— Kogóż ja widzę? Następcę Uchihów, przybywającego do mnie z zaświatów? — zaśmiał się ironicznie Kakashi, ujrzawszy przyjaciela. To w końcu on na prośbę długowłosego opatentował intrygę, która sugerowała śmierć starszego dziedzica.
— We własnej osobie — odrzekł brunet, z manierą czyniąc teatralny ukłon.
— Jak udała się wizyta? Spotkałeś jakieś anielice?
Itachi prychnął tak mocno, że zadławił się śliną. Zgiął się wpół i uderzając pięścią w klatkę piersiową, usiłował odkrztusić wydzielinę uniemożliwiającą mu oddychanie.
— Anielice... — wychrypiał rozbawiony z załzawionymi oczami, kiedy wreszcie udało mu się opanować sytuację. — Mógłbym o to samo spytać ciebie — odbił piłeczkę, usiłując wyrzucić z głowy wdzierające się wspomnienie Noemi. — Poza tym, przecież dobrze wiesz, że z miejsca śmierci od razu zostałbym potępiony.
— Nic straconego. Diablice ponoć się bardziej interesujące. — Kakashi zaśmiewał się w najlepsze z reakcji przyjaciela.
— Takich nie brak nawet na ziemi. A jednak nadal jesteś sam — wytknął niezwykle brutalnie czarnowłosy.
— Jestem z tobą. — Posłał mu niewinny, lekko głupkowaty uśmiech.
Itachi popatrzył na przyjaciela z ni to z rozbawieniem, ni zażenowaniem.
— Czasem spotykam Gaia... — dodał białowłosy, komentując nietęgi wyraz twarzy Uchihy.
— Zaczynam dostrzegać źródło twojego problemu. — Głęboki głos brzmiał jak wszystkowiedząca wyrocznia, usiłująca zachować powagę i nie wyśmiać pretendenta, który postanowił zwierzyć się jej z życiowego problemu, takiego pokroju jak to, czy zjeść pączka z bitą śmietaną, czy może z marmoladą.
— Nie pierdol. Też jesteś sam.
— Mam Izumi.
Białowłosy spojrzał na towarzysza, jakby chciał zaoponować, albo chociaż wyczytać z jego twarzy czy nie ironizuje. Nie wydawało mu się bowiem, żeby Ita kiedykolwiek darzył Izumi mocniejszym uczuciem niż szacunek i sympatia. Ostatecznie postanowił jednak nie drążyć tego, niewątpliwie trudnego tematu, jako jednego z pierwszych po tak długiej rozłące.
Skrzętnie usiłował więc zmienić wątek.
— Pewnie jesteś ciekawy, jak dokonałem tego przekrętu? — zapytał, mając na myśli sfingowanie śmierci.
— Ani trochę. — Ita bezradnie rozłożył ręce. — Wyobrażanie sobie okoliczności własnej śmierci, pogrzebu, grobu... Jakoś nie mam na to ochoty, no i mamy inną, ważną kwestię do obgadania.
Błysk przeciął powietrze między nimi, przerywając dialog. Aż dziw bierze, że burza tak długo się wstrzymywała.
— O cholera! Właź do środka, zbiera się na ulewę.
Nim Uchiha wygodnie się rozsiadł, Kakashi zdążył już postawić na stoliku szklanki i dwie butelki sake.
— Ludzka natura się nie zmienia. Od zawsze załatwianie spraw przy alkoholu szło nam znacznie lepiej niż bez niego — wyjaśnił Hatake, wyłapawszy rozbawione spojrzenie Ity.
— Nie da się nie zgodzić — przytaknął ten.
Syn Białego Kła Konohy usiadł naprzeciw przyjaciela i napełnił naczynia aż po brzegi. Od razu wypili po dwie porcje, żeby było do pary i nalali kolejne.
Uchiha popatrzył na szklaneczki i ilość sake dość sceptycznie, wszak po niemal czterech latach przerwy nie posiadał absolutnie żadnej kondycji, ani odporności alkoholowej. Te znikome procenty, jakie wypił z Sasuke poprzedniego wieczoru na rozgrzanie, w żadnym stopniu nie umywały się do chlania z Kakashim.
CZYTASZ
Piętno Rodu [ItaSasu]
FanfictionBracia Uchiha zawsze byli wyjątkowi, łączyło ich przeznaczenie. A co, gdyby sytuacja była inna? Gdyby Itachi nie został zmuszony do zaszlachtowania własnego klanu? Czy Sasuke i tak znalazłby powód, by go nienawidzić, czy może ich relacja przeistoczy...