K1, rozdział 3

4.6K 309 52
                                    

Następnego dnia obudziłam się totalnie szczęśliwa, ale tak było zawsze. Przez chwilę wciąż jeszcze myślami byłam z nim, a potem matka trzaskała drzwiami i znów musiałam wrócić do rzeczywistości.
Zerwałam się z łóżka i podbiegłam do okna, odsłonić roletę. Okropnie burczało mi w brzuchu.
Słońce wpadło do pokoju, ogrzewając moją twarz.
Zerknęłam na chodnik.
Mama szła do pracy.
Poczułam ścisk w żołądku, a chwilę później, kiedy mój wzrok trafił na pusty dom przede mną, poczułam się jeszcze gorzej.
Nasza przyjaciółka wyjechała. Już nigdy nie zobaczę jej o poranku w oknie na przeciwko.
Zacisnęłam dłonie i biorąc się w garść, udałam się po dzienną dawkę pigułek. Następnie popijając je wodą, ruszyłam do łazienki.
Zerkając w lustro stwierdziłam z zadowoleniem, że moje blond loczki są odrobinę mniej potargane, niż zazwyczaj. To zawsze jakiś sukces, prawda?
Nie miałam bardzo kręconych włosów, ale o tyle o ile przeważnie byłam zadowolona z moich delikatnych fal, o tyle po nocy miałam wrażenie, że żyją swoim życiem i nie należą do mnie. Czasem nawet bez odżywki nie dało się ich ani trochę rozczesać.
Wskoczyłam pod prysznic, zaraz jednak wyskoczyłam z niego, głośno piszcząc. Cholera jasna! Znów nie było ciepłej wody.
Wkurzona złapałam za ciuchy i ubierając się wpadłam do kuchni. Następnie zajrzałam do szuflady z rachunkami.
Oczywiście.
Pieniądze leżały tam, gdzie je zostawiłam, ale matka nie raczyła pofatygować się na pocztę.
Zabrałam kwitek, upchnęłam kasę w portfel i zła, zabrałam się za jedzenie zimnej zupy. Nie miałam nawet ochoty jej odgrzać.
Jedynym plusem tej sytuacji było to, że kobieta nie wydała tych pieniędzy na alkohol. Dobrze widzicie. ALKOHOL.
Jakiś czas później odstawiłam do zlewu brudną miskę i robiąc szybki, prosty makijaż składający się z tuszu i kredki do oczy, wybiegałam na zewnątrz.
Na szczęście Jared dopiero parkował.
Wsiadając do samochodu, posłałam przyjaciółce szeroki uśmiech.
Od razu podchwyciła do czego zmierzam.
-Udana randka? - Zapytała, uśmiechając się równie szeroko, co ja.
Vincent obrócił się w moją stronę, przyglądając się uważniej mojej osobie.
Spłonęłam rumieńcem.
Czego on się tak gapił?
-Byłaś na randce? - Zapytał w końcu przerywając niezręczną ciszę, a potem klepnął Jareda w ramię. - Dawaj kasę.
-A no była! - Warknęła moja przyjaciółka. - Masz z tym jakiś problem?
Poczułam, jak przyspiesza mi puls. Co ona wyprawiała? Alex był naszą tajemnicą!
Brat dziewczyny obrócił się w moją stronę.
-Zaprosił cię ten wasz przyjaciel?
Zmarszczyłam brwi.
-Jacob? Na Boga, nie! - To było by obleśne. Byliśmy, jak brat i siostra.
Obaj popatrzyli na siebie zdziwieni.
-Więc kto? - Zapytał Vin'c.
Właśnie dlatego nie chciałam nikomu mówić o Alexie. Przecież uznaliby mnie za wariatkę. Desperatkę, która wymyśliła sobie chłopaka w snach, bo nikt się z nią nie umawiał.
Spojrzałam zła na Meg. Co jej strzeliło do głowy, żeby o tym wspominać?
Przewróciła oczami, całkowicie mnie olewając.
-Ma na imię Alex i nie chodzi do naszej szkoły. - Powiedziała. - Spotykając się już jakiś czas.
-Niemożliwe! - Zawołał blondyn.
Zdenerwowałam się.
-Niby czemu? - Nawet ja usłyszałam w swoim głosie wściekłość. - Bo jestem brzydka?
-Co? - Wydawał się zaskoczony. - Nie jesteś brzydka!
Meg uniosła brwi, a jej brat zaczął się śmiać.
Zgromiłam go wzrokiem.
Natychmiast spoważniał.
Śmiał się z kumpla, a to przecież on się ze mną całował, aż cztery razy!
-Więc, o co chodzi? - Warknęłam. Nie miałam zamiaru dać się obrażać. Owszem, wiedziałam, że moja uroda nie powala, ale dbałam o siebie, jak umiałam. Goliłam się, myłam, malowałam, ubierałam w czyste, może nie markowe, ale schludne i modne ubrania, z pewnością też używałam perfum i nie śmierdziałam.
Niestety dla nich to wciąż było za mało. Przecież nie byłam tak cytata i wymuskana, jak te lalki ze starszych klas, a chłopcy to lubili. Po co, komu taka ja? Zwyczajna z problemami rodzinnymi?
-Daj spokój Gabi. - Jared uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo. - Vin'c po prostu myślał, że ci się podoba.
Przełknęłam ślinę.
Cholera jasna. Czy to było, aż tak widać? Przecież już mi się wcale tak bardzo nie podobał!
-Jest przystojny. - Przyznałam z mocno bijącym sercem. - Ale, przecież to nie jest żadna nowość, prawda? - Wydęłam wargi czując, że czerwienie się jeszcze bardziej. Musiałam wyglądać, jak kretynka. - To znaczy, mam na myśli, że przecież pół szkoły lata za waszą dwójką.
-A drugie pół lata za Aaronem. - Wtrąciła Meg.
Jared rzucił jej złowrogie spojrzenie.
-Ale chyba nie ty?
-Nie! - Pisnęła, kłamiąc. - Oszalałeś? Miałabym umawiać się z kimś, kto jest kopią mojego starszego brata? Ohyda!
-Nie jestem jego kopią. - Warknął. - A spotykanie się z nim, było by najgorszym pomysłem na jaki wpadłaś.
-No nie wiem... - Mruknął Vincent nie wyglądając na przekonanego.
W końcu ta dziwna rozmowa dobiegła końca.
Jared odwrócił się do nas tyłem i bez słowa odpalił silnik.
Wszystkim nam to pasowało.
-Pracujesz dziś po szkole? - Zapytała Meg podchwytując inny temat. Zapewne nie chciała drażnić brata rozmowami o Aaronie. Chłopak był dla niego wrogiem numer jeden.
-Tak. - Spróbowałam się uśmiechnąć. - Mamy czwartek, prawda?
-A pytałaś już mamę o imprezę?
Skrzywiłam się.
-Jeszcze nie.
Złapała mnie za dłoń, chcąc dodać odrobinę otuchy.
Uniosłam wargi ku górze, ale czułam, że nie był to ani trochę szczery uśmiech. Wolałam nie łudzić się niepotrzebnie nadzieją.
-Gabi? - Zaczął nagle Vin'c, oglądając się w moją stronę. -Chciałabyś pomóc mi z angielskim?
Spojrzałam na niego zdziwiona. Zresztą nie tylko ja. Meg i Jared również. Vincent nigdy mnie o nic nie prosił.
Wzruszyłam ramionami.
-Mogę pomóc. Wpadnij do kawiarni koło piątej, powinnam mieć już przerwę.
-Dzięki. - Puścił mi oko.
Zerknęłam na Meg, ale ta pokręciła tylko głową.
Czego on ode mnie do cholery chciał? Jeśli próbował wywinąć mi jakiś numer tak, jak inni to nigdy więcej, w tym życiu się do niego nie odezwę.
Dzień w szkole wyglądał zupełnie tak, jak wczoraj. Uczniowie dyskutowali o imprezie, a nauczyciele swoim zwyczajem próbowali wbijać do naszych opornych głów wiedzę. Byłam też świadkiem kolejnego spięcia na linii Aaron - Jared. I po raz kolejny nie mogłam pojąć dlaczego, skoro tak bardzo się nie znoszą, obaj zapraszają się wzajemnie na swoje imprezy?
W każdym razie rywalizacja musiała trwać.
Po szkole udałam się prosto do pobliskiej kawiarni, gdzie pracowałam po kilka godzin.
Odłożyłam plecak do szatni, związałam włosy gumką i zarzuciłam na siebie firmowy fartuszek. Następnie, zabrałam się za parzenie kawy.
Oczywiście, jak co czwartek moim pierwszym klientem był Jacob.
Uśmiechnęłam się do niego, a potem biorąc w dłoń notesik, stanąłem przy blacie, gdzie siedział na metalowym, wysokim stołku, obładowany książkami.
-Co dla Pana? - Zażartowałam.
-Dziś tylko kawa. - Odpowiedział ze zbolałą miną.
Uniosłam brwi.
-Nie skusisz się na czekoladowe ciasto?
Przewrócił oczami.
