Rozdział 9

431 38 2
                                    

Obudziły mnie kroki na korytarzu. Byłem tym zdziwiony, bo przecież zazwyczaj Mikey musiał porządnie się nakrzyczeć, żeby mnie przywołać na ziemię. Jednak w tej chwili nie miałem czasu na rozmyślanie nad tym, ponieważ ktoś zbliżał się do naszego pokoju. Wczoraj tak się złożyło, że zapomnieliśmy zakluczyć drzwi i chociaż będzie to podejrzane, że nie idzie dostać się do naszej sypialni, wolę tłumaczyć się z tego niż odpowiadać na pytania dlaczego leżymy nadzy na łóżku, a nasze ubrania walają się po podłodze. Podbiegłem szybko do drzwi i przekręciłem w nich klucz. Mikey obudzony moim nagłym ruchem spojrzał na mnie jak na idiotę.

- Dobrze się czujesz, czy wezwać pomoc? Jak tak bardzo chce ci się biegać, to chociaż się ubierz.

- Bardzo śmieszne. Ja tu nam ratuje tyłki - wytłumaczyłem się, siadając na łóżku.

- Jak już poruszyłeś temat tyłka, to dzisiaj chyba będziesz mnie nosił cały dzień - chłopak wybełkotał to zdanie w poduszkę i przeciągnął się, zsuwając przy okazji kołdrę tak, że ledwo zasłaniała jego pośladki.

- Nie ma sprawy słońce - powiedziałem zachrypniętym głosem, a następnie musnąłem ustami  skórę między jego łopatkami.

Brunet zamruczał cicho i podniósł do siadu. Na jego twarzy pojawił się grymas, na którego widok zaśmiałem się cicho. Zmierzył mnie wkurzonym wzrokiem, przez co rozśmieszył mnie jeszcze bardziej, a następnie ruszył w kierunku szafy. Wyciągnął z niej ubrania dla siebie, a we mnie rzucił parą moich bokserek, koszulką i spodenkami.

- Ubieraj się. Idziemy na śniadanie, bo zaraz zaczną się zastanawiać, co się z nami dzieje - zarządził brunet wciągając na siebie bieliznę.

Ubrałem się w błyskawicznym tempie i przeżuciłem sobie chłopaka przez ramię. Mikey pisnął zaskoczony, ale nie protestował, kiedy niosłem go do kuchni. Przywitałem się z chłopakami, a następnie posadziłem bruneta na blacie. Ponownie wykrzywił twarz w grymasie, co nie umknęło uwadze Brook'a.

- Chyba musiałeś naprawdę porządnie uderzyć się pod tym prysznicem, że tak ubolewasz - blondyn niby kierował te słowa do kręconowłosego, ale mówiąc to zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem.

- Najwyraźniej tak było - wzruszyłem ramionami. - Sam widzisz, że musiałem mu pomóc dostać się do kuchni.

Cobban szturchnął mnie zawstydzony łokciem, a Brook niechętnie odwrócił od nas wzrok. Stanąłem przed Mikey'em i przewróciłem oczami na podejżliwość Gibsona. Może ma celibat u Jack'a i biedny jest niewyżyty.

- Chodźmy dzisiaj na plażę - zaproponował Jack bawiąc się łyżeczką od jogurtu.

Ten patyczak je chyba same jogurty, bo waży niesamowicie mało jak na swój wzrost. W ten sposób przynajmniej wyrównuje się z Brook'iem. Blondyn jest niższy, ale masywniejszy. Dzięki temu, to że szatyn jest na dole, nie jest aż tak zadziwiające. Postanawiam jednak nie zamieniać się w Victorię i ich sprawy łóżkowe zostawiam między nimi.

Cobban wytrzeszcza oczy i kręci głową, jednak mogę zobaczyć to tylko ja, ponieważ zakrywam go ciałem przed chłopakami. Pytam cicho o co chodzi, a z racji tego, że w pomieszczeniu gra muzyka, pozostali tego nie słyszą. Brunet pociąga koszulkę palcem w dół i pokazuje mi sporych rozmiarów malinkę na jego obojczyku. Cholera. Jeżeli pójdziemy na plażę, będzie podejrzane, że chłopak nie chce ściągnąć koszulki.

- Nie ma gdzieś w okolicy centrum handlowego? - mówię pierwsze co mi wpadło do głowy.

- Jest. Możemy się tam przejść. Kupiłbym jakieś nowe klapki - Andy odpowiada, wstając od stołu. Klapki Fowlera to specyficzna sprawa. Chodzi w nich praktycznie cały czas. Wyjątkiem było wyjście na imprezę, na którą ubrał trampki. Mało tego. On ubiera do nich skarpetki, a najdziwniejsze jest to, że dobrze z tym wygląda.

Podchodzi z kubkiem do zlewu i go odkłada, a następnie składa szybki pocałunek na policzku Mikey'a, a później moim. Blondyn wychodzi z kuchni oznajmiając, że idzie przygotować się do wyjścia.

Brooklyn jest zadowolony z tego pomysłu, bo twierdzi, że mają tam restaurację z świetną chińszczyzną. Jack uderza dłonią w czoło, ponieważ jego chłopak dopiero zdążył pochłonąć spore śniadanie. Szatyn wstaje i ciągnie za sobą blondyna, prawdopodobnie do ich pokoju.

Patrzę rozbawiony na Cobbana i korzystając z okazji, że nikogo nie ma w pomieszczeniu, przyciągam go do krótkiego pocałunku. Kiedy zadowolony odsuwam się od niego, ten próbuje zabić mnie wzrokiem.

- Oszalałeś? Któryś z nich mógł nas zobaczyć. Brooklyn od razu poleciałby z tym do Andy'ego.

- Spokojnie. Nikogo tutaj nie ma - mówiąc to, przesuwam dłońmi po jego ramionach w uspakajającym geście.

- W każdej chwili może ktoś tu wejść - mówi to lekko poddenerwowany, ale po chwili zeskakuje z blatu i całuje mnie w policzek. - Szybkie śniadanie i szykujemy się do wyjścia. Mogłeś nie robić tej malinki, to nie mielibyśmy problemu z plażą.

- Wczoraj nie narzekałeś - przewracam oczami i podchodzę do lodówki.

Breakthrough holidays | RoadTripOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz