieliśmy managera, płyty były wydane w amatorskim studio jednego z kumpli Ashtona. Wydaliśmy jakieś sto sztuk i pierwszej i drugiej płyty - wzruszyłem ramionami i dopiłem kawę. Myśleliśmy, że gdy uda nam się wydać płytę wszystko pójdzie już z górki. Ludzie sami zaczną nas słuchać i kupować naszą muzykę. Byliśmy zieloni w tych sprawach - zagraliśmy nawet dwa koncerty na których było z piętnaście osób w tym nasze rodziny? - Jude parsknęła śmiechem i pokręciła głową.

- Przepraszam, ale po prostu...

- To jest żałosne, wiem - uśmiechnąłem się do niej - myśleliśmy, że kariera spadnie nam z nieba, ale to tak nie działa.

- Po prostu czasem trzeba jej pomóc. Teraz pomogę wam ja, ale musicie zacząć szukać managera, ja napiszę do mojej agentki żeby wysłała mi jakieś porządne agencję.

- Masz agentkę? - uniosłem brew zdziwiony - przecież jeszcze studiujesz.

- Tak, ale zagrałam już w paru rzeczach i ktoś musi pomóc mi z castingami żebym nie została na lodzie - wzruszyła ramionami. Dla niej sława i bycie popularnym nigdy nie były ważne. Cieszyła się, że może robić to co kocha, a show biznes to był tylko dodatek.

- Powinnaś być bardziej dumna z tych paru rzeczy, przecież ostatni film był doceniony w Cannes. Gratuluję  - uśmiechnąłem się do niej, a ona spojrzała na mnie zszokowana.

- Czy ty mi właśnie pogratulowałeś sukcesu? - uniosła brew, a ja parsknąłem.

- Widać, że aktorka - przewróciłem oczami.

- Cieszę się z tego sukcesu, ale nie chcę żyć tylko nim, rozumiesz? - nie rozumiałem, ale kiwnąłem głową. W tamtym momencie sukces w muzyce był jedyną rzeczą o której myślałem i której pragnąłem, dlatego gdyby udało mi się go osiągnąć żyłbym nim - Gdy będę wciąż wracać do tej roli i do tej jednej postaci to w końcu zapomnę o tym co jeszcze może mnie czekać. Rola życia jest pewnie przede mną i nie chcę poprzestać na jednej dobrej produkcji. Cannes to Europa, a mi może uda się podbić Hollywood? - to była nasza wspólna cecha, byliśmy zdeterminowani i wciąż chcieliśmy więcej. Poróżnił nas sposób przyjmowania porażek, ona wstawała z ziemi, otrzepała kolana i ciągnęła do przodu pracując jeszcze ciężej, a ja stawałem w miejscu i byłem obrażony na cały świat, bo rzucił mi kłodę pod nogi. Nie umiałem przegrywać.

exhausted | l. hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz