brother

634 67 0
                                        

Dziesiąty luty dzień śmierci mojego ojca, to dzień w którym udajemy normalną rodzinę. Matka jeszcze bardziej stara się zagłuszyć wyrzuty sumienia i traktuje mnie jak małego chłopca. To dzień, który chcę spędzić sam albo z rodziną, kocham czuć na sobie oskarżycielskie spojrzenie mojego brata. Naprawdę nie mogę uwierzyć, że kiedyś byliśmy nierozłączni, że bronił mnie przed bogatymi kutasami, którzy znęcali się nade mną w podstawówce. Byliśmy braćmi, teraz jesteśmy wrogami, nie zliczę ile razy słyszałem jak przekonywał matkę żeby wyjechała z nim, a mnie zostawiła samego. Nie wiem czy popsułem to ja, on, a może my? Zazdrościłem chłopakom, bo ich rodziny były normalne, no może z wyjątkiem Ashtona, który musiał zostać głową rodziny gdy jego ojciec odszedł. Reszta chłopaków miała szczęście, Mike miał nadopiekuńczych, ale wspierających jego decyzję rodziców, a Calum? Ojciec Caluma jako pierwszy wręczył mi paczkę prezerwatyw gdy byłem w ich domu. Traktował mnie jak syna, szczególnie po śmierci ojca. To dobrzy ludzie, nieskomplikowani, szczerzy. Ubrałem się czarną koszulę i rurki, było gorąco, ale mogłem się poświęcić, jak zawsze w ten dzień wyłączyłem telefon i wziąłem głęboki oddech.

- Tylko dla ciebie to robię, mam nadzieję, że doceniasz tę szopkę - mruknąłem do ojca, a po chwili, pokręciłem głową. Rozmowa z nieżyjącym od pięciu lat facetem, brawo. Jack przyjechał w nocy, słyszałem jak matka go wpuszczała, dlatego byłem przygotowany na najgorsze. Dzisiaj muszę założyć zbroję, nie dam się sprowokować i nie zrani mnie.

- Dzień dobry - mruknąłem wchodząc do kuchni, mama odpowiedziała z uśmiechem i pogładziła moje ramię, a brat nie raczył się odezwać.

- Cześć Luke - Astrid, moja szwagierka posłała mi delikatny uśmiech. Byłem zdziwiony, że ją tutaj przyciągnął. Kiwnąłem głową, nalewając sobie kawy do kubka.

- Msza w kościele jest za godzinę, później pojedziemy na cmentarz i obiad u Ralpha jak zawsze - mama była mózgiem organizacyjnym, myślę, że to pozwalało jej być twardą w ten dzień.

- Standardowo - skinąłem głową, a Jack prychnął.

- Skoro dla ciebie rocznica zabicia naszego ojca to standard to gratulacje - wiedziałem, że zacznie. Zawsze prowokował bójki między nami. Nawet gdy byliśmy dziećmi, zabierał moje autko, wiedząc, że tego nie lubię i go prawdopodobnie za to uderzę. Przeważnie to robiłem, a on biegł z płaczem poskarżyć się mamię.

- Jack! - szatynka uderzyła go w ramię, a on wbił we mnie swoje twarde i groźne spojrzenie. Nie powiem, że nie robiło na mnie wrażenia, ale to było x lat temu, gdy byłem małym szczerbolem. Matka spojrzała na mnie ze współczuciem, a ja prychnąłem w myślach. Sama nie była lepsza przez trzy lata obwiniała mnie o śmierć ojca, teraz udawanie świętej jej nie wybieli.

- Nie dam ci się sprowokować nie tym razem, Jack. Ojciec by tego nie chciał, nie zliczę ile razy wyciągnąłem do ciebie dłoń. Mógłbyś to uszanować, a nie rzucać we mnie nożami.

- Nie masz prawa się na niego powoływać! - oh i wybuchnął, podnosząc się gwałtownie i przewracając krzesło za sobą - to ty go zabiłeś! Ty to zrobiłeś śmieciu - wrzasnął, a mnie przeszedł dreszcz. Cóż byłem nikim w jego oczach, w oczach rodzonego brata, to musiało uderzyć w któryś ze słabych punktów.

- Jack uspokój się - szepnęła matka, a ja spojrzałem mu w oczy.

- Chciałem tylko spełnić swoje marzenie, on to rozumiał wy nie i pewnie nigdy nie zrozumiecie - mruknąłem wychodząc i zostawiając ich samych. Miałem w dupie mszę, pojechałem w miejsce, które najbardziej kojarzyło mi się z ojcem. Na tor. Był opuszczony od dwóch lat, a ja przychodziłem tu w ten dzień i siadałem na jego miejscu. Zawsze był na wyścigach i zawsze siedział właśnie na tym miejscu. To głupie, ale czułem jego obecność siadając tam. To dodawało mi otuchy w starciu z bratem. Przeważnie matka jeździła do niego, a on przyjeżdżał tylko w ten jeden konkretny dzień. Zastanawiałem się, dlaczego zabrał Astrid, trzymał ją ode mnie z daleka, nawet nie byłem na ślubie. Dlaczego dzisiaj postanowił ją ze sobą zabrać, potrzebował wsparcia? Czy druga osoba może pomóc w takich chwilach? Wtedy tego nie wiedziałem, teraz już wiem. Może. Obecność osoby, którą się kocha łagodzi ból w trudnych momentach. Siedząc na tym niewygodnym krzesełku na trybunie, nie wiedziałem o tym i wszystko przeżywałem sam.

exhausted | l. hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz