Sasuke wrócił nad ranem do rodzinnej posiadłości, stanął przed oknem prowadzącym do własnego pokoju i delikatnie pchnął futrynę. Obluzowane zamknięcie puściło niemal od razu. Specjalnie ustawił je tak, by jedynie wyglądało na zamknięte. Rozejrzał się wokoło, przerzucił nogi przez framugę, oba parapety i po chwili stał już pewnie na dębowych, nieprzyjemnie skrzypiących deskach. Przeciągnął się, strzykając zaplecionymi w górze palcami obu rąk. Przejechał dłonią po zmęczonej twarzy i złapał za pasek wpleciony w szlufki spodni, mając zamiar wyswobodzić się z niewygodnych i zbędnych ubrań przed snem. Coś jednak go tknęło. Intuicja ninja podpowiedziała mu, że w pomieszczeniu ukrywa się ktoś niepożądany. Natychmiast aktywował sharingana i stanął w pozycji bojowej.
— Nie kłopocz się tak, to tylko ja — mruknął Itachi, wyłaniając się z cienia. Niespiesznie podszedł do brata, zamknął go w żelaznym uścisku i błądząc chwilę nosem w gęstej czuprynie, zdecydował się ucałować czubek jego głowy. Nie zrobił tego jednak z czułością, lecz niezwykle mechanicznie, jakby chciał ironią tego gestu zakomunikować, że zna odpowiedź na pytanie, które miało paść zaraz z jego ust.
— Gdzie byłeś?
Sasuke milczał. Stał drętwo jak kłoda, dezaktywował Kekkei genkai i za nic nie chciał spojrzeć bratu w oczy.
— Odprowadziłem Izumi i przyszedłem tutaj, ale ciebie nie było... — wymownie zawiesił głos.
— Cóż... — mruknął Sasuke. Jak inaczej miałby odpowiedzieć na ten znamienicie ukryty wyrzut, tkwiący w zgorzkniałej barwie jego głosu?
Itachi odsunął się, złapał obiema rękami za bluzę na klatce piersiowej brata i szarpnął za nią, czym wymusił, by spojrzenie Sasu utkwiło w jego własnym, beznamiętnym obliczu. Plan zakończył sukcesem. Krótkowłosy patrzył tępym wzrokiem w oczekiwaniu na jakieś słowa, ale nie doczekał się ich. Zamiast werbalnego komunikatu otrzymał chłodne spojrzenie i podetknięcie mu pod twarz włosa zgarniętego szybkim, niezbyt delikatnym ruchem z jego bluzy.
Krótkiego, koloru jasnych, zbożowych kłosów i przywodzący na myśl tylko jedną osobę.
Itachi jeszcze chwilę trzymał go przed obliczem Sasuke, a potem nie odezwawszy się ani słowem, wyszedł z pokoju, nawet nie trzaskając drzwiami i nie demonstrując w żaden dodatkowy sposób swojego niezadowolenia.
Młodszy Uchiha chciał go dogonić, powiedzieć, że to nie tak, jak myśli; ale nawet w jego głowie owe słowa wydawały się zbyt banalne i żałosne. Zacisnął pięści i uderzył jedną z nich w ścianę bez użycia czakry. Zabolała.
— Kurwa mać! — zaklął, zły na siebie i wszystko wokół.
Nie zrobił przecież nic złego, a nawet jeśli, to co z tego? Był Uchihą do cholery, nie obowiązywały go kanoniczne ramy prawidłowości, przynajmniej w jego mniemaniu. Nie miał więc powodu, by czuć się zawstydzony, czy nie daj bogowie, winny. Dlaczego więc odczuwał tak ogromną potrzebę, żeby wytłumaczyć się Itachiemu?
CZYTASZ
Piętno Rodu [ItaSasu]
FanficBracia Uchiha zawsze byli wyjątkowi, łączyło ich przeznaczenie. A co, gdyby sytuacja była inna? Gdyby Itachi nie został zmuszony do zaszlachtowania własnego klanu? Czy Sasuke i tak znalazłby powód, by go nienawidzić, czy może ich relacja przeistoczy...