Rozdział dwunasty

6.6K 318 38
                                    


ROZDZIAŁ DWUNASTY

Długo stała pod tym wilgotnym murem, próbując zrozumieć, co właściwie się stało. Malfoy... on był tak blisko, tak bardzo blisko... A ona nie mogła udawać, że była niewinna, że go nie sprowokowała. Uderzyła go, mocno, tak, żeby zareagował. I zrobił to. Ale Merlinie, co to było? Jakby chciał ją jednocześnie skrzywdzić i przytulić. Dlaczego tak bardzo reagowała na tego drania? Czemu nie potrafiła przejść obok niego obojętnie? Och, jak bardzo pragnęła wyrzucić z myśli te ostatnie chwile, kiedy był tuż przy niej, oddychając z furią w jej skórę...

Mogła wrócić do domu i dalej wspominać ten wieczór albo ruszyć przed siebie i zrobić coś pożytecznego, cokolwiek, byle nie myśleć tak intensywnie o facecie, który zapomniał o niej prawdopodobnie tuż po aportacji z tej zalanej deszczem ulicy.

Cofając się w cień, odetchnęła głęboko, wciągając do płuc ciężkie od wilgoci powietrze. Wygładziła dłońmi ubrania, osuszyła włosy zaklęciem i schowała różdżkę do kieszeni płaszcza. Potem wolnym krokiem poszła w stronę Pokusy, żeby porozmawiać z Lavender tak, jak nie mogła przy Malfoyu.

*

Harry wszedł do sali Rona i z przyzwyczajenia spojrzał na fotel przy oknie. Zdziwiony tym, że nie zauważył w nim przyjaciela, odwrócił się szybko i drgnął, widząc go przy komodzie tuż przy drzwiach.

- Coś się stało? – zapytał cichym głosem.

- Niby czemu?

- Zwykle godzinami wyglądasz przez okno, więc pomyślałem...

Ron pokręcił głową.

- Znudził mnie widok tych odrapanych cegieł – odparł. – Późno dzisiaj przyszedłeś.

Pocierając kark, Harry podszedł do krzesła obok łóżka i usiadł na nim.

- Praca – wyjaśnił krótko. – Dopiero wyszedłem z Ministerstwa, padam z nóg. A ty? Trzymasz się jakoś?

- Jakoś – burknął Ron. – Oddałbym różdżkę za papierosa, gdybym ją oczywiście miał.

- Przecież wiesz, że nie wolno ci palić...

- Nic mi nie wolno. To miejsce to jakieś cholerne nieporozumienie. Widzisz to? – wskazał ręką na skrzyneczkę ustawioną na półce w rogu sali. Kiedy Harry skinął, Ron kontynuował. – Cholerstwo pełne magii, wystarczy że kichnę, a już któryś z tych popaprańców tu pędzi. Są cały czas, na okrągło, czy oni nie mają potrzeb fizjologicznych? Mam wrażenie, jakbym był jakimś zwierzakiem w klatce, którego obserwują z fascynacją. To nie jest leczenie, nie czuję się tu lepiej, tu nie można wytrzymać...

- Ron, co się dzieje? – Harry zmarszczył czoło, widząc jak przyjaciel coraz bardziej się nakręca. – Coś cię martwi? Chcesz pogadać?

- A o czym tu gadać? Chcę stąd wyjść... ja muszę stąd wyjść. Harry – Ron spojrzał na niego poważnie – załatw to, proszę cię. Masz taką władzę, Kingsley cię uwielbia... Wyciągnij mnie stąd, mam dość, inaczej zwariuję tutaj. Proszę cię, Harry, zrób coś – ostatnie słowa wyszeptał, a potem skulił ramiona, jakby zapadł się w sobie.

Harry poczuł bezsilność, patrzenie na przyjaciela w takim stanie bolało. Spodziewał się tego momentu, ale nijak nie potrafił się na niego przygotować.

Wstał i podszedł do Rona. Położył mu dłoń na ramieniu, ściskając je delikatnie. Chciałby zrobić coś więcej... Cholera, chciałby móc zrobić coś więcej.

UkładyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz