2. Piątek trzynastego.

474K 14.9K 69.4K
                                    

Dwunasty stycznia. Gdyby ktoś mnie zapytał, jakiej daty nienawidziłam najbardziej, odpowiedź byłaby jasna. Cholerny dwunasty stycznia. Przeklęty dzień moich urodzin.

Tamtego feralnego dnia, jeszcze bardziej zdenerwowana i sfrustrowana przemierzałam korytarz Culver High School. Przeciskałam się pomiędzy tłumem uczniów, wpatrując się w swoje ciemne tenisówki. Zaciskałam palce na swojej czarnej torebce, marząc jedynie o powrocie do domu, choć było dopiero przed ósmą. W końcu jakoś doczłapałam do swojej szafki, która znajdowała się przy końcu całego rzędu. Westchnęłam, kręcąc głową. Na szczęście w szkole nikt nie złożył mi jeszcze życzeń, a tego nie znosiłam najbardziej. Miałam nadzieję, że objedzie się bez publicznych uścisków i całej fałszywości ludzi, którzy nie mieliby pojęcia, że dziś jest moje święto, gdyby nie Facebook. Rozumiałam to, bo i ja nie znałam połowy dat urodzin moich znajomych, ale wtedy po prostu nie skakałam wokół nich uśmiechnięta, udając że pamiętałam.

Pokręciłam głową, po czym wykręciłam odpowiedni kod w szafce. Szybko ją otworzyłam, a następnie prawie dostałam zawału, gdy kilka różowo-białych balonów przywiązanych na cienkich sznurkach, wyleciało z jej wnętrza, pnąc się do góry. Starałam się je jakoś ogarnąć, ale tylko zrobiłam z siebie idiotkę, walcząc przerażona z kolorową gumą. Pierwsze spojrzenia innych uczniów powędrowały na moją osobę.

– Wszystkiego najlepszego! – podskoczyłam w miejscu na głośny okrzyk Mii i Chrisa, którzy pojawili się obok mnie z szerokimi uśmiechami. Rozstawili się w nieco dziwnych pozach, rozkładając ręce i machając dłońmi. Zmarszczyłam na nich brwi, po czym uśmiechnęłam się z lekkim grymasem, nadal walcząc z balonami.

– Wow, jak wy coś wymyślicie, to człowiek może dostać zawału. – mruknęłam i coraz bardziej zdenerwowana, niemal wcisnęłam balony z powrotem do wnętrza szafki, zatrzaskując drzwiczki z głośnym hukiem. Odetchnęłam zmachana, opierając się o nią plecami.

– No raczej. – ucieszył się wesoły Adams, machając swoją dłonią. Popatrzyłam na nich sceptycznie, będąc niezbyt zadowoloną z tego publicznego powitania. Doskonale wiedzieli, że nienawidziłam swoich urodzin, ale to w końcu Mia Roberts i Chris Adams. Oni zawsze musieli zrobić coś wbrew powszechnym normom i zasadom.

– Stara, masz już osiemnaście lat! – zawołała rozradowana blondynka w białych jeansach i bordowej bluzce z długim rękawem, stojąca naprzeciw mnie. – Jesteś oficjalnie pełnoletnia! Możesz głosować, kupić dom i w ogóle!

–Ale gorzała dopiero za trzy lata. I weź tu ogarnij amerykańskie prawo. – dopowiedział cicho brunet. Parsknęłam lekkim śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową.

– Nie czuję się wcale inaczej, niż wczoraj. – wyjaśniłam im, patrząc na malujące się niezadowolenie na twarzach moich przyjaciół. – Bardzo wam dziękuję za tak dosadne powitanie mnie w szkole w tym dniu, ale wiecie, że ja nie przepadam za swoimi urodzinami. Dla mnie to normalny dzień, którego nie trzeba świętować. Poważnie...

– Och, sranie w banie! – zakpił chłopak, znużony moim wywodem. – Takie rzeczy się świętuje, Vic. A poza tym, to osiemnastka. To się powinno świętować podwójnie.

– Dlatego jutro jest z tego powodu impreza u Chrisa, o której mówimy ci dopiero dzień wcześniej, abyś się nie sprzeciwiała. W końcu nie wypada odwoływać z tego powodu domówki, którą w pocie czoła przygotowywaliśmy dla ciebie i Theo od ponad dwóch tygodni. Tyle naszej pracy... – westchnęła smętnie, a ja doskonale zdawałam sobie sprawę, że brali mnie na litość, robiąc te swoje smutne minki.

Warknęłam pod nosem na ich zapobiegliwość. Od dwóch lat organizowali dla mnie i mojego brata ostrą balangę, na którą spraszali połowę szkoły. I byłoby to nawet okej, gdyby nie to, że wielu zaproszonych gości nawet mnie nie znało, tak jak ja nie znałam ich. Ale przynajmniej prezenty były spoko. Jednak w tym roku nie miałam ochoty na to wszystko podwójnie. W końcu moje życie nieco się posypało w pewnych aspektach, a celebrowanie tego nie było u mnie na pierwszym miejscu. Mimo wszystko wiedziałam, że moim przyjaciołom na tym zależało, a już i tak bardzo poświęcili się tej imprezie, o której i tak wiedziałam. W końcu bywali przewidywalni, a wieści po naszej szkole rozchodziły się z nadzwyczajną prędkością. Jednakże miałam małą nadzieję, iż w tym roku, po tym wszystkim, odpuszczą to sobie. Cóż, nie od dziś wiadomo, że nadzieja to matka głupich.

Burn The HellOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz