24. Ostatnie przyjęcie sir Chirle Sanzera

407 57 57
                                    

Reżim w Cyklonie wzrastał, lecz arystokracja walczyła zaciekle o utrzymanie własnych pozycji bądź zajęcie tych wyższych. Wspięcie się po szczeblach drabiny społecznej zajmowało im głowy, nikt, kto miał pieniądze, nie musiał się przejmować tymi gorszymi ludźmi. Przecież milicja robiła wszystko za nich, oni pozostawali bezpieczni, więc i bawić mogli się dalej. Liczba przyjęć wzrosła do tego stopnia, że nie dbano o to jaki jest dzień tygodnia. Codziennie rzucano się w wir muzyki i alkoholu buzującego w głowach. Towarzystwo nigdy wcześniej nie było w takim stopniu wymieszane; artyści z politykami, biznesmeni z koneserami sztuki. Zupełnym przypadkiem na to samo przyjęcie zostali zaproszeni wrogowie. Tego wieczoru Vissaret Eriwe będzie mogła skonfrontować Chirle Sanzera.

O występ w swoim apartamencie poprosiła ją niejaka Lady Nirell, młoda pani senator z miłością do muzyki. Najwyraźniej musiała usłyszeć historie o przepięknym śpiewie En Morei i o plotkach, że piosenkarka w końcu wyszła na salony, żeby rozwinąć swoją karierę.

Odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się, gdy tylko przekroczyła próg drzwi. Mieszkanie Lady Nirell zajmowało najwyższe piętro wysokiego domu w centrum Cyklonu. Przepych był jeszcze większy, niż we Wietrznym Ogrodzie. Kafelki w podłodze odbijały perfekcyjnie obraz w górze, gości ubranych w garnitury i długie suknie, marmurowe ściany wraz z powieszonymi malowidłami. Z obu stron ciągnęły się zaszklone korytarze z widokiem na całe miasto. Apartament sprawiał wrażenie nieskończenie długiego, w szczególności, że był w stanie pomieścić więcej niż pięćdziesiąt osób. Viss obawiała się jedynie, że niezależnie od liczby gości, było tu ich o dwie za dużo.

Rozmawiała wcześniej z Riergiem, już dwa dni temu, jak tylko rozdzieliła się z Idiranem oraz Ewittem, że nie ma pojęcia, co zamierza uczynić, gdy spotka się z Chirle. Mężczyzna zapewnił ją, że postąpi w należyty sposób. Prawdą będzie jednak, że znowu wystawi siebie na próbę. Próbę tego, kim naprawdę będzie chciała zostać. Z całego serca wolałaby wrócić do inżynierii, a piosenkarstwo zostawić daleko za sobą.

Co jeśli jednak nie będzie miała wyboru? Sir Sanzer był podstępną osobą i bez wątpienia nie da Vissaret tego, czego będzie żądać. Spróbuje znowu podejść od innej strony, uciec się do skomplikowanej gry, w której będzie rozgrywał karty. Za wszelką cenę będzie chciał utrzymać kontrolę.

Z pięknie nakrytego stołu Vissaret wzięła niewielką przystawkę, kawałek guarańskiego, słodkiego owocu, owiniętym delikatnie słoną szynką. Już sam smak w ustach przypomniał, że znowu znajduje się w luksusowym miejscu, gdzie każdy może postrzegać cię krzywo przez to, w jaki sposób zjesz posiłek lub jeśli krzywo przechylisz kieliszek wina.

Odwróciła się i dostrzegła kolejne dwa elementy przyjęcia, które tylko wzburzyły w niej gniew.

— Doprawdy, już drugi raz zostaliśmy szczęściarzami — napomknął mężczyzna podchodząc do Vissaret. Sekundę później dołączył drugi;

— Pamiętasz nas, En Morei?

Zmusiła się do uśmiechu.

— Truss i Faud, oczywiście. Jesteście zbyt... barwni, żebym mogła was posłać w niepamięć.

Posłałaby ich w bezdenną przepaść, gdyby nadała się okazja.

— Widzisz, mówiłem, że nas nie da się zapomnieć! — Truss uniósł wysoko podbródek, a właściwie trzy podbródki jednocześnie. Z tacy kelnerki chwycił za kieliszek szampana, nie pytając pozostałych czy też są zainteresowani.

— Niestety nie byliśmy w stanie przyjść na poprzednie koncerty, miałem pewne problemy z moją protezą — mówiąc to, wskazał na swoją mechaniczną nogę. Wyglądała jeszcze gorzej i jeszcze mniej estetycznie niż poprzednio. — Mały wypadek w pracy. — Uśmiechnął się krzywo.

Biała zorza (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz