Epilog

988K 16.8K 285K
                                    

46530 słów. Będzie ucinać. W prologu jest co wtedy zrobić.

Niech rozpocznie się chaos.

Często zastanawiałam się, ile jest w stanie wytrzymać jeden człowiek. Jedno kruche i nic nie wnoszące istnienie. Wbrew pozorom, ludzkie ciało było, jest i będzie niesamowite. Odporne na wszelkie tortury i cierpienie. Zdolne do szybkiej regeneracji. Przecież wszelkie rany się zabliźniają. Potrzeba jedynie czasu.

Właśnie, czas.

Czas, który przyćmiewa swoją niezwykłością, lecz dopiero po głębszym zastanowieniu. W pierwszej chwili nie widzisz w tym niczego nadzwyczajnego. Czas jak czas. Jedni mają go za mało, a inni wręcz przeciwnie. W dzisiejszym świecie, ludzkość skłania się bardziej do tej pierwszej opcji. W końcu w ferworze pracy, roztargnienia i bezcelowego podążania za wartością pieniądza, nikt nie chce tracić ani nanosekundy. Rzucając słowo czas, pierwszą myślą jest minuta. Minuta, składająca się z sekund, a która przeradza się w godzinę. Godzina w dobę, doba w tydzień, tygodnie w miesiące. Niby nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Jednak jeśli przyjrzeć się temu nieco bliżej, czas jest absolutny. W końcu to jedynie on biega w takim samym rytmie w całym Wszechświecie. W czymś nieskończonym i niepojętym dla ludzkiego umysłu. Tylko on się nie zmienia i trwa od zarania dziejów.

W tamtym jednak momencie, czas nie płynął tak samo. On się zatrzymał.

Wszystko się zacierało i zlewało ze sobą w jeden rozmazany obraz, którego nie potrafiłam zinterpretować. Ogarnęła mnie wszechobecna ciemność. Widziałam ją. Widziałam, jak zbliża się z bestialskim uśmiechem, szczerząc swoje kły. Wielka zmora, lekko rozmyta, ale nadal widoczna. Z pustymi, czarnymi oczami. Była tylko ona. Tylko ciemność. Wnikała we mnie, parząc moją skórę, a jej śmiech stawał się jeszcze głośniejszy. Wypalała mnie od środka, a ja nie potrafiłam nic z tym zrobić. Jedynie jeszcze bardziej się w nią zagłębiałam. Nie za bardzo wiedziałam, co się właśnie dzieje. Wciąż stałam w tym samym miejscu, zaciskając zdrętwiałe palce na kancie drzwi i mimo iż wydawało mi się, że stałam tak od dobrych kilku godzin, w rzeczywistości były to jedynie nanosekundy. Nie oddychałam. Nie poruszałam się. Nie mrugałam. Tylko patrzyłam na blade ciało, ułożone na metalowym stole w pustym pokoju. To było jak sen. Czułam się jak na jawie i naprawdę myślałam, że to tylko mi się śniło.

I właśnie wtedy uderzyła mnie rzeczywistość.

Przestałam egzystować. Nie potrafiłam się poruszyć. Dosłownie w jednej sekundzie sparaliżowało całe moje ciało. Nie czułam ani jednej kończyny. Nie czułam nawet swojego istnienia. Byłam tam tylko ja. Ja i blade, nieporuszające się ciało na prostokątnym, metalowym stole. I właśnie wtedy poczułam się, jakby ktoś znów przywrócił mnie do życia z chwilowego oderwania. Ale nie w sposób normalny, a raczej bestialsko miażdżąc mi moje serce. Wydawało mi się, że ktoś właśnie wyrwał mi moje wnętrzności. Rozchyliłam szerzej oczy, które zaszły mi lekką mgiełką. Moje ciało drżało, a dusza razem z nim.

Nie. To się nie dzieje naprawdę. Nie ma takiej możliwości.

Nie wiem, jakim cudem zmusiłam swoje nogi do poruszenia. Nawet tego nie zarejestrowałam. To działo się poza moją kontrolą. W dosłownie jednej sekundzie pokonałam dystans oddzielający mnie od stołu. Wszystko zaczęło wirować. To nie mogła być prawda. Nie. Wszędzie nastał chaos, a wszystko krzyczało. To się nie dzieje. To sen. To koszmar. To majaki. Wypuściłam spomiędzy warg drżący oddech, zatrzymując się przed metalowym meblem. Moje gardło paliło żywym ogniem. Nawet nie wiem, w którym momencie, mrowienie pod powiekami przerodziło się w pierwsze łzy, gromadzące się w moich oczach. Ale to nie było ważne. Nie interesowało mnie krzyczenie innych ludzi, którego nie rejestrowałam. Wydawało mi się, że ktoś oddzielił to wszystko dźwiękoszczelną ścianą. Wszystko wokół nie miało znaczenia. Całkowicie znieruchomiałam, jedynie patrząc.

Burn The HellOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz