Wielki dzień nadszedł zdecydowanie za szybko. Mimo przekonywania Gabrieli, że Mahogany jest przygotowana najlepiej, jak się tylko dało. Noc przed wyjazdem do Samotni, Mahogany spędziła, przechadzając się po kuchni, wciskając w siebie kawałki ciasta drożdżowego, które zostało na stole po odświętnej kolacji przygotowanej przez nią i Nazira. Mahogany nie mogła zmusić się do jedzenia w towarzystwie. Jej żołądek wydawał się zmniejszać z każdym uśmiechem i pocieszającym klepnięciem. Każda z osób pokładała w niej swoje nadzieje na lepsze jutro. Myślała, że uciekając tak dawno temu, pozbędzie się tej odpowiedzialności.
W takich sytuacjach tęskniła za Cyceronem. Błazen, jak nikt inny potrafił rozładować napięcie zbierające się w jej umyśle. Mogła, oczywiście, zgłosić się po pomoc do Luciena, chociaż jego pojęcie o pocieszaniu ograniczało się do zamordowania przypadkowych przechodniów i wyjątkowo niestosownych żartów, przez które Mahogany chciała się schować pod kamieniem i nigdy nie wychodzić.
Dziewczyna westchnęła i powoli przeszła z kuchni do głównej sali, w której znajdował się wodospad. Dźwięk spadającej wody ją uspokajał, wprawiał w stan błogiej melancholii. Nie była do końca przekonana dlaczego. Być może kojarzyło jej się to z dzieciństwem. Karawana zazwyczaj przystawała w miejscach z dostępem do wody. Z czasem zdawała sobie sprawę, że coraz trudniej jest jej przypomnieć sobie kolor oczu Ma'Ri, jej wyrazu twarzy, gdy czytała opowieści ze starej, wyświechtanej książki. Mahogany mogłaby przysięgnąć, że ulubiona suknia Ma'Ri była w kolorze porzeczki, jednak z upływem czasu, traciła pewność.
Minęła Veezarę śpiącego w przejściu. Jaszczur oparł głowę o kamienny łuk i chrapał głośno, wystawiając rozdwojony język na zewnątrz. Pod jego podkulonymi stopami leżały trzy puste butelki po winie. Mahogany uśmiechnęła się do siebie, mijając swojego Brata. Usiadła na skraju sadzawki, mocząc stopy w zimnej wodzie i starając się ignorować zdecydowanie zbyt wesołe odgłosy dobiegające z sypialni Astrid i Arnbjorna. Mahogany nie była przekonana, czy wilkołak powinien się tak wysilać, biorąc pod uwagę jego wciąż świeże rany, jednak nie zamierzała go upominać.
- Cóż za brak profesjonalizmu - mruknął Lucien za jej plecami, posyłając jadowite spojrzenie w stronę, z której dobiegały hałasy.
- Oh?
Mahogany położyła się na ziemi, patrząc na mężczyznę z krzywym uśmiechem.
- Nie mów mi, że po tych wszystkich żartach i insynuacjach czujesz się zawstydzony? - zapytała, błyskając zębem w stronę ducha.
- To jest święte miejsce, Słuchaczu - przypomniał Lucien, obserwując ją spod uniesionych brwi - Takie zachowanie jest... plugawe.
Lucien rzucił spojrzenie w stronę pijanego Veezary. Mahogany zaśmiała się cicho i przymknęła oczy, czując, jak zdenerwowanie powoli odpływa.
- Wiesz - zaczął duch, zwracając się bardziej do siebie, niż do dziewczyny - pożądne Oczyszczenie może się okazać bardzo przydatne w tym Sanktuarium.
- Hm? - Mahogany zmrużyła oczy.
Lucien pomachał na nią ręką jak na uciążliwą muchę. Widziała, jak uśmiecha się pod kapturem swojej szaty. Poczuła, jak zdenerwowanie zaczyna się zbierać w dole jej brzucha. Uniosła się na łokciach, obserwując spadającą wodę. Westchnęła wyjątkowo głośno, po czym wstała na równe nogi. Równie dobrze może to zrobić teraz.
- Lucien? - zaczęła cichym głosem.
Nie wiedziała co zrobić z dłońmi. Lucien odwrócił się do niej, omiatając jej sylwetkę krytycznym wzrokiem. Znał ten wyraz twarzy aż za dobrze. Cokolwiek miała zamiar powiedzieć, nie było niczym dobrym.
![](https://img.wattpad.com/cover/113811895-288-k314408.jpg)
CZYTASZ
Skyrim: Kalopsia
FanfictionKalopsia - stan, w którym wszystko wydaje się piękniejsze, niż jest w rzeczywistości. Wiele osób chce mieć Smocze Dziecię pod swoją kontrolą. Gromowładni i Cesarscy marzą, by położyć łapy na mocy, jaką daje Smocza Krew. Jednak, podczas gdy Skyrim j...