EUFEMIA
Otworzyłam powoli oczy, zaczynając przyzwyczajać je do nowego oświetlenia. Kompletnie nie wiedziałam, co się stało. Czułam potężny ból głowy, który był niemal do niewytrzymania. Chętnie wróciłabym do spania, jednak on mi na to nie pozwalał. Zaczęłam mamrotać pod nosem i chwyciłam się za głowę. Bardzo powoli podnosiłam się do pozycji pół-leżącej. Nie miałam pojęcia, gdzie się znajdowałam ani w jaki sposób tu dotarłam. I pewnie zignorowałabym to, gdyby nie fakt, że obok mnie leżała śpiąca osoba. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, zmarszczyłam delikatnie brwi i odsunęłam kołdrę z jej twarzy, by ją zidentyfikować.
- B-Bastian? – Prawie krzyknęłam, gdyby nie to, że byłam zbyt osłabiona. Jednak cichy głos i tak wystarczył, by szesnastolatek się obudził. Odwrócił głowę w moim kierunku i posłał mi niezadowolone spojrzenie. Po mrugnięciu kilkanaście razy pod rząd, jego oczy zrobiły się szersze.
- Dzień dobry, Eufemiś. Żyjesz?
- Co ty... co ja... – zaczęłam, jednak jęknęłam, czując skurcz w brzuchu. Chłopak niemal natychmiast podniósł się. Oglądnął mnie od dołu do góry, po czym sięgnął ręką do stoliczka, usadowionego obok jego łóżka. Wtem, jego dłoń znalazła się na moim wargach. Spojrzałam na niego zaskoczona i poczułam, jak przyciska mi coś owalnego.
- Zażyj to. Poczujesz się lepiej – mruknął. Pozwoliłam mu, by wpakował tabletkę do moich ust. Szybko ją połknęłam, chcąc jak najszybciej pozbyć się tego wstrętnego bólu.
- Co ja tu robię? – spytałam ospałym głosem. Bastian ziewnął.
- Rozmawialiśmy, a ty nagle zemdlałaś. Akurat Nauczyciel był w pobliżu i nas podwiózł. Nie pytaj czemu do mnie, bo ci nie powiem – wymamrotał.
- Rozmawialiśmy? Boże, nic nie pamiętam... – jęknęłam i walnęłam się pięścią w bok głowy. Chyba naprawdę mogłam jechać do OZ – przynajmniej byłabym zdalna do normalnego funkcjonowania. – Jadę... do domu. Pewnie metra już jeżdżą, więc... – odparłam i odrzuciłam kołdrę, chcąc wstać. Pech chciał, że z dwóch stron coś mnie blokowało (ściana i Bastian). Chłopak od razu złapał mnie za ramiona i siłą zmusił mnie, bym się położyła. Rzuciłam mu gniewne spojrzenie. – Puszczaj.
- Nie pojedziesz w takim stanie, idiotko – warknął, a ja prawie się skuliłam, słysząc ostry ton w jego głosie. Cholera, zawsze gdy tak do mnie przemawiał, czułam dreszcze, rozchodzące się po całym moim ciele. Szatyn najwidoczniej dostrzegł moje małe zdenerwowanie i uśmiechnął się złośliwie. – Serio? Nie miałaś skrupułów, by mnie pocałować, a boisz się leżeć obok mnie? Jesteś pewna, czy test na orientację mówił prawdę?
- T-to nie chodzi o ciebie! – warknęłam i zacisnęłam palce na jego rękach. – Chcę... do... domu... – powiedziałam osłabiona i poczułam zalewające mnie uczcie zmęczenia. Mimowolnie ziewnęłam. Chłopak wywrócił oczami.
Nagle opadł i położył głowę na moim ramieniu. Leżałam na plecach, więc jego ciężar wręcz przycisnął mnie do łóżka. Jego ręka powędrowała na moje drugie ramię, a wkrótce znalazła moją, którą trzymałam obok swojej głowy. Dłoń Bastiana gwałtownie dotknęła mojej, a ja poczułam jak zalewa mnie zimny pot. Wkrótce, niekontrolowanie, nasze palce splotły się.
- Zamknij się i śpij. Później mi opowiesz, co knujesz za plecami Oczyszczaczami – wymamrotał, a ja poczułam jego ciepły oddech na szyi. Całkowicie zignorowałam jego słowa i zamknęłam oczy, chcąc jak najszybciej zasnąć.
BENICJA
- Nie... dotykaj... mnie... – warknęłam rozwścieczona, zaciskając palce na rękojeści noża. Celowałam ostrzem w moją matkę, która tylko uniosła ręce. Na jej twarzy zawitał ten sam, znany mi dobrze, fałszywy uśmiech. Szybko wyjęłam z szafki sok oraz paczkę smażonych owoców morza.
CZYTASZ
361 sekund
Ficção Científica| DRUGA CZĘŚĆ ,,361 ZASAD"! | 01.01.3001, godzina 12:55 Mija właśnie trzysta sześćdziesiąt lat od zakończenia trzeciej wojny światowej. Dokładnie w 2641 roku, Polska poszerzyła swoje granice do siedmiu milionów kilometrów kwadratowych i postawiła mu...