-Gabi błagam! Muszę utrzymać wagę do zawodów! Nie mogę, co przyjdę opychać się ciastami.
Oparłam łokcie o blat.
-Daj spokój, przecież wyglądasz dobrze.
Zrobił nadąsaną minę.
-Tylko dobrze?
Przewróciłam oczami.
-Bierzesz ciasto czy nie?
-No dobra! - Uniósł dłonie w poddańczym geście. - Ale mały kawałek!
-Już się robi! - Rzuciłam i zabrałam się za krojenie.
Jacob był naprawdę przystojny i nie ustępował urodą Jaredowi, Aaronowi czy też Vincentowi, ale jakoś nie zdobył w szkole tak dużej popularności, jak oni.
Owszem, ludzie go szanowali, ale nic więcej.
Może po prostu był zbyt poukładany? Miał swoje zasady i cele w życiu. Dobrze się uczył, nie bywał na dzikich domówkach i kochał kino. Śmiałam się z Meg, że widział już wszystkie filmy, jakie tylko wyszły. No i co najważniejsze był w każdym calu dżentelmenem, a w dzisiejszych czasach chyba to nie kręciło dziewczyn.
Kiedy jakiś czas później postawiłam przed moim przyjacielem kawę, zaczęli schodzić się uczniowie naszej szkoły. W duchu modliłam się, aby tym razem dali mi spokój. Nie miałam dziś ani chęci, ani siły na użeranie się z nimi. W dodatku przez cały czas martwiłam się o mamę.
-Jeśli ktoś ci ubliży, daj znać. - Mruknął Jacob. - Załatwię to.
-Dzięki. - Uśmiechnęłam się. - Ale to przeważnie dziewczyny mają do mnie jakieś zastrzeżenia. - Westchnęłam. -  Z nimi się bić raczej nie będziesz.
Złapałam notes i udałam się do pierwszego stolika.
Nie próbowałam ich przekrzykiwać czy uciszać, jak mają to w zwyczaju nasze nowe pracownice. Po prostu stawałam obok i czekałam, aż wreszcie zauważą mnie sami. Uwierzcie mi na słowo, to zawsze działa.
-Dobra, słuchajcie! - Rzucił w końcu Aaron. - Ja biorę kawę.
To wystarczyło. Chwilę później za jego przykładem poszła cala reszta. Spisałam wszystko i bez słowa odeszłam, uśmiechając się do obserwującego mnie Jacoba.
Następnie podałam dziewczynie w kuchni zamówienie i kiedy ona, wraz z koleżanką zabrały się za krojenie ciasta, przygotowywanie pucharków lodowych i odgrzewanie zapiekanek, ja stanęłam za barem rozlać do filiżanek kawę.
-Słyszałem, że dostałyście zaproszenia na imprezę. - Podjął mój przyjaciel. Lubiłam, gdy siedział obok mnie. Pogaduchy podczas przygotowywania zamówień umilały mi czas.
-Meg wybłagała Jareda, żeby jej załatwił.
Chłopak uniósł brwi.
-Wybierasz się?
Pokiwałam głową.
-Jeśli mama się zgodzi.
Kątem oka dostrzegłam jego wahanie, ale zaraz posłał mi smutne spojrzenie.
-A zgodzi się?
Wzruszyłam ramionami.
-Wiesz, jak jest. Ciężko przewidzieć jej reakcję.
Zacisnął usta w cienką linę, posyłając mi współczujące spojrzenie.
Jacob dobrze wiedział o czym mówię. Znał moją sytuację na wylot, tak samo, jak Meg i Jared.
Inni wiedzieli, że mama pije i to ostro, ale nie bardzo mieli pojęcie, jak wygląda to od środka.
A nie wyglądało najlepiej.
Jej picie zaczęło się po tym, jak zostawił nas ojciec. I nie zanosiło się na zmiany. Było raczej coraz gorzej, a ja nie mogłam nic zrobić.
Miała prace (jeszcze), i tylko tam w miarę się trzymała, jednak jej powroty nie kończyły się najlepiej.
Z tego powodu też dokuczały mi inne dziewczyny. Niby nie chodziłam brudna, ale brak bogatych rodziców, którzy kupowaliby mi markowe ciuchy robił swoje.
Musiałam sama sobie na wszystko zarobić, a jakby tego było mało życie z alkoholiczką nie należało do łatwych. I nie ułatwiało moich kontaktów z innymi.
Codziennie bałam się, że straci pracę i wylądujemy na bruku. W dodatku moja matka nie była niewiniątkiem. Kiedy sobie wypiła robiła się agresywna, urządzała dzikie awantury i była dość wredna, a ludzie gadali i wytykali palcami.
-Gdyby coś się działo to masz mój numer.
-Mam, dzięki. - Jacob był, jak brat. Zawsze gotowy, aby bronić mnie i Meg.
-Zamówienie gotowe! - Zawołała dziewczyna z kuchni, więc zostawiłam chłopaka i zajęłam się pracą.
Czas płynął szybko. Minuty mijały za minutami i nim się obejrzałam przy barze usiadł Vincent. Nie powiem, żebym była zadowolona. Miałam nadzieję, że sobie odpuści, tym bardziej, że naprawdę nie wiedziałam o co, może mu chodzić.
-Cześć Gabi. - Uśmiechnął się, posyłając mi swój firmowy uśmiech.
Starłam się nie reagować.
-Cześć Vin'c.
Siedzący przy barze Jacob, podniósł głowę z nad książki. Spojrzał na blondyna, a potem posłał mi zdziwione spojrzenie.
Wzruszyłam ramionami i wycierając dłonie w fartuch, oparłam łokcie na blacie, pochylając się w stronę Vincenta i jego książki do angielskiego.
-Z czym masz problem?
Zmarszczył brwi i otwierając podręcznik przekartkował kilka stron, po czym westchnął zrezygnowany.
-Chyba ze wszystkim. - Przyznał. - Chcą mnie uwalić.
Rozejrzałam się po sali. Powinnam mieć przerwę, ludzi było mniej, ale nadal nie na tyle bym mogła skupić się na nauce Vin'ca.
-Przykro mi, ale nie mam czasu, aby uczyć cię wszystkiego.
Spojrzał mi w oczy, a potem, jakby to było zupełnie normalne, położył swoją dłoń na mojej.
Zamrugałam.
Co on do cholery wyprawiał?
-Proszę. - Szepnął, a w jego lewym policzku ulazał się uroczy dołek.
Moje serce zgubiło rytm.
Żałowałam, że nie ma tu Alexa.
Nie chciałam być niegrzeczna, ale nie miałam zamiaru pozwolić sobie na plotki. Zresztą co mu odbiło? Chciał sobie zepsuć reputację zarywając do mnie? A może to nie był wcale podryw? Sama już nie wiedziałam. I nie miałam zamiaru go o to pytać.
Wyrwałam dłoń.
-Wybierz jeden temat. - Oświadczyłam stanowczo.
-Stary zostaw ją, ma pracę. - Odezwał się Jacob. - Ja ci pomogę.
Chłopak zerknął z niezadowoleniem w stronę mojego przyjaciela.
-Niech będzie. - Zgodził się, a ja odetchnęłam z ulgą.
Nie byłam pewna dlaczego, ale miałam wrażenie, że Vincent w coś gra. Może to jakiś zakład? Nie ufałam mu za grosz. Niestety jego wygląd potrafił zwodzić. Można było się zapomnieć.
Cieszyłam się, że mam Alexa. I byłam pewna, że nie dam się nabrać na jego bajery.
Zabrałam się za pracę, a kiedy godzinę później zaczęłam sprzątać, chłopaka już nie było.
Został tylko Jacob.
Pochylał się nad zeszytem od matematyki, zabawnie marszcząc brwi.
-Znów przesiedziałeś tu całe popołudnie. - Zauważyłam.
Podniósł głowę.
-W domu mam trójkę młodszego rodzeństwa. Spróbuj się przy nich czegoś nauczyć.
Przewróciłam oczami, ale wiedziałam, że ma rację. Mama szatyna zaszła w ciąże cztery lata temu i wszyscy bardzo się cieszyli, póki nie okazało się, że w jej brzuchu rozwijają się trojaczki. Od tam tej pory dom chłopaka stał się istnym chaosem. Wszędzie walały się zabawki, a dzieciaki krzyczały od rana do wieczora, wykańczając domowników.
Odwiązałam fartuszek i wycierając ostatni kubek, zawołałam do siedzącego na zapleczu szefa, że wychodzę do domu.
Machnął tylko ręką, licząc coś na kalkulatorze.
Jacob spakował do plecaka książki i uśmiechnął się do mnie zachęcająco. Zadowolona, ujęłam go pod ramię i razem ruszyliśmy do wyjścia.
-Odprowadzę cię. - Zaoferował, a ja się zgodziłam. Potrzebowałam jeszcze trochę normalności, zanim wejdę do domu, do którego ani trochę nie chciałam wracać.
_______________
Alex, Jacob, Vincent, Jared i Aaron. Zaszalałam! 👌👌

Chłopiec Ze Snów ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz