Rozdział siódmy

7.7K 306 36
                                    


ROZDZIAŁ SIÓDMY

To... bolało. Bolało cholernie. Pod skórą czuł kwas, zżerający go od środka, palący ogniem tak mocnym, że zaciskał pięści, walcząc z jękiem. Na nic jego wysiłki, im bardziej próbował opierać się działaniom eliksirów, tym mocniej jego ciało je wchłaniało.

Ron klął i rzucał się na łóżku, nie widząc niczego przez ciemną mgłę, przesłaniającą mu wszystko.

Czyjeś ręce go głaskały, ktoś wypowiadał ciche słowa, mrucząc łagodnie inkantacje, które tylko bardziej go drażniły, gdy z każdym wypowiedzianym słowem jego ciało spinało się coraz mocniej, do granicy wytrzymałości.

Cholerna Hermiona... Pieprzony odwyk!

- Kurwa! – zaklął, siadając nagle na łóżku.

Wstrząsnęły nim torsje, a zaraz zaczął wymiotować, zwracając zawartość żołądka do zawczasu podsuniętej miski.

- Nie walcz z tym – słyszał. – Twój organizm się oczyszcza, to dobrze.

Chciał wrzeszczeć, bić, ale nie mógł. Jego ciało przestało go słuchać.

Wyczerpany opadł na poduszkę, czując zaraz przyjemny chłód nawilżonej wodą myjki, którą uzdrowicielka przecierała jego spoconą twarz. Na moment ból zelżał na tyle, że mógł otworzyć opuchnięte powieki i zobaczyć młodą kobietę, uśmiechającą się do niego łagodnie.

- Dziękuję... – Tylko tyle zdołał wychrypieć.

Łagodnym gestem przejechała myjką po jego czole.

- Odpoczywaj – powiedziała. – Ból niedługo wróci, musisz nabrać sił.

- Ja... ja już nie mogę – szepnął. – Nie daję rady...

- Spokojnie, idzie ci naprawdę dobrze. Już niedługo, jeszcze trochę.

Merlinie! Bardzo chciał jej wierzyć, ale nie potrafił. Zaczęła ogarniać go panika. Kiedy pomyślał o powrocie tego spalającego go żaru...

Zrobiło mu się duszno, zaczął ciężko oddychać, znów ściskając prześcieradło w zdrętwiałych palcach.

Kobieta wstała, wyciągnęła różdżkę i rzuciła na niego jakieś zaklęcie. Minę miała bardzo skupioną, jej ciemne oczy zamknęły się, gdy odczytywała wyniki badania. Po chwili je otworzyła, ponownie uśmiechając się łagodnie.

- Już naprawdę niedługo – obiecała. – Dasz radę.

Kręcił głową, chcąc zaprzeczyć. Nie mógł, ból wrócił, jeszcze silniejszy.

- Uśpij mnie... – wyszeptał. – Proszę, to tak bardzo boli...

Pogłaskała go po głowie, z powrotem siadając w fotelu przy łóżku.

- Nie mogę, musisz przez to przejść. Ale obiecuję, że tu będę. Nie zostaniesz sam.

Już jej nie słyszał. Jej łagodny, spokojny głos został wytłumiony przez huk krwi w jego skroniach i nieznośne uczucie gorąca, ponownie wypełniające jego wnętrzności.

*

Harry snuł się po salonie, patrząc z ponurą miną w okno. W kuchni Ginny przygotowywała kolację, na którą nie miał ochoty. Na nic nie miał ochoty, odkąd wyszedł z sali Rona. Wciąż miał przed oczami jego twarz; wykrzywioną bólem, tak strasznie cierpiącą.

Usiadł w fotelu, chowając twarz w dłoniach. Czuł się tak bardzo winny, odpowiedzialny za to wszystko... Gdyby tylko słuchał Hermiony... Cholera, gdyby nie był tak ślepy, może Ron nie przechodziłby teraz przez piekło, próbując odzyskać zdrowie.

UkładyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz