Idiran napotkał pustkę.
Nie tego się spodziewał i tym bardziej wolał tego uniknąć, ale dotarł na koniec jednej z dróg, skąd nie mógł dostrzec wyjścia. Tuż za nim kłębiła się przepaść, otchłań, która niegdyś stanowiła przeszłość – ta została spalona na popiół, unoszący się na wietrze, aby natarczywie przypominać o swojej ledwie wyczuwalnej obecności. Wspomnienia wydały mu się teraz błahe, nic nieznaczące, a jednocześnie odcisnęły bolesne piętno. Próbował więc sięgnąć w przód, lecz i tam napotkał przeszkodę; gruba, wysoka i szeroka ściana rozpościerała się przed nim, utrudniając dalszą tułaczkę. Brakowało drzwi lub bramy, nawet zamknięta kłódka oznaczałaby, iż istnieje klucz, który pasował.
Pozostawała więc pustka. Otoczyła go ze wszystkich stron, uwięziła jego myśli, zamgliła rozum. Utknął w pułapce, z której nie widział żadnego wyjścia. Pocieszała go jedna myśl, że nie został w niej sam. Sorotris cały czas nad nim czuwał, nie opuszczał go, nie odwracał się od niego; chciał pomóc Idiranowi. Na swój spaczony sposób.
Idir skrył się w ciemnościach własnego pokoju. Nie widział lepszego wyjścia niż wrócić do domu. Zastał tam tę samą ciszę, jak każdego dnia. To on głównie zajmował się mieszkaniem, sprzątaniem i gotowaniem, żeby rodzice wracając o różnych godzinach mogli odgrzać obiad, następnie wrócić do pracy. Przesiadywał więc długimi wieczorami na swoim łóżku, gdzie otoczony przez niezliczone stosy książek, zanurzał się głęboko w lekturach. Czytał wszystko, co mu wpadło w ręce. Lubił fikcję, lecz przeważnie siedział w dziale historycznym czy też filologicznym, skąd czerpał wiedzę o wymarłych językach bądź tych, które nie przetrwały Zniesienia. Tę małą żądzę poznawania tajników mowy zasiała w nim matka Resariel; zmarła gdy miał czternaście lat. Więź z babcią była silniejsza od tej z rodzicami. Teraz to widział.
Deszcz zaczął uderzać w szyby z potężną siłą, ulewa przyszła niespodziewanie. Idiran zdołał usiąść na materacu, żeby wyjrzeć na zewnątrz. Miał stąd idealny widok na płonące muzeum. Dym unosił się nad nim wysoko, pożar wciąż tlił się w centrum budynku, nie chcąc wygasnąć mimo ciągłej walki z ogniem. W mroku oświetlał Cyklon zupełnie innym światłem. Czerwień zmieszana z pomarańczem przypominała zbuntowane słońce pośród gwiazd na niebie.
Odwrócił wzrok, nie mógł na to dłużej patrzeć.
Dobrze się stało, jeszcze się o tym przekonasz.
Sorotris odezwał się, choć dotychczas milczał. Idir był mu za to w pewien sposób wdzięczny, ponieważ potrzebował ciszy i samotności. Na to drugie nie miał co liczyć, czuł jego obecność w swoim ciele i umyśle.
— Zabiłem go — wydusił z siebie. Głos miał łamliwy, gardło go bolało przez rozpacz, którą trzymał w sobie. — Zabiłem mojego ojca.
Zasługiwał na to. Nie możesz myśleć inaczej. Odbierając mu życie, uratowałeś nas. To była łaska. Świat nie może znosić takich ludzi.
— Nie powinienem był tego robić. J-jestem mordercą — zaskomlał, patrząc na drżące dłonie.
Nie odwrócisz swojego czynu, ale pomyśl o tym, jak się wtedy czułeś. Ulga. Spełnienie. Szczęście. Wolność.
Idiranem wstrząsnęło. To wszystko było prawdą. Czuł się dobrze, niesamowicie dobrze, kiedy zaciskał swoje palce na szyi Turdiana. Rozpaczliwy wzrok ojca sprawiał jedynie satysfakcję i dziką radość, jaką szczeniak ma z gryzienia wszystkiego po kolei. Wiedział, że to co zrobił było złe, niewłaściwe, ale nawet wtedy... w głębi siebie nie chciał żałować. Wolał splunąć na poczucie winy, dręczące go sumienie, zwyczajnie zapomnieć i cieszyć się chwilą.
CZYTASZ
Biała zorza (ZAKOŃCZONE)
FantasyMinęło ponad siedemset lat odkąd świat po raz pierwszy został zniszczony, a ludzkość niemal przepadła. Poprzednie życie zostało zapomniane i pogrzebane w historii, a ci, którzy przetrwali, zdołali rozpocząć nową erę. Odrodzenie społeczeństwa nazwano...