Odlot

108 13 2
                                    


Wychodzę na środek jeziora,

Woda, w hibernacji zastygła.

Budzę ją więc tupnięciem,

Lecz ta uparcie mnie trzyma.


Ponownie nogę więc podnoszę.

Ze zdecydowaniem na lód opuszczam,

Ale woda jest uparta...

Znowu mnie nie wpuszcza!


Po raz wtóry próbuję.

Z krzykiem wkładam w to duszę.

Pod głuchym tąpnięciem lód ustępuje.

Tym razem skaczę, i kryształ kruszę.


Z ulgą uwalniam powietrze,

Zabieram zimno, co je woda strzegła.

Ciemność głębiny mnie otula...

Wreszcie mi uległa.


Bąbelki tańczą przed oczami.

Otwieram usta z uśmiechem.

Lodowatość czuję w przełyku.

Napełniam siebie oddechem.


Zimna ciecz całkiem mnie zalewa,

Z obojętnością śledzę jej drogę.

Pęcherzyki się wypełniają.

Nie ma decyzji, i tak nic nie zrobię.


Płuca nasiąkają jak gąbka.

Pęcherzyki eksplodują z trzaskiem,

Jak folia bąbelkowa, fajerwerki.

Zamykam oczy, ściągam maskę.


Godziny mijają jak sekundy,

Nie muszę, nie chcę ich liczyć,

Sekundy mijają jak godziny.

Nie ma już dla mnie różnicy.


Spodziewam się jeszcze gościa,

Gdy mam siłę, to się rozglądam.

Ciekawe, czy zmoczy skrzydła,

Skoro i tak mnie diabłom odda.


Oddalam się jednak tylko,

Od światła, ziemi, nieba i piekła.

Wszystko jest jednolite, spokojne,

Nie ma już zimna, nie ma już ciepła.



Wynik mojej myśli, zapoczątkowanej "Śpiewem", to znaczy, jak to jest tonąć z wyboru. Lekki dysonans z ostatnio dodanymi wierszami, bo dosyć smutny, ale nie można wiecznie być szczęśliwym, i myśleć tylko o wschodzącym słońcu.

Wiersze spod grzybkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz