31. Wszystko można stracić, poczynając od wstydu.

341 28 35
                                    

Sasuke wrócił nad ranem do rodzinnej posiadłości, stanął przed oknem prowadzącym do własnego pokoju i delikatnie pchnął futrynę. Obluzowane zamknięcie puściło niemal od razu. Specjalnie ustawił je tak, by jedynie wyglądało na zamknięte. Rozejrzał się wokoło, przerzucił nogi przez framugę, oba parapety i po chwili stał już pewnie na dębowych, nieprzyjemnie skrzypiących deskach. Przeciągnął się, strzykając zaplecionymi w górze palcami obu rąk. Przejechał dłonią po zmęczonej twarzy i złapał za pasek wpleciony w szlufki spodni, mając zamiar wyswobodzić się z niewygodnych i zbędnych ubrań przed snem. Coś jednak go tknęło. Intuicja ninja podpowiedziała mu, że w pomieszczeniu ukrywa się ktoś niepożądany. Natychmiast aktywował sharingana i stanął w pozycji bojowej.

— Nie kłopocz się tak, to tylko ja — mruknął Itachi, wyłaniając się z cienia. Niespiesznie podszedł do brata, zamknął go w żelaznym uścisku i błądząc chwilę nosem w gęstej czuprynie, zdecydował się ucałować czubek jego głowy. Nie zrobił tego jednak z czułością, lecz niezwykle mechanicznie, jakby chciał ironią tego gestu zakomunikować, że zna odpowiedź na pytanie, które miało paść zaraz z jego ust.

— Gdzie byłeś?

Sasuke milczał. Stał drętwo jak kłoda, dezaktywował Kekkei genkai i za nic nie chciał spojrzeć bratu w oczy.

— Odprowadziłem Izumi i przyszedłem tutaj, ale ciebie nie było... — wymownie zawiesił głos.

— Cóż... — mruknął Sasuke. Jak inaczej miałby odpowiedzieć na ten znamienicie ukryty wyrzut, tkwiący w zgorzkniałej barwie jego głosu?

Itachi odsunął się, złapał obiema rękami za bluzę na klatce piersiowej brata i szarpnął za nią, czym wymusił, by spojrzenie Sasu utkwiło w jego własnym, beznamiętnym obliczu. Plan zakończył sukcesem. Krótkowłosy patrzył tępym wzrokiem w oczekiwaniu na jakieś słowa, ale nie doczekał się ich. Zamiast werbalnego komunikatu otrzymał chłodne spojrzenie i podetknięcie mu pod twarz włosa zgarniętego szybkim, niezbyt delikatnym ruchem z jego bluzy.

Krótkiego, koloru jasnych, zbożowych kłosów i przywodzący na myśl tylko jedną osobę.

Itachi jeszcze chwilę trzymał go przed obliczem Sasuke, a potem nie odezwawszy się ani słowem, wyszedł z pokoju, nawet nie trzaskając drzwiami i nie demonstrując w żaden dodatkowy sposób swojego niezadowolenia.

Młodszy Uchiha chciał go dogonić, powiedzieć, że to nie tak, jak myśli; ale nawet w jego głowie owe słowa wydawały się zbyt banalne i żałosne. Zacisnął pięści i uderzył jedną z nich w ścianę bez użycia czakry. Zabolała.

— Kurwa mać! — zaklął, zły na siebie i wszystko wokół.

Nie zrobił przecież nic złego, a nawet jeśli, to co z tego? Był Uchihą do cholery, nie obowiązywały go kanoniczne ramy prawidłowości, przynajmniej w jego mniemaniu. Nie miał więc powodu, by czuć się zawstydzony, czy nie daj bogowie, winny. Dlaczego więc odczuwał tak ogromną potrzebę, żeby wytłumaczyć się Itachiemu?

 Dlaczego więc odczuwał tak ogromną potrzebę, żeby wytłumaczyć się Itachiemu?

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Piętno Rodu [ItaSasu]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz