Mamrot

99 7 9
                                    


Znów Morfeusz mnie zwyciężył.
Koszmary pełzną armią węży.
Kulę się w łóżku, zimnym potem zlana.
Byle do rana, byle do rana.

Hypnos ostrzy na mnie skrzydła
Na mój zapach szczuje straszydła.
Leżę pod kołdrą, jak w grobie zakopana
Byle do rana, byle do rana.

Na mojej piersi krwawe mary
Odprawiają swoje czary
Jak cudnie mnie męczą, nie mogą wyjść z zachwytu
A ja szepczę cicho: byle do świtu, byle do świtu.

By znowu nie zasnąć, mrugać nie mam odwagi.
Łóżka, narzędzia tortur i sarkofagi.
Nawet na jawie, bezsenność nie robi mi zawodu.
I jasnym dniem mamroczę: byle do wschodu, byle do wschodu.

Nie mogłam spać. Nie mogłam na tyle, że wiersz mi wyszedł i nie wyszedł jednocześnie.

Wiersze spod grzybkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz