4/4
Po osuszeniu się i zagrzaniu byliśmy zmuszeni do powrotu do szkoły. Uregulowaliśmy rachunek i zarzucając na ramiona kurtki wyszliśmy z kawiarni chcąc jak najszybciej przeżyć kolejny dzień uczniowskiej katorgi.
Szliśmy przez park rozmawiając na różne tematy i śmiejąc się tak naprawdę z niczego konkretnego. Czuliśmy się w swoim towarzystwie na tyle swobodnie, że nie mieliśmy barier ani hamulców. Tak zwana przyjaźń od pieluchy czy piaskownicy. Jak zwał tak zwał.
- Pamiętasz jak na warsztatach z garncarstwa zamiast robić to co kazała nam Pani Cole my umazaliśmy sobie twarze gliną i udawaliśmy, że jesteśmy z jakiegoś afrykańskiego plemienia? - Zaśmiałem się na pytanie przyjaciela, mój śmiech rozniósł się po parku dzięki czemu kilka przestraszonych ptaków wyleciało spomiędzy gałęzi. Jak mogłem tego nie pamiętać? Mam wrażenie, że to było wczoraj. Dwójka małych chłopców rysuje sobie gliną po twarzach i zdejmuje koszulki przy całej grupie dzieciaków wydając z siebie jakieś dziwne odgłosy. Cud, że nauczycielka w porę powstrzymała nas przed rozpaleniem ogniska.
- Człowieku - parsknąłem śmiechem przypominając sobie jakie piekło zgotowaliśmy Pani Cole tego dnia. Co ta kobieta z nami miała. - Byliśmy o krok od rozpalenia ogniska w klasie, w której było piętnaścioro innych dzieciaków. Tego nie da się zapomnieć.
- Miałem szlaban na miesiąc - zachichotał blondyn chowając twarz w dłoniach. - Rodzice zabrali mi moje ulubione gry na xbox'a i telefon żebyśmy nie mogli rozmawiać.
- Moja mama myślała, że mnie demoralizujesz - westchnąłem z uśmiechem cofając się wstecz do swojego dzieciństwa. Ile akcji razem przeszliśmy było wręcz niepojęte, ale cały czas trzymaliśmy się razem. Niezależnie od tego co się działo w życiu każdego z osobna. Byliśmy i jesteśmy jak bracia. - Podczas gdy ja po prostu byłem sobą.
Spojrzeliśmy na siebie z lekkimi uśmiechami pełnymi zadumy. Mimo, że byliśmy obok siebie każdy odleciał myślami w swoją stronę. Szliśmy chodnikiem, na którym można było dostrzec liście, które po zmianie koloru zdążyły już opaść. Wczesna jesień dawała człowiekowi powody do melancholii i zadumy. Nie wiedzieć skąd wzięło nas na wspomnienia z dzieciństwa, ale na moment pogrążyliśmy się w nich tak bardzo, że na moment obaj zapomnieliśmy, że jesteśmy w zupełnie innym momencie swojego życia.
- Brook - szepnąłem cicho, ale na tyle wyraźnie żeby chłopak zwrócił na mnie uwagę. - Co będzie po maturach? Co dalej? - Zapytałem poważnie co wywołało u zielonookiego jeszcze większą dezorientacje.
- Nie zastanawiałem się nad tym - westchnął drapiąc się po karku. - Chciałbym spróbować dostać się na Oxford na wydział matematyczny, ale musiałbym wziąć udział w olimpiadzie, żeby w ogóle myśleć nad złożeniem tam papierów. Żeby mieć pełne miejsce musiałbym ją wygrać.
- Obaj dobrze wiemy, że matematyka to dla Ciebie żaden problem - uniosłem brew rozkopując szpicem swojego buta kamyki. Poczułem na twarzy podmuch jesiennego wiatru co dało sygnał do szczelnego dopięcia kurtki pod samą szyję. - Zawsze warto spróbować podejść do olimpiady. Masz czas bo pierwszy etap jest po feriach, a jeśli ją wygrasz to masz pewny start Brook. Na Twoim miejscu ja bym spróbował.
- A ja na Twoim miejscu przestałbym brzdąkać na gitarze do ściany tylko coś z tym zrobił - uniósł zwycięsko brew, a ja momentalnie wywróciłem oczami. - Masz talent Andy, zawsze go miałeś. Nie rozumiem dlaczego nie chcesz go komuś pokazać.
- Bo to jest mój sposób na przekazywanie emocji, o których nie każdy musi wiedzieć - zgromiłem go spojrzeniem chwilę później zadzierając głowę do góry. - Szczególnie ludzie ze szkoły.
CZYTASZ
school exchange • randy • sacklyn •
FanfictionTen dupek zrobi wszystko żeby mi dogryźć! Nienawidzę go z całego serca! Podły, zarozumiały, egoistyczny i zapatrzony w sobie furiat, który ewidentnie zatruwa mi życie doprowadzając do cholernych łez. Łez, których nikt nie powinien widzieć, a w szcze...