1/4
Budzik zadzwonił równo o ósmej, a ja niechętnie uchyliłem powieki ziewając przeciągle. Podniosłem swoje ciało do siadu przeciągając się by chwilę później podejść do okna i rozsunąć zasłony. Wraz z wpuszczeniem do pokoju promieni słonecznych poczułem przyjemne ciepło muskające moje ciało.
Wyjrzałem przez okno przeciągając się kilkakrotnie. Wiosna. Wszystko budziło się do życia, rozkwitało. Słońce przedzierało się łuna między gałęziami drzew, na których wyrastały malutkie pączki. Ludzie zaczynali opuszczać swoje domy korzystając z pięknej pogody za oknem. Po zimowym dole nadszedł czas na wkroczenie w okres życia i nowej nadziei. Tak, zdecydowanie wiosna była moją ulubioną porą roku.
Otrząsając się z zamyślenia cofnąłem się w stronę łóżka ścieląc je dokładnie. Nie lubiłem zostawiać za sobą bałaganu. Byłem przesadnym perfekcjonistą do takiego stopnia, że każda rzecz leżąca w pobliżu mnie musiała być położona na równi z krawędziami mebla bądź w ładzie z innymi przedmiotami.
- Nie bujaj w obłokach Andy - mruknąłem sam do siebie podchodząc do średniej wielkości szafy by sięgnąć po pierwsze z brzegu ubrania, które na siebie założę. Zaopatrzyłem też plecak w potrzebne mi na dzisiaj książki, po czym gotowy wyszedłem po cichu z pokoju. Brooklyn najprawdopodobniej jeszcze spał. Miał manie wykorzystywania wolnej każdej minuty życia na sen. Podziwiałem go czasem za to, że jest w stanie zasnąć wszędzie i o każdej porze, podczas gdy ja miewałem często bezsenne noce.
Pokonałem schody zrucając z ramienia plecak na samym dole po czym udałem się do kuchni za główny cel obierając sobie lodówkę. Wyjąłem z nich kilka produktów potrzebnych do zrobienia kanapek do szkoły dla naszej dwójki. Bez tego byśmy zginęli bo jedzenie w stołówce nadaje się tylko i wyłącznie do kosza. Skroiłem kilka bułek smarując je masłem, następnie przyozdobiłem je w ulubione rzeczy Brooklyna. Zapakowałem obie porcje do papierowych torebek jedną wrzucając sobie do plecaka, a drugą na kuchennym blacie by oczekiwała na przyjaciela który lada moment powinien...
- Dzień dobry - ... wstać. O wilku mowa. Blondyn ubrany w swoje ciuchy wszedł z rześkim uśmiechem na ustach przeciągając się jeszcze. Posłałem mu promienny uśmiech podsuwając pod jego dłonie kubek z owocową herbatą. Nienawidził kawy.
- Twoje śniadanie leży na blacie - powiedziałem poprawiając spodnie, które lekko zsunęły mi się z bioder. - Mamy chwilę czasu, więc nie spiesz się. Wstałeś dziś wyjątkowo wcześnie.
- Tak jakoś wyszło - zaśmiał się cicho upijając łyka parującego napoju. Mój wzrok powędrował w stronę kuchennego okna w momencie, gdy usłyszałem bardzo znajomy warkot samochodu. Wychyliłem się by widzieć lepiej cadillaca zatrzymującego się dwa domy dalej po drugiej stronie ulicy. Byłem bardziej niż pewien, że ten sam samochód minął mnie wczoraj, a kierowca na złość mi potraktował mnie jak śmiecia.
Niecierpliwie oczekiwałem aż drzwi od strony kierowcy otworzą się ukazując osobę kierującą pojazdem. Jakież było moje zaskoczenie, gdy ujrzałem tak bardzo znajomą, dobrze zbudowaną sylwetkę chłopaka o ciemno brązowej czuprynie będącej w kompletnym nieładzie.
Ryan Kurwa Beaumont.
Zajebiście...
Nie mam pojęcia co on robił tu o tej godzinie, ale miałem pewność, że tu nie mieszka. Nie widziałem tu wcześniej tego samochodu jak i jego osoby no chyba, że ma go od niedawna. Samochody zmienia jak dziewczyny. Dość często. Bez przywiązywania się. Relacje z dziewczynami traktuje jak zabawę, która nie koniecznie jest niczym dla obu stron. W dziejach tej szkoły było wiele przypadków, w których dziewczyna, z którą się przespał myślała sobie po nim nie wiadomo co. Chciała od razu wchodzić w związek, w który Rye nigdy się nie pakował. Bał się go jak ognia. Obchodził go szerokim łukiem. Dla wszystkich był zagadką.
Dla mnie zwykłym dupkiem, który potrafi ranić ludzi i czerpać z tego korzyść ...
Nie minęła chwila jak postać wysokiego bruneta zniknęła w drzwiach jednego z domów, a ja otrząsając się z zamyślenia spojrzałem na zegarek. Dochodziła dziewiąta, a to znaczyło, ze za pół godziny zaczynają nam się lekcje. Brook musi jeszcze podejść po książki.
Cholera.
- Brook - mruknąłem przerywając typową dla blondyna rozmowę 'o pogodzie'. Był gadułą, a jego słowotok czasem ratował w niezręcznych sytuacjach. Tym razem nawet nie wiedziałem co do mnie mówił.
Za bardzo skupiłeś się na nim.
- Hmm, co? - Mruknął patrząc na mnie wymownie.
- Dziewiąta - westchnąłem odbijając się od kuchennego blatu. - Lekcje. Mamy pół godziny.
Jedyne co zdążyłem zarejestrować to chłopaka odsuwającego raptownie krzesło. Pobiegł do przedpokoju zakładając na siebie buty i jeansową katanę płynnymi ruchami. Poszedłem w jego ślady zgarniając z podłogi plecak. Kilka minut później byliśmy w drodze do domu Brooka.
Czerwony Cadillac stał nienaruszony, a jego karoseria błyszczała w promieniach słońca. Jedyne na co liczyłem to brak jego obecności w tym momencie. Co chwilę zerkałem w stronę drzwi, pod którymi stało to cacko.
Mimo, ze Beaumont często zmieniał bryki, którymi woził swoje dupsko to wyglądały zawsze idealnie. Dbał o każdy samochód jaki posiadał, a jedynym marzeniem jakie miałem w tym momencie było zarysowanie tej pięknej, czerwonej karoserii.
Mina tego cymbała wtedy byłaby bezcenna. Epicka, przełomowa. Patrzyłbym na niego wzrokiem jakim on codziennie darzy ludzi. Niby to tylko samochód, jednak dla niego to część duszy, którą podobno posiada.
Tak prezentuje się kolejny rozdział dla Was! Proszę o aktywność, to tak przyjemnie nakręca do pisania! Kolejny jutro.
20⭐ + 20💬 = kolejny rozdział!
Mamy pierwszy rozdział z maratonu!
CZYTASZ
school exchange • randy • sacklyn •
FanfictionTen dupek zrobi wszystko żeby mi dogryźć! Nienawidzę go z całego serca! Podły, zarozumiały, egoistyczny i zapatrzony w sobie furiat, który ewidentnie zatruwa mi życie doprowadzając do cholernych łez. Łez, których nikt nie powinien widzieć, a w szcze...