Rok 5 - Rozdział 28

1.1K 62 12
                                    

Rose zawsze wiedziała, że życie lubiło robić sobie z niej żarty. Jako córka Minister Magii i jednocześnie jednej z najważniejszych bohaterek wojennych większość ludzi postrzegała ją właśnie przez pryzmat matki. Nauczyciele od jej pierwszego dnia porównywali ją do Hermiony. Wszyscy oczekiwali od niej, bycia wzorową uczennicą. Jednak nawet w połowie nie była tak idealna, jak jej rodzicielka. Z charakteru i zachowania bardziej przypominała swojego chrzestnego Harry'ego Pottera.

Kolejny raz miała przekonać się, że nie jest Hermioną. Odbywała się właśnie lekcja numerologii z profesor Septimą Vector. Rose nie lubiła tego przedmiotu, ale zmuszona była go kontynuować. Jak zawsze na tych zajęciach usiadła sama w ostatniej ławce. Jednym z minusów uczęszczania na te lekcje, była obecność sióstr Davies.

— Na dzisiejszej lekcji obliczymy liczbę celu życia — przemówiła Vector, od razu po rozpoczęciu zajęć — Napiszcie na pergaminach swoje imię i nazwisko, a pod tym liczby związane z daną literą. Macie je zapisane w podręczniku na stronie pięćdziesiątej czwartej — Rose zrobiła to, co kazała. Nie widziała w tym żadnego sensu. Dla niej to było to po prostu bardziej złożone wróżbiarstwo. — Dobrze. Rose, co ci wyszło?- dziewczyna popatrzyła na swój pergamin.

— Wyszła mi trójka.

— Ach trójka to kompletność, całkowitość. Jesteś artystyczną duszą, towarzyską, ale także roztargnioną i powierzchowną — panna Weasley wiedziała, co się szykuje. —  Niby podobna, a jednak taka inna niż twoja matka. Och tak Hermiona to istna dziewiątka. Poświęcona służbie i pomocy innym, wiecznie natchniona i umiejąca pracować bez przerwy — Vector uśmiechnęła się czule na wspomnienie ulubionej uczennicy, a Rose wyraźnie się skrzywiła. — Powinnaś brać z niej przykład. Taka mama to istny skarb.

— Skarb — wyszeptała wściekle ruda.

Do końca lekcji rozmyślała o tych słowach. Dopiero gdy usłyszała dzwon, informujący o końcu zajęć, wstała z miejsca i wyszła. Tak... jej matkę kochali wszyscy. Pomocna, wyrozumiała, poświęca się dla dobra wszystkich. Szkoda, że nigdy nie potrafiła być taka dla własnych dzieci. Rose szła przez korytarz, gdy przed nią pojawiły się dwie znienawidzone Ślizgonki.

— Co, Weasley, idziesz do biblioteki, wziąć przykład z idealnej mamusi? — Julia z pogardą przemierzyła rudą wzrokiem.

— Wam, by z pewnością nie zaszkodziło, przeczytać jakąś książkę. Chociaż wątpię, czy jest jeszcze dla was ratunek — chciała je wyminąć, ale poczuła wbijające się w jej nadgarstek paznokcie.

— Nie podskakuj, Wiewióro — wysyczała Samatha, zbliżając swoją twarz do jej ucha. — Bo srogo tego pożałujesz — Rose wyszarpała rękę z jej uścisku.

— Spieprzajcie ode mnie — odwróciła się od nich i odeszła w stronę schodów.

Słyszała za sobą ich śmiechy, ale nie patrzyła w ich stronę. Poszła w stronę wyjścia, kierującego na dziedziniec. Mimo chłodu usiadła na jednej z najbardziej ukrytych ławek. Zaczęła myśleć i nawet nie zauważyła, kiedy na jej policzku pojawiła się pierwsza łza, a po niej następne i następne.

***

Zima od zawsze była jego ulubioną porą roku. Uwielbiał, gdy zimny wiatr okalał jego zaróżowione od mrozu policzki. Od razu po skończonych zajęciach, przebrał się w ciepłe ubrania i wyszedł na dziedziniec. Skierował się w stronę jednej z ławek. Jak się okazało, była już zajęta. Scorpius rozpoznając drobną postać, szybko pognał w jej stronę.

Nowe Pokolenie Hogwartu cz.1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz