19

192 25 21
                                    

Dali siedziała skrzyżnie, w swoim mieszkaniu, na podłodze. Przy Maisy czuwała teraz Carolyn. Choć dziewczynka spała, kobieta czytała jej Orleańskie legendy. Za to, Dali już przestała czytać zdania, które widniały na kartce. Cały kod genetyczny wrył się w jej umysł, jak słowa mantry. Nie było żadnych wątpliwości. Julian miał już dawno wyizolowany kod DNA Arcanosa, a dziś tylko zajął się materiałem genetycznym Dali i Maisy. Dzięki temu, że opracował błyskawiczną metodę badania DNA i RNA, nie musiała czekać długo w niepewności. Ale pewność wcale nie była lepsza.
Gdy myślała o tym wcześniej, nie podejrzewała, że ta świadomość będzie, aż tak straszna i przytłaczająca. Była. Dali zmieła kartkę w dłoni i z głośnym płaczem przytuliła się do miękkiego dywanu, który wybrał dla niej Catalin. Kiedy tylko o nim pomyślała, usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Wiedziała,że to on.

- Dali? - w jednej chwili klęczał przy niej i trzymał ją w objęciach. - Kochanie, co się stało?

Pozwoliła sobie na jeszcze kilka chwil w jego bezpiecznych ramionach, a potem całą siłą woli odsuneła się od niego. W milczeniu podała mu kulkę papieru.

- Przeczytaj - mruknęła cicho, przeczesując dłonią krótkie włosy.

Catalin rozprostował kartkę i przebiegł po niej wzrokiem. Prawda była bolesna, jeśli ktoś wiedział, kim jest Arcanos.

- Przykro mi, kochanie - odłożył wynik i chciał ją przygarnąć z powrotem, ale się wyrwała.
- Nie wiedziałam - powiedziała wstając i podchodząc do okna.
- Wiem przecież - usłyszała pewny siebie głos mężczyzny. Wiedziała, że będzie chciał podejść i odwróciła się, zatrzymując go gestem ręki.
- To nie zmienia faktu, że... - pociągnęła głosem, w którym wyczuwał głęboki smutek i urwała.

- Dobrze to ujęłaś, to niczego nie zmienia - czuł, do czego prowadzi z jej strony ta rozmowa i wiedział, że musi obalić jej argumenty i kontratakować - Maisy to cudowna dziewczynka, mądra, dobra i niewinna. Dzięki Tobie. To nie geny wpłynęły na to, że jest taka, tylko Ty. To Ty, potrafiłaś sprawić, że choć wychowywała się w takim okropnym miejscu, jakim był obóz, nie utraciła swojej niewinności. Nadal pozostała dzieckiem, które pomimo tego co przeżyło, jest ufne, otwarte i radosne. Geny tego nie zmienią - zrobił krok w jej stronę.
- Nie wiesz, jaka będzie gdy dorośnie - wyszeptała chowając twarz w dłoniach.
- Ależ wiem. Wystarczy spojrzeć na Carolyn i Tomiłę. Arcanos, to też ich ojciec.

Podniosła na niego załzawione oczy. Widać było, że poruszyło ją najbardziej ostatnie zdanie,
ale po chwili się odezwała.
- Nie chodzi tylko o Maisy. Ja...

Catalin złapał ją za ramię.
- Nie ma już "ja", teraz jesteśmy "my". Nie jesteś sama. Masz mnie, masz nas - pochylił głowę by pocałować miękkie usta Dali, za którymi stęsknił się przez te kilka godzin zamieszania w kwaterze. Postanowił włożyć w ten pocałunek całe swoje uczucie do tej kobiety, by nigdy nie wątpiła, w to, kim się dla niego stała. Kobiety, która choć tyle przeszła, nadal nie dała się zgasić, nie złamała swojego hartu ducha. Gdy przymknął powieki, poczuł nagły ruch powietrza. Otworzył oczy, ale nie było przed nim Dali. Odwrócił się od okna i zobaczył ją stojącą przy otwartych drzwiach.

- Cati... To się nie uda.. - był pewien, że mówi wbrew sobie, bo kiwała głową na boki.
- Kochanie, uda się.
Łzy połynęły po jej policzkach, ale stała twardo przy otwartych drzwiach.
- Nie, Cati. Nie zasługuję na Ciebie.
- Kocham cię... - wreszcie przykuł jej uwagę - kocham ciebie i Maisy. Zobacz - schylił się po kartkę z wynikami i podarł ją w drobny mak - to nic nie znaczy, tego już nie ma.
- Przeciwnie. Nie zrozumiesz tego. - otworzyła szerzej drzwi.
- Zrozumiem jeśli mi pozwolisz.

Podbiegł i chwycił ją za ręce.
- Carolyn jest z Maisy, usiądźmy, opowiesz mi wszystko, a ja cię wysłucham. Jestem Twoim partnerem.
- Nie jesteś. Wyjdź.
- Dali, nie mówisz poważnie. Dopiero zamieszkaliśmy razem, chciałaś tego - słyszała rozpacz w jego głosie, ale wiedziała, że nie może temu ulec. Wiedziała jak go przekonać.

Sięgnęła głęboko do swojej duszy i przypomniała sobie najgorsze chwile z obozu. Ale to ten raz z Arcanosem był najgłębiej skrywany. Arcanos był obleśny, brutalny, a jego ubranie cuchnęło, przesiąkniętą krwią, miejscami obklejone resztkami ludzkiego ciała. Przypomniała sobie jak...

- Ale już nie chcę! - krzyknęła broniąc się przed tęsknotą za Catalinem, która już rozrywała jej serce.
- Nie wierzę ci - rzucił patrząc jej głęboko w oczy, ale zobaczył w nich odrazę i nienawiść. Zniknęły wszystkie dobre iskierki, które zawsze dostrzegał w jej oczach. Nie wyrażały już szczęścia i radości, które emanowały z niej, gdy spędzali razem czas. W pierwszej chwili pomyślał,że to niemożliwe, ale potem usłyszał beznamiętnie wypowiedziane dwa słowa:

- To uwierz.

Wyszedł powoli nie oglądając się za siebie. Trzask zamykanych drzwi kazał mu się zatrzymać. Czekał jeszcze chwilę licząc, wbrew temu, co ujrzał w jej oczach, że usłyszy płacz, który będzie dowodem na to, że skłamała. Ale choć wytężył słuch najmocniej jak potrafił, zza zamkniętych drzwi nie dobiegł go żaden dźwięk. 

Mariad wiedział, że został wprowadzony w śpiączkę i wiedział, że to wina Kathatuki. Gdyby nie zjawiła się na czas, było by już po wszystkim. Ale nie. Wścibska baba musiała wsadzić swoje trzy grosze i uratować go. Chciał się
wykrwawić, chciał umrzeć. A teraz? Mógł co prawda, sam się wybudzić, ale i tak by przecież nie uciekł. Zamiast nogi miał ten pieprzony kikut. Słyszał jak mówili o protezie, którą mu założą za kilka miesięcy. Może nawet, dałby radę siłą Vi przyspieszyć gojenie, wtedy szybciej opuściłby kwaterę i zrealizował swoje postanowienie. Ale to i tak potrwa za długo. Co jeśli mrok ogarnie go, gdy będzie unieruchomiony? Przeniknie każdą cząstkę jego ciała? Zagości w sercu, umyśle i duszy? Co jeśli wtedy skrzywdzi kogoś z bliskich mu osób? Braci, kobiety, Carolyn czy Maisy? Nigdy na to nie pozwoli. Stwierdził, że śpiączka, to w tej sytuacji najlepsze wyjście. Będzie zdrowiał, odpoczywał, gromadził siły i myślał. Aż w końcu wymyśli, jak skierować moc  ku swojemu wnętrzu i skończy to co zaczął na bagnach Luzijany. I jakaś natchniona chęcią ratowania świata panienka, napewno mu już w tym nie przeszkodzi.

Jego rozmyślania przerwał irytujący kobiecy głos. Nie znosił go. Wcześniej nic nie miał do Kathy, ale odkąd go uratowała, stanęła po przeciwnej stronie. Usłyszał, że siada obok i mówi. Mówi i mówi. Opowiedziała mu o operacji, o tym co Julian zamierzał dalej w związku z jego kikutem. Potem opowiedziała o Maisy, o tym, że zachorowała i jeszcze nie wiadomo z jakiego powodu. Opowiedziała o dziewczynie, niejakiej Lou, która popołudniu pojawiła się przed bramą i zawładneła sercem Lonuca. A potem gdy myślał, że już będzie miał spokój, usłyszał szelest kartek.

- Nie wiem, czy czytałeś kiedyś Ruchome święto Hemingway'a - zaczęła znowu gadać  - jeśli tak to sobie przypomnisz, a jeśli nie to spędzimy miło czas.

Mariad odetchnął z ulgą, lepsze to niż jej wywody. Gdy Kathatuka zaczęła czytać, Mariad zrozumiał, jak bardzo się pomylił.

- Ruchome święto, Ernest Hemingway.  " Przedmowa. Z przyczyn wystarczających dla autora wiele miejsc, ludzi, obserwacji i wrażeń zostało pominiętych w tej książce" , dziwne, prawda? Po co on to pisze? Od razu człowiek robi się ciekawy, co autor pominął, no nie? Dobra, czytam dalej " Niektóre z nich były tajemnicą, a inne znane każdemu i każdy już o nich pisał, i bez wątpienia będzie pisał jeszcze" . Ma, rozumiesz coś z tego? Może Hemigway to nie był dobry pomysł na wieczorną lekturę? Jak uważasz? Może sięgnąć do klasyki? Mam u siebie Sen nocy letniej Szekspira...

Ma? Boże, co to za paskudne zdrobnienieni mojego imienia - pomyślał Mariad - jak tak będzie codziennie, to chyba wybudzę się wcześniej...i ją uduszę.

Inteligentna krewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz