21

81 17 28
                                    

Lonuc wysadził Lou pod jej kamienicą, nie zdobył się na żaden romantyczny gest, ale obiecał dziewczynie, że wróci jak najszybciej się da i z piskiem opon zakręcił z powrotem do kwatery.  Gdy tylko usłyszał od Nadiana co się stało z jego bratem, krew odpłyneła mu z twarzy. Nie mógł w to uwierzyć, inna sprawa, że też nie chciał. Lou patrząc na niego od razu wyczuła, że coś się stało. Gdy zapytała, odpowiedział krótko, że brat się bardzo źle czuje. Bo co niby miał jej powiedzieć? Przecież nie wiedziała kim są. Jeszcze nie.

Oczywiście miała poczucie dzięki temu kim byli jej przodkowie i po tym jak Maisy przyciągnęła ją do kwatery, że to co się dziś wydarzyło, nie jest normalne. Kwatera też nie była zwyczajna, tym bardziej, że nie mogła się nie zastanawiać, czemu nigdy o niej nie słyszała. A mężczyźni? I te kobiety? Kojarzyli jej się z pradawnym zakonem, choć ani po ubiorze, ani po wyposażeniu gabinetu Juliana, nie mogła tego skojarzyć, wręcz przeciwnie. Gdy swoim bystrym okiem zlustrowała komputer, wiedziała, że muszą mieć dostęp do zaawansowanej technologii. Przez myśl przeszła jej jeszcze agencja rządową, jednak gdy patrzyła w oczy Nadiana, dostrzegła w nich jakąś starodawną mądrość.  Zresztą oni wszyscy emanowali dziwną siłą, co odczuwała na całym ciele. Jednak najbardziej zaskoczyła ją reakcja jej ciała na Lonuca. I nie chodzi tu o to, że gdy go zobaczyła, aż się nim zachłysneła. Gęsia skórka też nie była niczym nowym, bo odczuwała ją bardzo często, nawet kilkanaście razy dziennie, co wiązała z dziedzictwem które w sobie nosiła. A gdy przebywała na cmentarzu to już wszystkie jej włoski stawały dęba. Ale dziś...

Gdy go zobaczyła przed bramą, poczuła jakby jej serce dopiero wtedy obudziło się do życia. I choć zemdlała od razu, gdy się ockneła w budynku, jej krew krążyła wyczuwalnie w jej ciele. Tak jakby nigdy wcześniej nie zdawała sobie sprawy, z tego, że w jej organiźmie toczą się życiowe procesy. Bo i kto się nad tym zastanawia na codzień? Bezwarunkowe odruchy takie jak mruganie, oddychanie czy krążenie krwi, dzieją się tak o, po prostu. Ale dziś poczuła dokładnie, jak jej krew przemierza jej naczynia krwionośne, milimetr po milimetrze, jakby czegoś szukała. Albo kogoś? Otwierając kluczem drzwi potrząsnęła głową by odgonić męczące ją myśli. Po wędrówce, jaką zafundowała jej ta "mała", miała naprawdę dość. Zerkneła na komórkę leżąca na szafce w przedpokoju. Musi jakoś pamiętać by ją zabierać ze sobą, ale nie miała takiego nawyku. Nie siedziała w telefonie z nosem jak większość znajomych na studiach. Nie potrzebowała tego. Miała kota, wyczuwała towarzystwo duchów Nowego Orleanu i to jej wystarczało. Do dziś. Teraz gdy już poznała zapach Lonuca i poczuła jego dotyk, gdy splótł z jej palcami swoje, odczuwała dziwną pustkę w duszy gdy odjechał i była pewna jak nigdy wcześniej, że nie tu jest jej miejsce, tylko przy nim.

- Kicia?
Zawołała zwierzaka.  Czarna kotka, która mieszkała z nią od pół roku, przeciągając się przystanęła  obrażona w przedpokoju, patrząc na Lou znacząco.
- Oj nie patrz tak, nie planowałam być tyle godzin poza domem. Nie uwierzysz co się stało jak Ci opowiem - mruknęła do kotki - ale najpierw prysznic.
Kotka prychneła ironicznie,  ale Lou była pewna, że i tak zaraz pójdzie za nią do łazienki.

Gdy Lonuc wrócił uderzyła go od progu grobowa cisza. Sary nie było przy komputerach, ale przez okno na wprost, widział na dworze w oddali Kathę, która skulona tulila do siebie Stubborna. Ruszył w stronę siłowni. Na korytarzach panował spokój, a mijając po drodze kilka pokoi, widział otwarte drzwi, jakby ktoś wybiegał w pośpiechu. Nadian prosił, by przyszedł najpierw do sali narad, ale chciał zobaczyć co się tam wydarzyło. Zastał otwarte drzwi, a do jego uszu dochodziły ciche zdławione głosy. Należały do Tomi, Nikolaja i Gregorego. Sprzątali rozsypany piach, który był przesiąknięty krwią, myli podłogę, a kilka metrów dalej leżało ciało Luke.

Tomi podniosła na niego lazurowe oczy, w których odnalazł współczucie. Nic to nie dało. Catalin był jego rodzonym bratem, dlatego czuł się winny. Nic wcześniej nie zauważył, a przecież wiedział, że mrok istnieje i żyje tuż pod ich skórą, że czeka na moment, gdy światło zgaśnie, by przejąć władzę nad ich ciałem, sercem i duszą.
Wycofał się i biegiem ruszył do sali narad.

Catalin siedział oparty plecami o ścianę z nogami podkurczonymi i z czołem na kolanach. Nie mogł nikomu spojrzeć w oczy. Nie mógł znieść nawet samego siebie. Zabił Luka i tego sobie nigdy nie wybaczy. Ale przerażenie, widoczne w oczach Dali odebrało mu nadzieję. Nie było już dla niego przyszłości. I nie chodziło mu tylko o Mrok, o którym nikomu nie wspomniał, a który już od dawna szeptał do niego, by pozwolił mu wypłynąć na wierzch. Chodziło o kobietę, którą pokochał, a która jeśli nawet kilka godzin temu zostawiła go wbrew swojej woli, to  po tym co zrobił dziś, na pewno nie mogła go już kochać. Nie mogła mu ufać, bo on już sam sobie nie ufał. 

Gdy Lonuc wpadł do pomieszczenia, Constatntin siedział obok Catalina w milczeniu, a Nadian chodził po pokoju w kółko. Aleksiej z twarzą jakby przejechał po nim czołg, leżał na wypoczynku, a Sara opatrywała jego rany.

- Bracie? - Lonuc dopadł do Constatntina i Catalina i mocno objął ramionami tego ostatniego.
- Nie! - Krzyknął Catalin i poderwał się na nogi - Lonuc, nie dotykaj mnie.
- Cati... Nic mi nie zrobisz, jestem Twoim bratem, spójrz na mnie! - Warknął kładąc swoje dłonie na twarz brata i mocno go przytrzymując skierował jego oczy  ku swoim. I wtedy to zobaczył. W jego oczach. Mrok. Straszny, zimny, zły, obezwładniający, przejmujący kontrolę nad jego bratem.

- To ty, spójrz na Aleksieja, idź do siłowni i spójrz na ciało Luca. - Rzucił zimno i strząsnął dłonie brata ze swojej twarzy - nadal twierdzisz, że nic Ci nie zrobię? Wam?

Szarpnął się do tyłu i odsunął w najdalszy kąt.

Nadian patrzył z bólem w oczach na swoich wojowników. Winił się za to, bo nic nie zauważył. Skupił się na swojej kobiecie, dziecku, córce, wnuczce. Nie zarejestrował pierwszych objawów Mroku u Catalina, zbyt skupiony na sobie i swoich sprawach. Nie był dobrym przewodnikiem. Był egoistyczny i samolubny.

Julian siedział u siebie i przeglądał wszystkie dane, które przez dziesiątki lat zgromadził w swojej bazie. Wyniki testów, badania ludzkiej krwi, krwi Sargassów, Zbuntowanych. Przeszukiwał po raz setny, sprawdzał czy czegoś nie przeoczył, może nie zrozumiał, nie połączył faktów? Może gdyby bardziej przykładał się ostatnio do swojej misji, zrozumiałby mechanizm działania Mroku? Może gdyby nie wyjeżdżał do Polski, a czas poświęcił na poszukiwanie drogi, Catalin nie wpadłby w szał, a Luke by teraz żył? Ale wtedy nie poznałby Tomi, a Mrok zagrażałby również jemu. Pomyślał o Mariadzie i o tym co powiedział mu w Skrzypnem, przed powrotem do Nowego Orleanu, że  czuje w sobie Mrok.

Musi coś zrobić, musi znaleźć lekarstwo, musi zdobyć krew Arcanosa i jego podwładnych, musi poznać Mrok, jaki zapanoszył się w tych, którzy dobrowolnie mu się poddali. By walczyć z wrogiem, trzeba dobrze go poznać, trzeba nauczyć się jego języka.

Na Alasce Jelkiel nie dawał żołnierzom chwili wytchnienia. Musiał bardzo szybko działać, zanim ktoś wyżej połapie się, że coś jest w jednostce nie tak. Zaraz po ataku przesłał wiadomość do rządu, o awarii technicznej, która zostanie naprawiona, ale nie mogła trwać w nieskończoność. Po rozmowie z Kalim dał sobie tylko dwa dni. Dwa dni i Dali będzie jego. Na zawsze.

Inteligentna krewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz