ROZDZIAŁ SZESNASTY
Otępienie to taki dziwny stan – pomyślała Hermiona zaraz po tym, jak przestała bez sensu wpatrywać się w schody, po których zbiegł Malfoy. Jej usta piekły, a na policzkach królowały rumieńce zażenowania. Wzięła jeden głęboki oddech, potem drugi, a po chwili westchnęła, bo mimo starań, nie potrafiła się opanować. Poprawiła włosy i wrzuciła lusterko do torby, przeklinając w myślach swoje drżące dłonie.
Malfoy... Dobry Merlinie, dlaczego pozwoliła mu na ten pocałunek? Bo zrobiła to, musiała być ze sobą szczera. Ba! Ona ten pocałunek oddała! Co się z nią, do diabła, działo? Co działo się z nim? Dlaczego zwykła wymiana zdań przerodziła się w... to? Miał prawo być zły, w końcu rano zmusiła go do podjęcia naprawdę niebezpiecznej decyzji, ale to? I znów miała wrażenie, że w pewnym momencie przekroczyli jakąś niewidzialną granicę, za którą wszelkie chwyty były dozwolone. Nie wiedziała, kiedy to się stało. Czy wtedy, kiedy jej pomógł po wybuchu Rona? A może wtedy, pod Pokusą, w ten ulewny deszcz, kiedy byli o jeden oddech od pocałunku? Albo już na początku, gdy zawiązali ten układ, który sprawił, że musieli się do siebie zbliżyć?
Nie wiedziała, w jaki sposób opadła ta dzieląca ich od lat bariera, a teraz po prostu już nie wierzyła, że zdoła ją odbudować. Złość ciągle w niej buzowała, cały czas czuła się dotknięta jego słowami i tym karzącym, mocnym pocałunkiem, ale wewnętrznie, choć burzyło to jej spokój, musiała oddać Malfoyowi jedno: Ten pocałunek był najlepszym, najbardziej namiętnym, jaki kiedykolwiek przeżyła.
To ją przerażało. Deprymowało, doprowadzało do szału. I nie miała pojęcia, co robić dalej. Chociaż pewnie martwiła się na zapas, bo cóż mogło być dalej? Nic, to proste. On pewnie już zapomniał o tym incydencie, a ona, jeśli ma dość rozumu, powinna zrobić to samo.
Uniosła wysoko głowę, z mocnym postanowieniem nie rozpamiętywania tego zajścia. Właśnie tak: to się nie wydarzyło. Nieważne, jak bardzo było ponętne, bo tak naprawdę nie było między nimi niczego znaczącego.
Ściskając mocno pasek torby, ruszyła schodami w górę, żeby zaczekać na Harry'ego przy windzie. Zanim wyszedł z sali Rona, zdążyła jeszcze raz obejrzeć swoją twarz w lusterku. Jej oczy były trochę zbyt lśniące, a usta nieco bardziej wydatne. Cóż, nie znając zbyt wielu kosmetycznych uroków, musiała pogodzić się z tym, że wygląda na kobietę, która właśnie doznała mocnego, konkretnego... Dość.
- Harry! – zawołała, widząc jak nadchodzi.
Zmarszczył brwi, zbliżając się do niej.
- Miałaś być w kawiarni na dole – zauważył.
Wzruszyła ramionami.
- Piję stanowczo zbyt wiele kawy – powiedziała. – Idziemy?
Przez moment przyglądał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a zaraz skinął głową i przywołał windę.
- Idziemy. Ja jak zbawienia potrzebuję kawy. I obiadu – dodał po chwili. – Od rana nic nie jadłem.
*
Dom Harry'ego i Ginny był uroczy. Dosyć duży, zbudowany z kamienia budynek z ogromnymi francuskimi oknami i sporą, zadaszoną werandą, otoczony zadbanym, pięknym ogrodem.
Wspięli się po pięciu kamiennych stopniach, minęli rozstawione ogrodowe fotele i doszli do drzwi, które Harry po chwili otworzył.
- Ginny! – zawołał. – Zobacz, kto się wreszcie zjawił.
Zanim Ginny zdążyła wyjść z kuchni, żeby się przywitać, mała, rozpędzona błyskawica popędziła w stronę Hermiony, rzucając się jej w ramiona z radosnym piskiem.
CZYTASZ
Układy
FanfictionMinisterstwo Magii, a w nim dwoje niechętnych sobie prawników. Draco i Hermiona staną naprzeciw siebie w najtrudniejszej dotąd sprawie. Jak bardzo ich to zbliży? Powojenna rzeczywistość, dużo postaci drugoplanowych i kilka OC. Dramione publikowane d...