— Itachi! Sasuke! — ryknął Fugaku, widząc swoich synów leżących razem w łóżku.
Pierwszy zerwał się młodszy, jednak niemal od razu z powrotem opadł na poduszki, sycząc przy tym z bólu. Czuł słabość każdego mięśnia w ciele. Pamiętał, co się działo. Pamiętał zbyt dobrze wszystko, swoją głupotę, troskę Itachiego i to, jak poprosił go, by z nim został. Długowłosy usłuchał, no i teraz przyszło im się mierzyć z konsekwencjami tego lekkomyślnego zachowania. Niedowład i ból kończyn pewnie spowodowane były tą dziwną miksturą, którą rzekomo wypił.
Fugaku jednak opacznie zrozumiał jego bolesne przypadłości, zapowietrzył się, a jego już wyblakłe oczy rozszerzyły się w szoku.
— Macie się w tej chwili wytłumaczyć. — Był niesamowicie blady. — Albo lepiej nawet nic nie mówcie...
Co prawda, podejrzewał swych synów o zakazaną relację, ale mieć wątpliwości, a zobaczyć to na żywo, to dwie różne rzeczy. Tyle lat wychowywał ich na porządnych shinobi, dawał przykład wraz z Mikoto, a oni odstawiali taką szopkę. Nawet nie wiedział, czy jest bardziej wściekły, zdruzgotany czy rozczarowany.
Był już w wieku, gdzie bardziej żył dla dzieci i klanu niż dla siebie. Chciał oddać Itachiemu pod opiekę cały ród, tymczasem ten okazał się nieodpowiedzialnym smarkaczem.
Oczy ojca i starszego z synów spotkały się. Obydwie pary czerni tak bardzo zmęczone i przepełnione goryczą.
— Nie waż się więcej nazywać moim synem! Dla mnie już nie istniejesz... — Słowa zawisły w powietrzu niby groźna, radioaktywna substancja. A potem wniknęły we wszystkich, którzy znajdowali się w pokoju i zatruły ich serca.
Nigdy. Przenigdy. Za nic dziecko nie powinno usłyszeć takich słów od dawcy życia.
Fugaku trzasnął drzwiami, a bracia milczeli. Słyszeli jeszcze wiązankę przekleństw, podniesione głosy rodziców i trzask następnych, tym razem frontowych drzwi. Po chwili w progu stanęła Mikoto. Przymknęła zrezygnowana oczy i spuściła głowę. Przyłożyła przeźroczystą dłoń do czoła i wzięła kilka głębokich oddechów, jakby zbierała siłę.
— To nie tak mamo... — spróbował długowłosy, a jego głos się łamał — Sasuke miał koszmar i... — łgał, a fakt, że obaj byli bez koszulek, obniżał jego wiarygodność do zera.
— Daruj sobie Itachi! — przerwała mu. — Macie to skończyć, natychmiast!
Długowłosy zbyt dobrze wiedział, co musi zrobić.
— Sasuke — zwrócił się do brata i mocno go do siebie przytulił. — Muszę na trochę odejść — mówiąc to, czuł ucisk, jakby coś chwytało go za serce i chciało je wyrwać.
— Nie musisz, to moja wina! Powiem rodzicom, że to moja wina i nie będziesz musiał odchodzić! — Sasuke z całej siły odwzajemnił gest.
Itachi tylko uśmiechnął się pobłażliwie, nawet nie polemizował, miał mało czasu, a tak dużo do wyjaśnienia.
CZYTASZ
Piętno Rodu [ItaSasu]
FanfictionBracia Uchiha zawsze byli wyjątkowi, łączyło ich przeznaczenie. A co, gdyby sytuacja była inna? Gdyby Itachi nie został zmuszony do zaszlachtowania własnego klanu? Czy Sasuke i tak znalazłby powód, by go nienawidzić, czy może ich relacja przeistoczy...