Rozdział 22-Skąd to masz?!

23 1 0
                                    

Przekroczyłam próg mojego domu w chwili, kiedy ciocia Betth wyszła z kuchni. Na twarzy niziutkiej kobiety nie gościł standardowy uśmiech, ale złości również nie ujrzałam. Dostrzegłam raczej...smutek...jakby straciła kogoś bliskiego.

-Lily...muszę ci coś powiedzieć...- rudowłosa przeszła do salonu, po czym usiadła na kanapie. Zrobiłam to samo i z wyczekiwaniem patrzyłam na ciotkę, która w tej chwili biła się z myślami.- Wiem, że twoja mama nigdy ci tego nie powie, a uważam że jest to nie fair wobec ciebie.- westchnęła.- Ja...czuję się zobowiązana do tego, żeby powiedzieć ci,...że...jesteś adoptowana...- kobieta smutno na mnie spojrzała. Te dwa słowa doszczętnie zmieniły moje życie. Skoro to nie jest moja rodzina...to z kim ja rozmawiam?! 

Zerwałam z kanapy i wybiegłam z budynku, którego nie potrafiłam nazywać już swoim domem. Żwawym krokiem ruszyłam w stronę parku. Przez łzy ledwo widziałam drogę, co skutkowało tym, że co rusz wpadałam na jakiegoś człowieka. Byłam załamana. Kiedy doszłam do ogrodzonego płotem "ogrodu", w którym można było dostrzec liczne ścieżki i różnego rodzaju rośliny, usiadłam na ławce i schowałam twarz w dłoniach. Nikogo tu nie było. Dlaczego? Bo właśnie przed chwilą lunął deszcz. Nie przeszkadzał mi. W zasadzie, to nawet lubiłam jak padało. 

Orzeźwiające krople wody spływały po mnie, a ja nie mogłam poradzić sobie ze swoimi problemami. Zawsze myślałam, że mam wszystko, czego potrzebuję, że moje życie jest idealne...A tak naprawdę nie miałam nawet rodziców...

-Dlaczego ja do cholery?!- krzyknęłam ze świadomością, że i tak nikt mnie nie usłyszy.- Dlaczego moje pieprzone życie zaczyna się walić?!- uświadomiłam sobie, że moje krzyki nie mają sensu. I tak tego nie zmienię.- Dobra, Lily...spokojnie...Ogarnij się...Wszystko będzie dobrze...

Wstałam i ruszyłam przed siebie. Nie miałam zamiaru tam wracać- przynajmniej na razie. Boli mnie to, że nikt nie raczył mi o tym powiedzieć wcześniej, że nikt nie ma czasu na to, żeby przytulić mnie i powiedzieć "Ej, to nie twoja wina. Znajdziemy twoich prawdziwych rodziców i to oni wszystko ci wytłumaczą".  Byłam głodna wyjaśnień, na które szczerze mówiąc nie byłam gotowa. Mimo usilnych starań, nie mogłam przestać płakać. Po jakimś czasie przetarłam oczy, żeby zobaczyć gdzie jestem.

-Jakim cholernym cudem znalazłam się na TEJ ulicy?!- wrzasnęłam, kiedy zobaczyłam, że stoję w  bogatej alejce, z której dzisiaj rano wróciłam.- A z resztą...- usiadłam na krawężniku przed czyjąś bramą.-...kogo to interesuję?...- przyciągnęłam kolana pod brodę i oparłam na nich czoło.

Dlaczego kobieta, która do dzisiaj była moją ciocią, nie mogła dać mi kary, wkurzyć się na mnie, COKOLWIEK! Ale nie! Wyjechała z jakimś "jesteś adoptowana"...

Usłyszałam kaszlnięcie, więc powoli uniosłam głowę, aby po chwili zobaczyć wysokiego i umięśnionego chłopaka. Z jego czarnych włosów kapała woda, a w szarych oczach zauważyłam rozbawienie, co mnie lekko zdenerwowało. No bo kto normalny, zatrzymuje się nad załamaną dziewczyną siedzącą w deszczu na krawężniku przed jakąś willą i się z niej śmieje?!

-Co się tak szczerzysz?- fuknęłam, na co chłopak zaśmiał się cicho i wskazał głową czarną limuzynę stojącą obok. Zamarłam.

-Po pierwsze moja droga, to może trochę grzeczniej? Po drugie...Kyle West czeka, aż pozwolisz mu łaskawie wjechać pod jego dom...A po trzecie...- tu trochę się zawahał.- uroczo wyglądasz jak siedzisz w deszczu taka wkurwiona...- pokazał mi rządek swoich idealnie białych zębów, co w tej chwili nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Siedziałam na drodze miliardera, który mógłby mnie zniszczyć jednym ruchem. Zerwałam się na równe nogi i podbiegłam do okna pojazdu, które po chwili zostało otworzone. Czarnowłosy wyglądał na bardzo rozbawionego zaistniałą sytuacją.

-J-ja bardzo pana przepraszam. J-ja nie- nie wiedziałam, że...t-to pańsk-ki dom.- wydukałam przerażona do około czterdziestoletniego mężczyzny, który lustrował moją sylwetkę. Jego wzrok zatrzymał się na mojej szyi, na której wisiał wisiorek z zawieszką przedstawiającą lilię. Miliarder tępo wpatrywał się w ten przedmiot podczas, gdy ja myślałam jak wyrazić moją skruchę.- Obiecuję, że to się więcej nie po...

-Skąd to masz?- przerwał mi wskazując na naszyjnik. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo chyba mam go od zawsze i nigdy go nie zdejmuję. Mężczyzna wysiadł z samochodu i chwycił zawieszkę w dłoń, dokładnie jej się przyglądając.- Skąd to masz?!- jego głos przybrał ostry ton.

-J-ja nie-nie wiem...- a więc kolejną część tego okropnego dnia...CZAS ZACZĄĆ...

My twisted live...Where stories live. Discover now