26. Hunterowie na zawsze!

349 20 2
                                    

*Tess*

Z niecierpliwością oczekiwałam powrotu siostry z randki. Co mnie zdziwiło, nie ma jej od ładnych paru godzin. Oczywiście, że mogę założyć, że świetnie bawi się razem z Johnym i dlatego jeszcze jej nie ma, jednak miałam złe przeczucia. Postanowiłam pójść do pokoju Sala, aby się dowiedzieć, czy przypadkiem nie wyciągnęli jej na jakąś superbohaterską akcję, mimo że dziewczyna chciała z tym skończyć. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. 

W pokoju Sala

Zastałam brata w towarzystwie Maxa i Jaka. Chłopaki byli pochłonięci grą planszową, więc wątpię, żeby coś wiedzieli, nie mniej jednak wolałam się upewnić. 

- Hej chłopcy, nie wiecie może, co z Franky? Wyszła z Johnym jakieś trzy godziny temu i nadal jej nie ma. Martwię się. 

- Ostatnio widziałem ją, jak wracaliśmy ze szkoły, a później już nie. - odpowiedział Sal, chyba w imieniu całej trójki. 

- Może Daniel i Simon ją do czegoś potrzebowali. - odezwał się Jake. 

- Ale wtedy dałaby nam znać, co nie? - zauważył Sal. 

- Ja nie łapię, czym wy się przejmujecie. Nawet jak ktoś ją napadł, to ta laska ma super moce. Jednym palcem powali każdego, kto stanie jej na drodze. - Max zakończył temat naszej siostry, jednak moje złe przeczucia nadal nie chciały odstąpić. Wtem po całym domu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi. 

- Otworzę. - oznajmiłam, gdyż zauważyłam, że żaden z braci nie zamierzał się ruszyć, by to zrobić. Zeszłam więc na dół, jednak w zobaczeniu kto do nas przyszedł, ubiegł mnie Eric. Gdy drzwi zostały przez niego otwarte, naszym oczom ukazała się jakaś kobieta w towarzystwie dwojga mężczyzn. Cała trójka była ubrana, jakby służyła w wojsku. Posłałam Ericowi przerażone spojrzenie. Mam ogromną nadzieję, że nie przyszli tutaj w sprawie naszej siostry. 

- Dzień dobry, w czym mogę państwu pomóc? - spytał tata z typowym dla siebie pogodnym uśmiechem, jednak ja wiedziałam, że ich wizyta również go zaniepokoiła. 

- My przyszliśmy jedynie państwa powiadomić, iż przetrzymywanie u was naszej największej broni nie będzie już konieczne. W imieniu amerykańskiego wojska dziękujemy wam za pomoc. - powiedziała kobieta.

- Chwila... co?! - spytałam zaskoczona. 

- Przepraszam, bo nie rozumiem. - Eric zwrócił się do, jak przypuszczam, żołnierzy.

- Panie Hunter, my doskonale wiemy, że nie jest dla pana tajemnicą, że przez pewien czas byliście państwo w posiadaniu naszej największej broni. Ale nie musicie się już niczego obawiać. Zgarnęliśmy obiekt z ulicy i będziemy go niebawem transportować do Ameryki. - w tym momencie nie wytrzymałam:

- CZY PANI SIEBIE SŁYSZY?!! Franky nie jest jakąś tam bronią, jest OSOBĄ!!! Co więcej, jest członkiem naszej rodziny!!! Nie macie prawa jej nam zabrać!!! - po moich policzkach zaczęły ociekać łzy. Jak oni mogą?!! 

- Obiekt należy do amerykańskiego wojska, moja młoda damo. 

- Tess ma rację, proszę pani. Franky jest moją córką. Adoptowałem ją wraz z małżonką całkowicie legalnie. Jeśli pani chce, mogę pokazać pani papiery. A to jak pani określiła, "zgarnięcie z ulicy" w jednym słowie można ująć, jako porwanie. - powiedział zdenerwowany, Eric.

- Panie Hunter, niech pan się nie wygłupia. Zabierając ją stąd, wyświadczamy przysługę panu i pana rodzinie. Teraz jesteście znów bezpieczni, gdyż już nigdy więcej nie zobaczycie naszej broni. Żegnam państwa. 

- Nie! Może być pani pewna, że ja tego tak nie zostawię! - oznajmił Eric, lecz kobieta nic nie robiąc sobie z jego ostrzeżeń, odeszła, a wraz z nią dwoje napakowanych facetów. 

Hunter Street : Bezcenny skarbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz