26

90 17 11
                                    

Gdy Lou pakowała swój skoroszyt, część grupy już wychodziła, jednak inaczej niż codzień, wyjście szło mało sprawnie, a szepty dziewczyn wzbudziły jej zainteresowanie.

- Chyba coś jest na rzeczy - rzuciła Eili, mała słodka gotka, z którą Lou zaprzyjaźniła się na wieki, już pierwszego dnia zajęć, dwa lata temu. Lou słysząc uwagę, spieła się w sobie, bo odkąd wbiegła rano spóźniona na zajęcia, unikała dziewczyny. Nie wiedziała jak ma jej opowiedzieć co się działo od wczorajszego popołudnia, a była pewna, że Eili wie, że coś jest nie tak. Widziała jak przyjaciółka obserwuje ją od rana, zaniepokojona, zbywaniem jej na każdym kroku.
- Co masz na myśli? - wypuściła powietrze i idąc obok niej, skierowała się w stronę drzwi.
Jasnowłosa gotka, wskazała ręką w kierunku dziewczyn, które grzebały się z wyjściem, a nawet gdy już wyszły, słychać było ich głosy, jakby się zatrzymały. A przecież zawsze, po ostatnich zajęciach, każdy pędził na Bourbon Street potańczyć, zjeść coś, a przede wszystkim odpocząć przy drinkach i jazowej muzyce ulicznych grajków. Przyjaciółki spojrzały zdumione po sobie, przyspieszyły kroku i żegnając się z wykładowcą, wyszły na korytarz.

Pierwsza tak naprawdę wyszła Eili i gdy jej oczom ukazał się niesamowity widok, zatrzymała się, złapała Lou za rękę i westchnęła oszołomiona. Lou nie spodziewając się, że przyjaciółka stanie jak wryta, uderzyła na tyle mocno w jej plecy, że dziewczyna wylądowała na kolanach przed brodatym, czarnowłosym mężczyzną, który stał oparty niedbale o przeciwległą ścianę. Emanował tajemniczością i seksapilem, jakiego Eilie chyba nigdy w życiu nie widziała, dlatego zaparło jej w piersi dech i z lekko uchylonym ustami, wpatrywała się w faceta.

Constatntin odepchnął się leniwie od ściany i rozbawiony wyciągnął rękę w stronę Eili. Gdy podała mu dłoń, podciągnął ją do góry i złapał za ramiona. Była od niego niższa, wyglądała uroczo, wręcz jak dziecko, ale jej oczy chowały starą duszę. Constatntin zapragnął zaciągnąć się jej zapachem i gdy to zrobił, Lou zobaczyła na jego twarzy zaskoczenie.

Ją też zamurowało, na chwilę, ale bardziej ze strachu, jednak po kilku sekundach odzyskała przytomność umysłu i rzuciła się stronę tych dwojga.

- Zostaw ją! - Wycedziła zwracając jeszcze bardziej uwagę studentów, którym nagle nie spieszyło się do domu. Constatntin sprawił, że i dziewczyny i chłopcy gapili się na niego, choć każda z płci z innego powodu. Dziewczyny były zachwycone, a mężczyźni wściekli. Dla tych drugich, Sargass stanowił zagrożenie już samym wyglądem, ale on nie był zainteresowany żadnymi innymi dziewczynami, poza Eili i Lou.

Trzymał nadal w uścisku Eili, a ona drżała w jego ramionach. Nic sobie nie robił z miny Lou, której oczy ciskały błyskawice. Z wystraszonej dziewczyny, stała się odważna i bojowa, gdy w grę wchodziło życie bliskich jej osób, w tym przypadku Eili. Uśmiechnął się pod nosem na myśl o tym, jak cudowna kobieta, trafiła się jego bratu.

- Lou - odezwał się do czerwonowłosej dziewczyny - porozmawiajmy.
- Jak puścisz moją przyjaciółkę do domu - warkneła, na co i Eili i Constatntin zaprotestowali równocześnie.
- Nie, idzie z nami - mruknął wojownik bardzo stanowczo.
- Nie zostawię Cię, idę z wami - rzuciła Eili pewnym głosem.

Constatntin pierwszy raz usłyszał głos dziewczyny i najpierw zamrugał zdumiony, a potem roześmiał się na głos szczęśliwy, coś sobie uświadamiając. Głos Eilie był łagodny i słodki, ale akcent, sposób wymowy, nawet gesty i zapach, obie dziewczyny miały bardzo podobne, jak to zwykle bywa u ludzi, którzy dużo ze sobą przebywają i przejmują swoje gesty, zwyczaje, ton głosu. Ale przede wszystkim ten zapach. Intensywny, cudowny, kwiatowy zapach, który tak go oszołomił i zauroczył, gdy Lou trafiła wczoraj do kwatery. Boże, ten obezwładniający zapach nie należał do niej. To był zapach Eili. To jej zapach wyczuł na Lou, przyniosła go na sobie, na warkoczykach, na ubraniach, na ciele. Gdy dotarło do niego co to oznacza, zrobiło mu się tak lekko w piersi, że jak głupek poderwał Eili do góry i obkręcił ją, nie zwracając uwagi na gapiów.

- Znalazłem Cię - powiedział roześmiany, gdy już ją postawił i gdy wpatrywał się w jej ciemne, błyszczące podekscytowaniem oczy.

Lou spojrzała na nich i gdy sobie uświadomiła, co się świeci, przewróciła oczami. I pomyślała o Lonucu. Ciepłym, troskliwym, delikatnym i odważnym. Tak, właśnie odważnym. Bo nagle zrozumiała iż to, że rzucił się na Madame LaLaurie zrobił w jej obronie i w obronie Maisy. Owszem, wyglądał wtedy okropnie, ale... Przypomniała sobie pewne teksty w pamiętnikach praprababci, o ludziach żywiących się krwią, o wampirach... Przypomniała sobie również, że Marie Laveau jednego z takich ludzi pokochała. A skoro ona kogoś takiego zaakceptowała, nie bała się go i obdarzyła uczuciem, ona, Lou też może.

Mariad leżał w śpiączce i trafiał go szlag, że sam nie ma siły się z niej wybudzić. Minęła doba, odkąd nie było u niego nikogo. Był co prawda Julian na kilka minut, ale sprawdził tylko parametry życiowe, zmienił kroplówki, coś pomruczał pod nosem i wyszedł.
Więc Mariad nadal nie miał pojęcia, co się stało wczoraj w kwaterze i dlaczego nikt do niego nie zagląda. Nikt tzn. Katha. Nie, żeby tęsknił czy się martwił. Absolutnie nie to miał ma myśli.

Dziewczyna natomiast siedziała na trawie w części ogrodu, gdzie już kolejne ciało zostało pochowane. Patrzyła na szary kamień, o nieregularnym kształcie, na którym Nadian wypalił wiązką mocy Vi cztery litery: Luke.
Stubborn leżał skulony u jej stóp i z niepokojem wpatrywał się w swoją przyjaciółkę, jak zwykł ją nazywać w myślach. Chciał zrobić coś, co ją zajmie, co sprawi, że wreszcie ruszy się z tego miejsca, na którym już siedziała kilka godzin. Nagle wpadł na wspaniały, jego zdaniem pomysł i zerwał się na cztery łapy, zaczął poszczekiwać i nawet trochę skomleć, po czym biegiem ruszył z ogrodu do kwatery. Katha zaniepokojona jego zachowaniem, szybko się podniosła i ruszyła biegiem za wilkiem. Stubborn wskoczył na klamkę drzwi wejściowych do ogrodu, po czym skierował się w stronę królestwa Juliana. Tam z kolei skręcił w długi korytarz, by po chwili stanąć na wprost otwartych drzwi pokoju, w którym leżał Mariad. Gdy tylko zobaczył na horyzoncie Kathę, zaskomlał raz jeszcze i wbiegł do pokoju. Katha w tym momencie domyśliła się jego planu.

- Ty mały zdrajco - zawołała i już spokojniej ruszyła za wilkiem.
Zastała Stubborna leżącego na łóżku obok Mariada. Wilk wtulił się w wojownika, którego też lubił, bo w sumie lubił wszystkich w kwaterze i patrzył na Kathę przepraszająco. A ona nie miała siły się na niego gniewać. Bo teraz tylko ten wilczek był jej najbliższy.

Mariad natomiast słysząc jej głos uśmiechnął się w myślach. Przyszła, była tu. I Nawet nieważne było to, że za chwilę będzie go być może irytować, czy doprowadzać do szału. Bo gdy była obok, znowu czuł, że komuś bardzo na nim zależy.

Dziś troszkę krócej, ale wolałam już dodać dziś rozdział byście sobie poczytali, niż czekać, aż jeszcze coś dopiszę jutro czy pojutrze.🐺

Zatem miłego czytania! 😘

Kocham Was mocno, kolorowych snów! 😍😍😍

Inteligentna krewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz