Dobra, mordy. Rozdział ma coś około 23k słów i jestem pewna, że watt będzie ucinać, bo i tak ta część ładowała się pół godziny, także wiecie. Rozdział jak zwykle kończy się moją pogrubioną notką. Jeśli się utnie, to w prologu jest napisane, co należy zrobić. Miłego czytanka!
Autentycznie nie pamiętam, czy abym kiedykolwiek prowadziła samochód z taką szybkością. Nie interesowało mnie to, że dwukrotnie przejechałam na czerwonym, ani to, że gdyby teraz zatrzymała mnie policja, straciłabym od cholery pieniędzy, prawo jazdy, a na dodatek, zapewne by mnie jeszcze zamknęli. Jednak w tamtej chwili mnie w ogóle nie obchodziło. Zależało mi tylko na tym, aby jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu Nate'a.
Po telefonie Luke'a, dobrą minutę stałam niczym sparaliżowana, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałam. Lily nie mogła umrzeć. Tak, była chora, ale miała w sobie tyle energii i woli walki. To nie mogło być prawdą. Wiedziałam, że dla Nate'a będzie to cios w samo serce. Nie dopuszczałam do siebie takiej myśli. Jak w amoku wyprzedzałam kolejne auta, słysząc głośne klaksony za sobą. Ściskałam mocno kierownicę, mając duszności, mimo zimnego nawiewu z klimatyzacji.
Nie wiedziałam, czy Nate był u siebie. Z tego co powiedział Luke, wpadł jak co dzień do mieszkania Sheya rano, aby pojechać z nim do pracy, jednak go nie zastał. Dopiero, gdy zadzwonił do Jasmine, ta opowiedziała mu, co się stało i że Nate jest w klinice. Cholera, to wszystko było dla mnie tak bardzo nierealne. Lily musiała żyć, bo gdy żyła ona, żył i on.
Szybko zaparkowałam przed jego kamienicą i wypadłam z auta, niczym pocisk z karabinu maszynowego. Zaczęłam biec w stronę drzwi wejściowych, w międzyczasie zamykając Mercedesa z pilota. Serce boleśnie obijało mi żebra, a mój umysł nie do końca ogarniał, co się działo. Jakbym działała niczym zaprogramowany robot. Dostać się pod jego drzwi, zobaczyć go i upewnić, że jest cały i zdrowy. Tylko na tym mi wtedy zależało. Nie potrafiłam opisać tego, co czułam. Moje ciało dygotało, a w głowie odbijały mi się echem słowa Parkera. W myślach błagałam, aby to wszystko okazało się jedynie koszmarem. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak jego matka była dla niego ważna. Zrobił dla niej wszystko, co tylko mógł, ryzykując tym swoje życie. Nie mógł jej stracić. Nie po tym wszystkim.
Ze zdławionym oddechem, pokonałam jeden ciąg schodów. Szybko podbiegłam do ciemnych drzwi i bez namysłu nacisnęłam dzwonek. Oparłam się jedną dłonią o framugę, aby zachować równowagę, bo wydawało mi się, że mój organizm zaraz spłata mi figla, a ja wyłożę się na klatce jak długa. Boże, tak bardzo chciałam go zobaczyć. Upewnić się, że nic mu nie jest. Kiedy po kilku sekundach nic się nie zadziało, ponowiłam naciśnięcie dzwonkiem. A potem kolejny i następny raz. Odpowiedziała mi cisza, a w głowie wyłoniło się milion czarnych scenariuszy. Szarpnęłam za klamkę, ale ta nie ustąpiła. Mój oddech znacznie przyśpieszył, a ja miałam ochotę, aby zacząć krzyczeć i jednocześnie płakać. Wplątałam dłonie we włosy, pociągając za nie. Oczywiście mogłam zadzwonić, ale Luke poinformował mnie, iż miał wyłączony telefon.
Już miałam odejść, gotowa pojechać do samej kliniki za miastem, a następnie przeszukać każdy pieprzony zakątek tego zapyziałego miasta, gdy usłyszałam odgłos przekręcanego zamka. Moje ręce opadły bezwiednie wzdłuż ciała, a drżący oddech opuścił moje usta. Zamglonym wzrokiem patrzyłam na drzwi, które powolnie się otworzyły, ukazując chłopaka.
I przysięgam, że ten widok po prostu złamał mi serce, roztrzaskując je na milion kawałków. Autentycznie poczułam ból w klatce piersiowej, który miażdżył mnie od środka. Uchyliłam drżące wargi, unosząc wzrok na jego twarz. Pustą, wypraną z emocji twarz. Badałam wzrokiem każdy centymetr jego skóry, wewnętrznie czując się coraz gorzej. Jego cera była ziemista, niemal przeźroczysta, co upiornie kontrastowało z wielkimi sińcami pod jego oczami. Jakby nie spał od kilku tygodni. Czarne tęczówki pusto wpatrywały się w moje oczy. Nie było w nich niczego. Niczego, co witało mnie zawsze. Żadnych iskierek, żadnego znajomego kpiącego spojrzenia. Żadnej głębi, która porażała, wciągając mnie doszczętnie. Żadnego cynicznego półuśmiechu na jego spierzchniętych wargach. Nie było niczego. Jakby to nawet nie był on. Tylko obca osoba, wyjęta kompletnie z życia. I to zabijało mnie najbardziej.
CZYTASZ
Burn The Hell
Teen Fiction~I podpalę nawet piekło, aby tylko znów znaleźć się w twoich ramionach~ Druga część trylogii "Hell". __________ © Pizgacz, 2018/2019