*bardzo proszę Was abyście włączyli piosenkę dołączoną do rozdziału od perspektywy Andy'ego; ma być klimatycznie jest klimatycznie*
Brooklyn's perspective
Swój pobyt w galerii zakończyłem szybciej niż myślałem, przeprosiłem Sonny'ego i wyszedłem z budynku. Miałem szczęście bo w momencie, w którym dobiegłem do przystanku podjechał autobus, w który wsiadłem.
Gdy tylko usłyszałem w słuchawce łamiący się głos przyjaciela wiedziałem, że jest coś nie tak i powinienem być przy nim już dawno. Niecierpliwiąc się stukałem palcem w szybę błagając, aby czas leciał chociaż odrobinę szybciej.
Andy's perspective
Od momentu, kiedy Beaumont zostawił mnie samego siedziałem w czterech ścianach swojego pokoju robiąc wszystko, aby nie dać ponieść się emocjom. Pokazałem zdecydowanie za wiele, a już w szczególności przy nim, przy człowieku którego jeszcze kilka dni wcześniej nienawidziłem z całego serca. Teraz jedna połowa mnie błagała, żebym pozwolił mu zostać, ponieważ po raz pierwszy czułem się przy kimś tak bezpiecznie i spokojnie. Druga strona była pewna, że jeśli zaufam to on to wykorzysta. Cały czas gdzieś tam z tyłu głowy wewnętrzny głos mówił, że ten chłopak z własnej woli nie zacząłby ze mną rozmawiać od tak. Do tej pory byłem dla niego kimś niewartym uwagi i szczerze wątpię w to, że cokolwiek się zmieniło.
Po pewnym czasie, kiedy nawet cisza zdawała się być za głośna usłyszałem jak ktoś wchodzi do domu i od razu pewnym siebie krokiem wchodzi po schodach na piętro. Miałem pewność, że jest to Brook, ponieważ jako jedyny wiedział gdzie znajdują się zapasowa klucze do domu. Korzystał z mojej gościnności wiele razy, więc nie dziwił mnie fakt, że czuł się u mnie jak u siebie.
Pociągnąłem nosem w momencie, kiedy drzwi się otworzyły, a ja jeszcze bardziej naciągnąłem na swoją twarz poduszkę. Po moich policzkach spływały pojedyncze łzy, które moczyły poduszkę jak i wszystko wokół, ale przecież nie to było w tej chwili ważne. Poczułem jak materac ugina się i chwilę później moje ciało wpada w czyjeś objęcia. Chwilę zajęło mi, aby połapać się, że ten ktoś jest bardziej umięśniony i przede wszystkim używa innych perfum niż mój przyjaciel. Uniosłem głowę spotykając się z czekoladowymi tęczówkami, które dosłownie wywiercały dziurę w moim ciele.
- Rye - szepnąłem chcąc resztkami sił i godności odsunąć się na bezpieczną odległość.
- Andy posłuchaj - zdecydowanie przytrzymał mnie obejmując w pasie, na co mnie przeszły delikatne dreszcze, a na policzki mimo łez wstąpiły rumieńce. - Przepraszam... - wyrzucił z siebie z trudem, a moje usta rozchyliły się ze zdziwienia. - Z-za wszystko co do tej pory ci zrobiłem ... nie zasługujesz na to ... - szepnął spuszczając głowę w dół.
Mimo, że tyle razy próbowałem mu pokazać, że jestem twardy i nawet ktoś taki jak on nie jest w stanie mnie złamać, a tym czasem w jego głosie usłyszałem skruchę, której nigdy wcześniej nie okazywał w żadnym wypadku, a w oczach wstyd spowodowany tym, że po raz (zapewne) pierwszy jest zmuszony kogokolwiek przepraszać.
- Nikt nie zasługuje Rye - szepnąłem mimo wszystko wyswobadzając się z jego objęć i siadając po turecku. - Nie znam powodu, dla którego przez tyle czasu traktowałeś mnie jak kogoś gorszego i raczej nie chcę wiedzieć ... - chrząknąłem odwracając głowę w stronę okna.
- Problem tkwi we mnie - powiedział cicho nie ruszając się ze swojego miejsca bacznie mnie obserwując, ale gdy tylko wróciłem wzrokiem na jego osobę on machinalnie odwrócił wzrok. - Wątpię, że chciałbyś go kiedykolwiek zrozumieć.
Równocześnie z tymi słowami podniósł się z łóżka poprawiając koszulkę i udał się do drzwi nie oczekując nawet, że będę próbował go zatrzymać. Zagryzłem wargę nerwowo nie mając kompletnie pojęcia czemu to emocje przejmują nade mną kontrolę. W momencie, kiedy otwierałem usta straciłem ją bezpowrotnie.
- Rye - wstałem pośpiesznie zmniejszając odrobinę odległość. Brunet odwrócił się patrząc mi w oczy. Jego spojrzenie było smutne, pozbawione jakiejkolwiek garstki życia. W ułamku sekundy w zauważyłem głębszy sens jego zachowania, choć tak naprawdę nie wiedziałem nic o życiu chłopaka czułem, że nie jest ono usłane różami. - C-chcesz pogadać? - Zapytałem nieśmiało splatając dłonie za plecami i zagryzając wagę.
- Dlaczego nagle chcesz być moim terapeutą? - Uniósł brew, a w moich żyłach ciśnienie podskoczyło. - Kogo obchodzi to jak naprawdę wygląda moje życie?
Pomiędzy nami zapanowała cisza, a atmosfera zrobiła się ciężka i niewygodna. Rye można powiedzieć, że pasował do schematu hierarchii szkolnej w której wyróżniamy kilka grup społecznych. Był tym najatrakcyjniejszym, ale też i tym niedostępnym i wybrednym co do tego z kim się spotyka. Jego ciało przypominało rzeźbę stojącą w samym centrum muzeum po to, aby każdy mógł ją podziwiać, nie trzeba było zobaczyć go nago żeby to stwierdzić. Dla wielu pewnie był ideałem, ale czy bycie ideałem nie ciągnie za sobą oczekiwań lub przekonań? Świat działa tak, że często wygląd zewnętrzny przysłania to, co siedzi głęboko w człowieku. Mamy wrażenie, że komuś jest wszystko obojętne choć tak naprawdę w środku przeżywa jedno z gorszych załamań i nie wierzy w to, że byłby w stanie z niego wyjść. Zakłada maskę, która z czasem przyrasta mu do twarzy, nie może jej zdjąć, więc utrzymuje obserwatorów w przekonaniu, że nie dotykają go żadne problemy. Ma wszystko co chce, wywodzi się z rodziny wysoko ustawionej, więc nie ma opcji, żeby czegokolwiek zabrakło.
A jednak.
Może i jest takie coś. Coś, przez co nasza dusza ciągle jest wrakiem. Brakuje czegoś, czego nie da się kupić. Czegoś co nie ma ceny, ale ma dużą wartość...
Może to jest coś, co dzieli te dwie osoby, które tak naprawdę z biegiem czasu mogłyby siebie ... pokochać ...
Przysięgam, że mam łzy w oczach jak to piszę, przepraszam. Złapał mnie taki melancholijny mood. Za niedługo postaram się jeszcze coś dodać.
CZYTASZ
school exchange • randy • sacklyn •
FanfictionTen dupek zrobi wszystko żeby mi dogryźć! Nienawidzę go z całego serca! Podły, zarozumiały, egoistyczny i zapatrzony w sobie furiat, który ewidentnie zatruwa mi życie doprowadzając do cholernych łez. Łez, których nikt nie powinien widzieć, a w szcze...