Vissaret podparła ramię na podłokietniku, wspierając podbródek na dłoni. Przyglądała się mijanym budynkom zza ciemnego szkła karocy. Przejeżdżali właśnie jeden z wiszących mostów Cyklonu, które wiszące były tylko w teorii. Cała plątanina łańcuchów trzymająca w ryzach przejazd była zaledwie ozdobą, efektem, mającym wprawić ludzi w zachwyt nad cudem architektury. W rzeczywistości przejazd unosiły setki żelaznych podpór, niewidocznych z góry. Nie zmieniało to jednak faktu, iż wiszące mosty stanowiły istotne punkty dla miasta – łączyły wszystkie dzielnice w jedną, rozrysowując granice, które zdołano już zatrzeć; budynków było coraz więcej, więc i o obszary przestano dbać. Wciąż jednak wyraźnie zaznaczano dzielnice fabryczne oraz te należące do arystokracji.
Lubiła Cyklon. Inspirował ją każdego dnia, każda zębatka, każdy pojazd, każdy budynek. Z zewnątrz miasto ociekało perfekcyjnym mechanizmem, działającym niczym ludzki organizm, sprawnie nadzorującym wszystkie części. Prawdziwe wnętrze kryło się pod blaszaną pokrywą, a ta była mocno przykręcona śrubami i przybita gwoździami. Viss umiała dostrzec te elementy, te luki, gdzie kłamstwa wisiały w powietrzu, oszukując nawet kłamców.
Odwróciła wzrok od okna. Należała do nich, nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Żyła w świetle reflektorów Pijawki, ale oddychała w cieniu, mroku, który sama sobie stworzyła, kiedy rozpoczęła własną działalność. Kłamała, grała w skomplikowane gry, siłowała się psychicznie z innymi osobistościami; zważała na każde słowo, bo i ono mogło doprowadzić do upadku i niechybnej klęski.
A zbliżała się kolejna możliwa klęska. Nie chciała w niej polec.
Doktor Ovietsi z daleka zasiała w niej niepokój, nawet podburzyła pewność siebie, której Viss miała aż nadto. Dlatego inżynier wiedziała, że musi stawić jej czoła, po raz kolejny zapomnieć o strachu. Koniec końców, spotkania po latach bywają wyjątkowe, niezapomniane, szczególnie biorąc pod uwagę ich bujną przeszłość oraz pewne wydarzenia.
Vissaret westchnęła cicho, założyła nogę na nogę.
Karoca zjechała z mostu, pojazdem lekko zarzuciło na bok, ale kobieta pozostała niewzruszona na siedzeniu. Viss widziała, że pan Derto – mąż pani Miduaw – co jakiś czas na nią zerkał, przyglądając się uważnie twarzy, jakby próbował rozgryźć, co zachodzi w jej głowie. Nie dziwiła mu się; poprosiła przecież o szybki transport bez zbędnych pytań. Jako woźnica nie protestował, jedynie kiwnął głową w odpowiedzi. Z tego co jej się wydawało, Derto lubił przejażdżki, wydawał się podczas nich bardziej entuzjastyczny, niżeli podczas prac ogrodowych.
Skręcili w boczną ulicę, gdzie budynki stały się węższe, bardziej ściśnięte do siebie, tworząc olbrzymi mur. Nie były też jednolite, każdy różnił się budową; szerokie tarasy i balkony rozpościerały się na ścianach, a z nich zwisały bujne winorośla, pnące równocześnie w górę swymi gałęziami. Okna były najróżniejszych rozmiarów. Po bokach gdzieniegdzie wspinały się kręcone schody, tworzące skomplikowany układ przejść pomiędzy budynkami. Całość należała do przysłowiowej dzielnicy mieszkalnej, gdzie ludzie wynajmowali pojedyncze mieszkania, w których żyli z niewielkimi rodzinami.
I to była już pierwsza zmiana tym, co Vissaret zapamiętała sprzed lat. Doktor Ovietsi wcześniej pracowała w zupełnie innym miejscu, w dzielnicy fabrycznej, gdzie stały ogromne kompleksy inżynierii, genetyki czy kopalni. Należała do jednego z wyższych szczebli nadzoru, prowadziła własne badania finansowane przez miasto.
Co się zmieniło? – pomyślała Viss.
Na samym końcu drogi znajdowało się skrzyżowanie, na wprost stał jedynie niewielki mur z uchyloną furtką. Vissaret zerknęła na tabliczkę, zawieszoną nad sklepem z meblami: ulica Zadra. Upewniła się, iż trafili pod dobry adres, wyjęła karteczkę z zapisanym numerem.
CZYTASZ
Biała zorza (ZAKOŃCZONE)
Viễn tưởngMinęło ponad siedemset lat odkąd świat po raz pierwszy został zniszczony, a ludzkość niemal przepadła. Poprzednie życie zostało zapomniane i pogrzebane w historii, a ci, którzy przetrwali, zdołali rozpocząć nową erę. Odrodzenie społeczeństwa nazwano...