EUFEMIA
Niesamowicie trudno było mi zbyć Elif, jednak udało mi się. W końcu mogłam spokojnie odejść, bez zadawania mi zbędnych pytań. Gdy ponownie jechałam metrem, poprawiłam kucyk, a następnie na głowę nałożyłam kaptur. Jeśli ktokolwiek widziałby gdzie idę, miałabym niezłe kłopoty. „Co ten idiota tu robi?" pomyślałam zirytowana, patrząc przez okno na przemijające krajobrazy. Cholera jasna, miałam jakieś dwie godziny do godziny Strażniczej. Nie mogłam włóczyć się dłużej. Miałabym poważne problemy. Rodziców nie bardzo interesowało o której wracałam do domu i tak rzadko ich spotykałam, prawie wcale. Znowu musiałam jechać godzinę, by spotkać się z Sebastianem. „Po jaką cholerę?" pomyślałam. Widziałam się z nim stosunkowo niedawno, więc niemożliwe, żeby tak szybko zeżarł te lizaki.
„Pewnie coś knuje" pomyślałam ponuro, wychodząc z metra. Rozejrzałam się. Żadnych potencjalnych świadków. Może dlatego, że mało osób lubiło mieszkać na obrzeżach, gdzie do centrum było jakaś godzina, może więcej. Włożyłam ręce do kieszeni i zaczęłam iść przed siebie, nucąc coś pod nosem.
W końcu dostrzegłam tarczę wbitą w chodnik. Dobrze wiedziałam, że była dosyć poluzowana, jednak inni zdawali się to ignorować. Kucnęłam obok tego, po czym wyjęłam nożyk z torby. Rozejrzałam się wokół, jednak nikogo nie zauważyłam.
- Głupota – prychnęłam, po czym swoim narzędziem próbowałam podważyć tarczę. Wkrótce mi się to udało. Uśmiechnęłam się szeroko i wrzuciłam nożyk z powrotem do torby. Ostrożnie włożyłam jedną nogę do środka, stawiając ją na szczeblu drabiny. Wkrótce zaczęłam schodzić, wcześniej kładąc od dołu tarczę na swoje miejsce. Wpadłam w objęcia ciemności, jednak to zignorowałam. Czerń nie przerażała mnie do tego stopnia, bym zaczęła panikować. Pomału schodziłam coraz niżej. Zawsze liczyłam stopnie, by wiedzieć gdzie jest ziemia. W końcu byłam na tyle nisko, by zeskoczyć. Jednak ktoś mi w tym przeszkodził. Poczułam dziwny uścisk w tali, przez co prawie się wydarłam, gdyby nie to, że ktoś zakrył moje usta. Zaczęłam się szarpać, myśląc, że w końcu mnie dorwano. Machałam nogami w górę i w dół, chcąc kopnąć napastnika, ale w jedyne co kopnęłam, to drabinkę. Mimowolnie syknęłam, nadal walcząc o swoją wolność. Jak się okazało, niedługo potem ją dostałam. Osoba puściła mnie na ziemie. Od razu wsunęłam rękę w torbę, by wyjąć nożyk, jednak napastnik zaświecił mi latarką prosto w oczy. Mina mi zrzedła.
- Pogięło cię idioto?! - warknęłam wściekła. Sebastian parsknął śmiechem.
- Chciałem pomóc ci zejść, to chyba miło z mojej strony?
- Dlatego zakryłeś mi usta?! - wrzasnęłam, ściskając nożyk. Spojrzał na niego, po czym uniósł brwi.
- Co ty, marchewki chciałaś tym obrać? - spytał z drwiną, ignorując moje pretensję. - Bo na pewno nie dałabyś rady mnie tym zaatakować. - Westchnęłam ciężko, wsadzając narzędzie do torby. - Jeśli to ma ci służyć do samoobrony to...
- Nie będę włóczyć się z pistoletem po Vitasie – mruknęłam. - Poza tym Elif chce, żebyśmy używali ich podczas Oczyszczeń... słono nas kosztuje zdobywanie ich. - Mój wzrok przeniósł się na niego. - Co tu robisz? W końcu z waszego podziemia do mojego Vitasa jest kawał drogi. Umówiliśmy się, że spotkamy się co dwa miesiące, nie?
- Potrzebujemy leków – odparł, opierając się wygodnie o ścianę. - Uznałem więc, że nie będę się ograniczać jeśli chodzi o lizaki. Chyba do jutra nasz radę mi załatwić? Wyjeżdżamy trzeciego, gdzieś o dziewiątej rano.
- Uzależnisz się – odparłam mrukliwym tonem. - Załatwię ci. Pamiętaj, że nadal wisisz mi przysługę. - Uśmiechnęłam się niewinnie. Sebastian wywrócił oczami.
CZYTASZ
361 sekund
Science Fiction| DRUGA CZĘŚĆ ,,361 ZASAD"! | 01.01.3001, godzina 12:55 Mija właśnie trzysta sześćdziesiąt lat od zakończenia trzeciej wojny światowej. Dokładnie w 2641 roku, Polska poszerzyła swoje granice do siedmiu milionów kilometrów kwadratowych i postawiła mu...