Cały weekend minął mi w towarzystwie Brooklyna, z którym wybrałem się na kręgle i do kina. W niedzielę byliśmy na tyle leniwi, że postanowiliśmy zostać w domu w towarzystwie gorącej czekolady, konsoli i niezdrowych przekąsek, od których człowiekowi rośnie dupa.
Perspektywa noszenia w przyszłości rozmiaru spodni z kilkoma X-ami na przodzie jakoś mnie nie ruszała. Jedzenie, a w szczególności słodycze to coś, czego nie potrafiłem sobie odmówić.
Niestety cudownie spędzony weekend z miską chipsów na kolanach i batonem w ręce dobiegł końca. Zarówno ja jak i Brook musieliśmy wrócić do szkoły. Konfrontacja z zaległościami, jakie na mnie czekały przyprawiały mnie o mdłości.
Kolejnym powodem do nerwów był fakt, że Ryan nie odezwał się do mnie przez cały weekend ani słowem. Nie wiedziałem dlaczego, było mi głupio go o to pytać, a z drugiej strony czego ja miałem się po nim spodziewać. Zero reguł, zero zasad. Ten człowiek to chodząca ignorancja. Napisze jak mu się będzie podobało albo jak będzie czegoś potrzebować.
- Uważaj jak idziesz chłopcze! - Z zamyślenia wyrwał mnie zmęczony głos kobiety, która ze zrezygnowaniem wbijała wzrok w artykuły, które wypadły jej z siatek na chodnik. Naprawdę nie poczułem, że potrąciłem tą kobietę wytrącając jej z rąk wszystkie zakupy.
- B-bardzo przepraszam - powiedziałem ze skruchą pomagając kobiecie pozbierać wszystkie rzeczy. - Zamyśliłem się, mam nadzieję, że nic Pani nie zrobiłem.
- Skądże - roześmiała się poprawiając okulary zsuwające się z jej drobnego nosa. - Zwykły przypadek, nic się nie stało. - Uśmiechnęła się szeroko w moją stronę, a ja nie zastanawiając się oddałem uśmiech. Swoją drogą wyglądała bardzo ... uniwersalnie.
Rzadko która starsza kobieta ma włosy zafarbowane na trzy kolory i ubiorem przypomina bardziej kolorową papugę. Nie mówię, że to coś złego. Po prostu w aktualnych czasach, gdzie każdy ubiera się praktycznie tak samo trudno znaleźć osobę, która ubiera się inaczej i czerpie z tego radość.
- Jeszcze raz przepraszam, ale spóźnię się na lekcje - wyrzuciłem z siebie oddalając się na kilka kroków. Miałem 15 minut żeby znaleźć się w sali języka francuskiego inaczej Pani Johnson ukrzyżuje mnie na środku sali. - Miłego dnia!
- Wzajemnie - zaśmiała się lekko obserwując jak moja osoba znika jej z oczu za najbliższym zakrętem
***
- Kolejne spóźnienie Panie Fowler - wbiegłem zdyszany do klasy mając na karku pięciominutowe spóźnienie. Niby to tylko kilka minut jednak Pani Johnson jest wyczulona na tym punkcie i bardzo szanuje sobie swój czas.
- J-ja - dysząc głośno próbowałem wykrztusić z siebie cokolwiek jednocześnie poprawiając pasek od plecaka na swoim ramieniu.
- Doskonale wiesz jak bardzo nie lubię powtarzać się na temat spóźnień - westchnęła odrywając wzrok od reszty klasy na moją marną osobę stojącą praktycznie przy samych drzwiach. - Jak myślisz co z tym teraz zrobię? - Uniosła brew opierając się jedną dłonią o swoje biurko.
- E-mm - podrapałem nerwowo swój kark szukając wzrokiem swojego przyjaciela, który lustrował mnie współczującym spojrzeniem siedząc w ostatniej ławce na końcu klasy.
- Zostaniesz po lekcjach - odparła twardo, a ja zagryzłem nerwowo wargę. - 45 minut powinno wystarczyć, w tym czasie dostaniesz zadanie abyś się za bardzo nie nudził, a teraz usiądź proszę i skup się na lekcji.
Co za szmata!
Nigdy nie wagarowałem, nie byłem złym uczniem, miałem tylko niewielkie problemy z kilkoma przedmiotami, które ledwo udawało mi się zdać, ale to, że spóźniłem się trzy razy pięć minut?! Beaumont odwala gorsze akcje, a nie za wszystko mu się obrywa bo jest cholernym sportowcem, którego buźka reprezentuje naszą szkołę na każdych zawodach. Wystarczy, że szkoła ma z Ciebie zysk i już jesteś praktycznie nietykalny!
Zaciskając szczękę przemierzyłem całą klasę siadając na samym końcu obok Brooka, który tylko poklepał mnie po ramieniu próbując uspokoić, a chwilę później podsunął na środek ławki kartkę z ćwiczeniami na czas przeszły. Z obojętnym wyrazem twarzy wyjąłem długopis zaczynając je rozwiązywać.
- Jak chcesz to też mogę coś odwalić żebyś nie był sam - szepnął po jakimś czasie Wyatt, który był gotów rozpalić na środku sali ognisko, żebym tylko nie musiał siedzieć sam.
- Nie wygłupiaj się - machnąłem ręką. - To tylko jednorazowa kara, wytrzymam.
Blondyn do końca lekcji nie odezwał się słowem, a gdy zadzwonił dzwonek każdy spakował swoje rzeczy najszybciej jak potrafił i po prostu wyszedł z sali by jak najszybciej znaleźć się w szkolnej stołówki. Tam o miejsce było ciężko jeśli w miarę szybko go sobie nie zająłeś.
Na szczęście ja i Brook znaleźliśmy wolny stolik na patio, dzięki czemu patrzyliśmy na wszystkich z lotu ptaka. Siedząc już na swoich miejscach zajadając się swoim lunchem gadaliśmy na przeróżne tematy tracąc poczucie czasu.
Od pewnego momentu zacząłem czuć na sobie czyjś wzrok. Zagryzłem wargę przestając skupiać się na tym co mówi do mnie blondyn.
- Brook - przerwałem mu, na co spojrzał na mnie pytająco.
- Co jest? - Kiwnął głową wycierając kącik ust.
- Czy tylko ja mam wrażenie, że ktoś się gapi w naszą stronę? - Brook słysząc to uniósł brew dyskretnie skanując wzrokiem całe patio. Po kilkusekundowej ciszy jego wzrok zatrzymał się na jednym punkcie. - Brook?
- Beaumont - powiedział cicho zerkając na mnie. - Idzie tu.
- Co?! - Moje usta opuścił pisk zmieszany z jękiem, na co kilka osób siedzących przy stolikach najbliżej nas spojrzało w moim kierunku marszcząc brwi. - Żartujesz sobie.
- No, żartuje - zaśmiał się za co oczywiście oberwał ode mnie w ramie co tylko wznieciło jego napad śmiechu. - Chciałem zobaczyć reakcje. Bezcenna.
- Debil - prychnąłem wycierając czoło z potu. Serio zestresowało mnie to, że Beaumont mógłby do mnie normalnie podejść i zagadać w neutralny sposób na oczach całej szkoły? - Pytam serio - wywróciłem oczami odkręcając butelkę z sokiem.
- Siedzi kilka stolików dalej i cały czas się na Ciebie gapi - uniósł brew, a ja spuściłem wzrok czując jak moje policzki robią się lekko czerwone. - Cokolwiek - westchnął Brook widząc moją reakcje. - Nawet gdybyś zaczął błagać księżniczka i tak do Ciebie nie podejdzie.
- Przecież ja-
- Kogo ty oszukujesz? - Uniósł brew, a ja automatycznie zamknąłem usta próbując znaleźć sensowny argument. - Ludzie tacy jak on nie są szczerzy. W żadnym przypadku.
Do zobaczenia za (nie) długo.
Jeśli pozaliczam wszystkie egzaminy przed sesją obiecuje, że walnę Wam maraton.
CZYTASZ
school exchange • randy • sacklyn •
FanfictionTen dupek zrobi wszystko żeby mi dogryźć! Nienawidzę go z całego serca! Podły, zarozumiały, egoistyczny i zapatrzony w sobie furiat, który ewidentnie zatruwa mi życie doprowadzając do cholernych łez. Łez, których nikt nie powinien widzieć, a w szcze...