jebany książe tego pierdolnika

689 80 15
                                    

- Brook! - Zdążyłem wykrzyczeć zanim moje ciało pociągnęło za sobą w dół niewiele wyższego ode mnie blondyna, dzięki czemu obaj z hukiem runęliśmy na podłogę. Główny korytarz w dość sporej wielkości szkole, gdzie niekiedy ludzie mieli problem z płynnym przedostaniem się z klasy do klasy, zdecydowanie nie był najlepszym miejscem. Uczniowie przechodzący, a raczej próbujący przejść obok nas co chwilę szturchali nas lub deptali nam po stopach. W akompaniamencie mojego chichotu i krzywych spojrzeń starszych klas wsparłem ciężar swojego ciała na rękach które umiejscowiłem po bokach głowy chłopaka.

- Ciebie też miło widzieć Fowler - zrobił młynek oczami spychając mnie na bok tak że przeturlałem się kawałek od niego. - Co wprowadza Cię w tak dobry nastrój w poniedziałek rano?

Podniosłem się z podłogi poprawiając bluzę, która lekko mi się podwinęła. Podniosłem plecak spod swoich nóg zarzucając go na lewe ramię. Odruchowo przeczesałem dłonią włosy podchodząc bliżej przyjaciela.

- Może to, że po szkole idę się zapisać do drużyny hokejowej - podskoczyłem szczęśliwy klaszcząc w dłonie. Oczy blondyna zrobiły się większe, a chwilę później przyciągnął mnie do mocnego uścisku. - Idioto. Dusisz mnie. Ja chcę żyć - wysapałem cicho próbując odsunąć się od chłopaka. - Brooklyn, puść mnie!

- Wybacz - powiedział ze skruchą i rozluźnił uścisk dając mi dostęp do powietrza. Teatralnie przyłożyłem dłoń do serca. - Na bank się dostaniesz!

Oczy chłopaka świeciły z podekscytowania bardziej niż moje. Byliśmy przyjaciółmi od bardzo dawna, mieliśmy masę wspólnych wspomnień i nigdy nie wątpiłem w to, że kiedykolwiek odprawi mnie z kwitkiem, kiedy potrzebowałem pomocy. Byłem pewny co do tego, że mogę mieć w nim wsparcie tak, jak on we mnie.

- Czym zaczynamy? - Zapytałem poprawiając pasek swoich  spodni, który był zdecydowanie zbyt luźno zapięty. Obrzuciłem sylwetkę przyjaciela krótkim spojrzeniem chwilę później skupiając się na tym by zejść z drogi ludziom wychodzącym z klas na przerwę, która właśnie się rozpoczęła.

- Historią - mruknął Gibson śmiesznie marszcząc brwi z niezadowolenia. Odkąd pamiętam nie pałał sympatią do tego przedmiotu. Miał krótkotrwałą pamięć i ciężko było mu spamiętać chronologicznie ułożone daty na dłużej niż kilka sekund. Mimo wszystko miał swoje mocniejsze strony. Matematyka i chemia. Równania chemiczne zjadał na śniadanie, a sinusy, cosinusy i tangensy była w stanie wyliczyć wyrywkowo w pamięci w środku nocy na kacu. Pod względem matematycznym ten człowiek to jakiś cyborg. 

Ja - artystyczna dusza z bałaganem w głowie, on - logicznie myślący matematyk z zaplanowaną przyszłością chyba do emerytury. Dobraliśmy się wręcz idealnie. 

Wracając. Pan Hudson, mężczyzną po czterdziestce o specyficznym wyczuciu stylu. Jego włosy, lekko siwiejące, układały się w jeden wielki nieład, a szczupłą wręcz anorektyczną sylwetkę okrywały przeciągnięte swetry i spodnie w kratę bądź zwykłe, czarne na szelkach. Dla wielu młodych ludzi był po prostu obiektem kpin, żartów. Nikt nie traktował go poważnie podczas, gdy był to naprawdę kompetentny nauczyciel, którego żal było nie słuchać.

- To się pospiesz - pociągnąłem go za rękaw bluzy jednocześnie spoglądając na godzinę podświetlającą się delikatnym światłem na ekranie mojego telefonu. - Mamy minutę.

Biegiem udało nam się zdążyć na lekcje. Będąc pod drzwiami klasy odetchnąłem z ulgą patrząc na przyjaciela poprawiającego pasek od plecaka na swoim ramieniu. Już miałem naciskać na klamkę, gdy drzwi otworzyły się z hukiem, a osoba, która prawie wyrwała je z zawiasów wyleciała z klasy niczym huragan. Nawet nie zdążyłem wymyślić jakiejś chamskiej odzywki, ponieważ ciało z impetem potraktowało moje tak, że zderzyłem się z twardą posadzką.

school exchange  • randy • sacklyn   •Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz